Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— W porządku... o co więc tutaj chodzi? — Podszedł do biurka stojącego z drugiej strony pokoju, wyjął coś z szuflady i kiedy odwrócił się, Donal ze zdumieniem zobaczył, jak napełnia tytoniem antyczną fajkę. — To Anea, sir — odpowiedział. — Nigdy w życiu nie spotkałem kogoś tak głupiego. — I dokładnie opisał epizod w korytarzu. Galt półsiedział na krawędzi biurka, z zapaloną fajką w ustach, i wypuszczał kłębki białego dymu, które system wentylacyjny wsysał w tej samej chwili, kiedy się formowały. — Rozumiem — odezwał się, gdy Donal skończył. — Jestem skłonny zgodzić się z tobą. Ona jest głupia. A za jakiego szalonego idiotę ty się uważasz? — Ja, sir? — Donal był szczerze zaskoczony. — Właśnie ty, chłopcze — odrzekł Galt, wyjmując fajkę z ust. — Jesteś tu świeżo po szkole i wtykasz nos w sprawę, przy której zawahałby się rząd całej planety. — Wpatrywał się w Donala z niekłamanym zdziwieniem. — Co myślałeś... co sobie wyobraziłeś... do diabła, chłopcze, jak zamierzałeś się tego pozbyć? — No, nie wiem — przyznał się Donal. — Interesowało mnie jedynie zgrabne wybrnięcie z bezsensownej i potencjalnie niebezpiecznej sytuacji. Przyznaję, że nie miałem pojęcia, jaką rolę odgrywa w tej sprawie William. Jest najwyraźniej wcielonym diabłem. Fajka zachwiała się w otwartych raptem ustach Galta, który musiał szybko chwycić ją grubą dłonią, by nie upadła na podłogę. Ze zdumieniem popatrzył na Donala. — Kto ci to powiedział? — spytał. — Nikt — odparł Donal. — To oczywiste, nieprawdaż? Galt odłożył fajkę na biurko i wstał. — Nie dla dziewięćdziesięciu dziewięciu procent cywilizowanych światów — rzekł. — Dlaczego jest to dla ciebie tak oczywiste? — Z pewnością — powiedział Donal — każdego człowieka można osądzić na podstawie charakteru i postępowania ludzi, którymi się otacza. A ten William przestaje z przegranymi i zrujnowanymi. Marszałek zesztywniał. — Masz na myśli mnie? — zapytał. — Naturalnie, że nie — odpowiedział Donal. — Poza tym... jest pan Dorsajem. Galt rozluźnił się. Uśmiechnął się raczej kwaśno, sięgnął po fajkę i ponownie zapalił. — Twoja wiara w nasze wspólne pochodzenie jest... dość pokrzepiająca — stwierdził. — Mów dalej. Na tej podstawie oceniłeś charakter Williama, czy tak? — O, nie tylko — odrzekł Donal. — Proszę zastanowić się nad faktem, że Wybranka z Kultis nie zgadza się z Williamem. A dobry instynkt Wybranek jest wrodzony. Wydaje się również, że książę jest niemal przerażająco błyskotliwym człowiekiem, skoro potrafi zdominować takie osobowości, jak Anea i ten typ, Montor z Newtona, który sam musi być bardzo inteligentny, skoro uzyskał tyle punktów podczas testów. — I ktoś tak błyskotliwy musi być diabłem? — zapytał Galt oschle. — Wcale nie — wyjaśnił Donal cierpliwie. — Ale mając takie intelektualne zdolności, człowiek musi okazywać proporcjonalnie większe skłonności do dobra lub zła niż przeciętni ludzie. Jeśli skłania się ku złu, może to w sobie maskować... może nawet ukrywać swój wpływ na otoczenie. Nie jest jednak w stanie czynić dobra, którego refleksy po prostu odbijałyby się w towarzyszących mu osobach... i którego — gdyby naprawdę był dobry — nie miałby powodu ukrywać. To właśnie sprawia, że można go przejrzeć. Galt wyjął fajkę z ust i gwizdnął przeciągle. Popatrzył na Donala. — Czy przypadkiem nie zostałeś wychowany przez jednego z Exotików, co? — zapytał. — Nie, sir — odparł Donal. — Chociaż matka mojego ojca była Maranką. I matka mojej matki również. — Ta historia z określaniem charakteru... — Galt umilkł i w zamyśleniu ubijał tytoń w fajce, która już zdążyła się wypalić, grubym palcem wskazującym. — Nauczyłeś się tego od matki lub babki czy też to twój własny pomysł? — Sądzę, że musiałem gdzieś o tym usłyszeć — odpowiedział Donal. — Ale z pewnością to jest zrozumiałe... każdy doszedłby do takiego wniosku, gdyby pomyślał parę minut. — Być może większość z nas nie myśli — oświadczył Galt oschle. — Usiądź, Donalu. Ja też to zrobię. Zajęli fotele naprzeciwko siebie. Galt odłożył fajkę. — A teraz posłuchaj mnie — zaczął cichym i poważnym głosem. — Jesteś jednym z najdziwniejszych młodych ludzi, jakich spotkałem. Nie bardzo wiem, co z tobą zrobić. Gdybyś był moim synem, poddałbym cię kwarantannie i wysłał na co najmniej dziesięć lat do domu, żebyś dojrzał, zanim wypuściłbym cię między gwiazdy... Dobrze... — Przerwał nagle sam sobie, podnosząc rękę uciszającym gestem, kiedy Donal otworzył usta. — Wiem, że jesteś już mężczyzną i nie mógłbym cię wysłać nigdzie wbrew twojej woli. A tak przy okazji to odnoszę wrażenie, że masz może jedną szansę na tysiąc, by stać się kimś wybitnym, i dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć, że w przeciągu roku zostaniesz po cichu wyeliminowany z gry. Posłuchaj, chłopcze, co wiesz o innych światach poza Dorsaj? — Cóż — powiedział Donal. — Istnieje czternaście rządów planetarnych, nie licząc anarchicznych struktur na Dunninie i Coby... — Rządy! — przerwał mu Galt szorstko