Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Czego pan znowu chce ode mnie? Manuel zbliżał się właśnie do sześćdziesiątki, a odkąd dostał sporo kulek z pistoletu — maszynowego, gdy właśnie spuszczał żaluzję w restauracji „Pod Złotym Gwoździem”, nie ruszał się ze swego wózka inwalidzkiego. — Znasz małego faceta, złośliwego jak małpa, który nazywa się Mariani i urodził się na twojej wyspie? Maigret napełniał fajkę, jako że spotkania zawsze długo trwały. W końcu poznał każdy najmniejszy zakamarek mieszkania przy ulicy Akacjowej, zwłaszcza narożny pokoik pełen popularnych powieści i płyt, gdzie Manuel spędzał całe dnie. — Co on zrobił, ten Mariani? I dlaczego to znowu mnie pan komisarz przychodzi dręczyć? — Zawsze byłem wobec ciebie w porządku, nie? — To prawda. — Oddałem ci nawet kilka drobnych przysług… To również była prawda. Gdyby nie interwencja Maigreta. Manuel dość często miałby kłopoty. — Jeśli zależy ci na tym, by to trwało nadal, mów… Zdarzało się, że Manuel mówił, to znaczy wydawał człowieka wykonującego rozkazy. — Wie pan, to tylko przypuszczenie. Ja się nigdy nie splamiłem, a moja kartoteka jest czysta jak łza. Osobiście nie znam tego Marianiego. Słyszałem tylko… — Od kogo? — Nie wiem. To tylko pogłoska… Otóż od napadu, w którym stracił nogę, Palmari praktycznie nikogo nie przyjmował. Jego telefon był na podsłuchu, o czym wiedział, więc dbał o to, by przeprowadzać wyłącznie niewinne rozmowy. Poza tym od kilku miesięcy, od wzmożenia kradzieży w sklepach jubilerskich, na ulicy Akacjowej ciągle stało dwóch inspektorów policji. Było ich dwóch, ponieważ jeden zajmował się śledzeniem wychodzącej Aline, podczas gdy jego towarzysz nadal pilnował budynku. — Dobra.,. Żeby panu oddać przysługę… Niedaleko Lagny jest gospoda, której nazwy nie pamiętam, a którą prowadzi na wpół głuchy starzec wraz z córką… Zdaje mi się, że słyszałem, iż Mariani szaleje za tą dziewczyną i chętnie się stołuje w gospodzie. Otóż w ciągu ostatnich dwudziestu lat za każdym razem, gdy u Manuela dawało się zauważyć oznaki wzmożonego dobrobytu, dobrobyt ten zbiegał się ze wzrostem kradzieży w sklepach jubilerskich. — Odnaleziono samochód? — zapytał Maigret Janviera. — W małej uliczce w Halach. — Są odcinki palców? — Żadnych. Można powiedzieć, że Moers obejrzał go pod mikroskopem. Była to pora raportu w biurze dyrektora, Maigret dołączył zatem do pozostałych podwładnych. Każdy z nich przedstawił w paru słowach bieżące sprawy. — Czy pan dyrektor wie, ile jest sklepów jubilerskich w Paryżu, nie mówiąc o bliskich przedmieściach? Trochę ponad trzy tysiące. Niektóre wystawiają tylko biżuterię i zegarki bez większej wartości, ale z grubsza można powiedzieć, że dobry tysiąc wystaw sklepowych ma czym skusić zorganizowaną bandę. — Jaki pan z tego wyciąga wniosek? — Weźmy na przykład sklep jubilerski przy bulwarze Montparnasse. Przez całe miesiące w witrynie były tylko pospolite wyroby. W zeszłym tygodniu w ręce sklepikarza przypadkowo trafiły cenne szmaragdy. W sobotę rano przyszło mu do głowy, żeby je wyłożyć na wystawie. W czwartek witryna została rozbita, a klejnoty skradzione. — Przypuszcza pan… — Jestem prawie pewien, że jakiś człowiek związany z zawodem obchodzi kolejno wszystkie sklepy jubilerskie, okresowo zmieniając dzielnice. Ktoś zostaje powiadomiony, kiedy tylko w jakimś dogodnym miejscu wystawione są ładne sztuki. Z Marsylii lub skądinąd sprowadza się młodzików, których nauczono techniki i których policja jeszcze nie wykryła. Zastawiłem już pułapkę dwa czy trzy razy, prosząc jubilerów, by wyłożyli rzadkie okazy. — Banda nie wpadła w sidła? Maigret potrząsnął głową i zapalił fajkę. — Jestem cierpliwy — mruknął tylko. Dyrektor, mniej cierpliwy niż on, nie ukrywał swego niezadowolenia. — I trwa to od… — zaczął. — Dwudziestu lat, panie dyrektorze. Kilka minut później Maigret wrócił do swego biura, rad, że zachował spokój i dobry humor. Po raz kolejny otworzył drzwi do biura inspektorów, ponieważ nie cierpiał wzywania ich przez telefon wewnętrzny. — Janvier! — Czekałem na pana, szefie. Właśnie otrzymałem telefon… Wszedł do Maigreta, zamknął drzwi. — Nieoczekiwane wydarzenie… Manuel Palmari… — Nie powiesz mi chyba, że zniknął? — Został zabity. Dostał sporo kulek w swoim fotelu na kółkach. Komisarz z XVII dzielnicy jest na miejscu i powiadomił prokuraturę. — A Aline? — Zdaje się, że to ona wezwała policję. — Ruszamy. Będąc już za drzwiami Maigret zawrócił, by wziąć z biurka zapasową fajkę. * * * Podczas gdy mały czarny samochód prowadzony przez Janviera jechał przez Pola Elizejskie. Maigret nadal miał na ustach lekki uśmiech, w oczach zaś błyski, które pojawiły się u niego zaraz po przebudzeniu, a które odnalazł też w oczach swojej żony. Mimo to w głębi duszy odczuwał jeśli nie smutek, to przynajmniej pewną nostalgię. Śmierć Manuela Palmariego nie należała do tych, po których społeczeństwo nosi żałobę