Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Klasa wybuehnęła śmiechem, Malik zaś aż poczerwieniał z zadowolenia, że tak mądrze powiedział. — Spokój! — uciszył dzieci Kaleta. — Niemądryś! — rzucił chłopcu, chociaż w duchu przyznał mu słuszność. Zdołał się bowiem przekonać w ciągu roku szkolnego, że w dzieciach bezrobotnych rodziców ambicja do wybicia się ponad poziom otoczenia była przez życie zabijana. Jeżeli które dziecko marzyło o szkole średniej, 0 „pańskim zawodzie", o innym życiu, dostatnim, pięknym, widywanym tylko na ekranie w kinie, a zwierzyło się ze swych marzeń przed rodzicami, rodzice wy-kpiwali je bezlitośnie. „Dziadem jesteś i dziadem będziesz, jak my jesteśmy dziadami!" — mawiali. „Po fechcie będziesz chodził albo ma przemyt! To się jeszcze dzisiaj opłaci!" — mówili inni. A dziewczyny? Kaleta miał również sposobność przekonać się o czym marzą jego dziewczyny. Każda pragnie zostać w domu. Niektóre wyjdą wcześnie za mąż i będą rodziły dzieci w nędzy i przekleństwie. A co ładniejsze 1 sprytniejsze zapuszczą się w ciemne ulice i zaułki większego miasta. Bełkot wody ucisza myśli Kalety. Dobrze tak odpoczywać w cieniu świerków nad potokiem. Gdzież jednak podziewa się Heczko? Już chyba powinien był wrócić? Pociąg odjeżdża kilka minut po czwartej. Spojrzał na zegarek i uspokoił się, bo dochodzi dopiero godzina trzecia. Kaleta słucha bełkotu wody i wyobraża sobie, że słu- 331 kie. węctruje wzroKiem ou u.Liw:«.a w u^jcwta. a u «ai-ostatni próbuje przejrzeć je, przewidzieć ich przyszłość. Wydawało mu się nieraz, że je przejrzał, a potem okazało się, że się łudził. Teraz zestawiał ich wady i zalety, ich oceny i nawyki, kiełkujące w inich pragnienia. Ile z tych dzieci zmarnuje się w życiu, a ile wyrośnie na wartościowych ludzi? Oto doprowadził je do granicy, u której kończy się jego przewodnictwo. Dalej pójdą już same. Ale dokąd pójdą? Przypomina mu się ekran w gabinecie doktora Fran-kowskiego, a na ekranie zielonkawy majak podpatrzonego życia płuc, serca i krwi. Żeby tak móc w podobny sposób podpatrzyć tajemniczy świat każdego dziecka! Oto czytałby w nim wszystko jak z otwartej książki. A może udałoby mu się odtworzyć ich przyszłość? Może zdołałby orzec, że z tego dziecka wyrośnie wspaniały rewolucjonista, z tamtego człowiek nieużyteczny, z tego wielki wynalazca, a z tamtego człowiek mały, że ten będzie cichy, a tamten szum koło siebie czyniący... Wszystkie jego dzieci szkolne podobne są do młodego lasu, który wyrasta z ciężkiej, mało urodzajnej ziemd. Prawie wszystkie drzewka jednakowe. A jednak niektóre z nich wystrzelą wysoko w górę, inne skarłowacieją, schorzałe i biedne, jeszcze inne uwiędną i zginą. Różnie będzie. — Cóż kolega taki zamyślony? — zbudził go Heczko z zadumy. — A, pan kierownik! To dobrze! Jedziemy! Lecz gdzież pan kierownik przebywał tak długo? — Gdzie? — powtórzył Heczko i nieznacznie się zawahał. — Powiem. Nic takiego. Byłem na cmentarzu. Stary chłop ze mnie, a staję się sentymentalny. Byłem na grobie Bronki... — Bronki? Tej dziewczyny co w kaplicy... 332 w szpimiu. luraj nmi me umiera. ^ odwozi się ich do szpitala. Byłem przy jej śmierci... — A więc jednak umarła — szepnął Kaleta. Pojechali na stację. Pociąg ruszył po kilku minutach. Byli sami w przedziale. Stanęli w oknie i patrzyli na oddalające się Tatry. Pociąg śpieszył poletkami, łąkami i zagajnikami. Owiał ich mocny, korzenny zapach przestrzeni i skoszonych traw na łąkach. Po niebie szły drobne obłoki. Kierownik zapatrzył się w niknący świat tatrzański. — Zżyłem się z tym światem. Był świadkiem mych godzin... — rzekł jakby na uniewinnienie. — Pan kierownik wraca do życia! — Tak! Wracam do życia. Lecz będzie to życie oka-leczałe. A tam czeka tyle roboty! Poświęcenie Konieczny czuł się osamotniany. Wszyscy wyjechali, szkoła jest pusta, a on błąka się po niej i słucha swoich kroków. Niech diabli wezmą! Dzieci nie ma, Kaleta w Zakopanem u kierownika, Ju-iraszek, Michejda, Wiesner, Maryśka i Jolanta w Beskidach! Wrócą wszyscy za dwa dna. Widok Kalety będzie mu obmierzły. Widok reszty kolegów bez znaczenia. Pozostaje tylko miedzianowłosa Jolanta! — Urok mi zadała czy kiego diabła? — zżymał się, gdyż musiał o niej myśleć, a myśli były drażniące. Jej miedziane włosy jarzyły się wciąż przed nim, zasłaniały mu świat i syciły krew żarem. — W średnich wiekach spalono by ją na stosie jak czarownicę! — mruczał z osobliwą nienawiścią. Przeklęta dziewczyna! Jak bardzo chciałby ją zdobyć! Chociaż raz tylko zdobyć! A potem niech się świat wali! Jej obecność wywoływała w nim jakąś chorobliwą pożądliwość. Wydawało mu się nieraz, że gotów popełnić zbrodnię, by móc ją posiąść. Obrzucał ją w myślach najbardziej obelżywymi słowami, a bezpośrednio potem żarliwie szeptał wyszukane i pieszczotliwe określenia, pragnął uklęknąć przed nią i całować w miłosnej udręce kraj jej sukienki.. Przeklęta dziewczyna!... "¦^uji jon tu t^jjjs.u una potrafi, i rzekła: — Kolego Jurku! Niech pan pozostanie przy swych chłopcach i granatach! Pozostał więc. Domyślał się o oo jej chodziło. Albo się lękała jego obecności w Beskidach, albo rzeczywiście miała na myśli tylko „powstańczą młodzież". Jedno z dwojga. Raczej to drugie. Coraz częściej bowiem zdarza się, że bezrobotna młodzież z Osady i okolicy, nawet czasem ta ze Związku Młodzieży Powstańczej, przechodzi przez granicę na niemiecką stronę i wstępuje do tajemniczej organizacji pod równie tajemniczą nazwą „Freikorps".1 Grupuje się w Bytomiu, Zabrzu i Gliwicach, skoszarowana w barakach, pod opieką jakichś „cywilów", w których trudno nie poznać przebranych oficerów i podoficerów hitlerowskich. Owi „cywile" zaprawiają zwerbowaną młodzież do podjazdowej walki i urabiają z niej zawadiackich żołnierzy. Nie powodzi się jej źle. Przeciwnie, wysoki żołd, tłusty wikt..