Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Sokrates to powiedział pijąc cykutę, a cykuta inna jest od cykaty, którą baby wielkanocne wysadzają. Zdaje się, że i ten filut Seneka napił się tego samego, aby być podobnym do Sokratesa. — Co ja tam wiem! — A, powinienbyś wiedzieć, panie Lacyno, choćby to... Seneka wielka figura: per- cursor chrześciaństwa, żył nie do rzeczy, ale śmierć to mu się ślicznie udała... Na urząd! Lacyna, ziewnął, Paweł westchnął, Radwanowicz sapać zaczął. — Zagramy jeszcze partyą? — spytał Rejentowicz. — Zagramy: ale powiedz mi, kto wynalazł warcaby? — Któż wie? — Ja nie wiem, dlatego pytam; a p. Paweł? Siermięzki przywykły do tych wybryków ruszył tylko ramionami. — Panie Pawle, daj tabaki; mówią że ona ożywia i mózg rozwesela; ale nos smuci — dodał professor. — Oho! tabaka! to rzecz poczciwa! — rzekł Paweł. — Nie przeczę. Kto zaczyna? — Ja — rzekł Lacyna — baczność! — Raz, dwa, trzy... Ale nie zaczęli partyi, bo Wicek wpadł zadyszany. — Panicz przyjechał! — Kto? jaki? — porwali się wszyscy. — A no! panicz! pański syn. Gdzież jest? — W ganku, i pyta się o p. Lacynę i o p. Pawła. Wszyscy jak stali, przewróciwszy warcabnicę, wybiegli ku gankowi, gdzie w istocie stał Jerzy, przyszedłszy pieszo z miasteczka od ks. Mizeryi, którego najprzód odwiedził. Powitano go okrzykami, radości, a stary Siermięzki kręcił się, nie wiedząc czem go i jak miał przyjmować... Myśleli już że im na dobre powrócił. — Chwałaż Bogu! a to pan z nami znowu? — Jakeśmy tu tęsknili za panem! — Chociaż rozmaicie tu było — począł Radwanowicz, ale nie dokończył, bo Jerzy się odezwał: — Moi kochani przyjaciele, ja tylko tu przejazdem do was umyślnie w odwiedziny przybyłem, ale nie powracam do Horycy. Wszystko zostało jak było, szło mi tylko, bym się przekonał czy wam czego nie braknie, bobym się mógł upomnieć. Paweł spojrzał mu w oczy. — 0 ho, tu nie ma nic złego, ale pustki; kilka lat, a i domisko się wywali, oh! i szkoda go będzie... A ja tu nie wytrwam i za wami taki pójdę... — Dobrze, jak ja swój lub pożyczany kątek mieć będę; bezpieczniej wam tu jeszcze, bo ja niekoniecznie wiem gdzie głowę przytulę. Młodemu to nic, a starym już ciężko się wałęsać. — Jabym to samo co Paweł zrobił — rzekł Lacyna — ale muszę pilnować gospodarstwa, bo tu bezemnie wszystko do góry nogami przewrócą. — Mnie też biblioteki porzucać nie wypada, bo to tego jak oka we łbie strzedz potrzeba — rzekł Radwanowicz — myszy, szczury, pył sprzysiężeni na nią nieprzyjaciele, knujące spiski wrogi: conjuratio Catilinae, a szczur tu reprezentuje Katylinę. — Zostańcie więc — rzekł Jerzy — zostańcie; mam nadzieję, że tu wam tak źle nie będzie. Zapewniłem wam spokój i to wszystko do czegoście przywykli. Paweł machnął ręką, jakby mówił: Co mi tara. We czterech potem poszli z Jerzym oglądać domostwo, którego on pierwszą razą przybywszy prawie nie widział, i ze wspomnień tylko dziecinnych miał je w pamięci. Nie wiele mu się też tu zmieniło od młodych lat, mniej jeszcze od śmierci ojca, w którego pokoju ogień tylko Wygasł na kominie: Paweł nigdzie sprzętu nawet poruszyć nie pozwalał. Radwanowicz z kolei powiódł do swej biblioteki, którą się pragnął pochlubić. Była to salka cała od góry do dołu wypakowana, dosyć skromnie, na sosnowych i dębowych pułeczkach umieszczonemi książkami, bez żadnego porządku. Radwanowicz nigdy nie mógł przyjść do systematycznego ich układu, utrzymując, że każdą książkę w chaosie tym może znaleźć na zawołanie, a gdyby inaczej je uporządkował, do niczegoby nie trafił. Leżały więc jak Bóg dał, w największym zamęcie, jak wiadomości w głowie Radwanowicza, i przedstawiały obraz dziwny nagromadzonych z najróżniejszych świata duchowego krańców, płodów fantazyi, urny- słu, nauki. Radwanowicz pysznił się swą biblioteką i rzeczywiście poznawał w niej każdego mieszkańca, dziwnym jakimś instynktem, po okładce, po barwie, po wzroście, po cechach dla innego nie dostrzeżonych. Jerzy popatrzał na to z uczuciem, przypominając, że te stosy były jedyną ostatnich lat ojca pociechą, i rozrywką. Książka, którą czytał jeszcze przed śmiercią, Tacyt, ulubieniec Hermana, leżał jeszcze roztwarty, a Radwanowicz nie śmiejąc dotknąć tej relikwii, wskazywał ją z uszanowaniem. Tak powoli przeszli dom cały, i Jerzy nie spoczął aż późnym wieczorem, a nazajutrz do dnia urządzono mu podróż do Pińska