Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ty, moja droga, wyjdź teraz za potrzebą, a my z Forthredem rozpalimy świece i rozpakujemy wiktuały. Kiedy Yolanda powróciła do grobowca, na środku komnaty stała już zapalona przez Eudoryka świeca. Teraz mogli zobaczyć okrągłą, megalityczną ścianę, pociętą licznymi niszami i rozpadlinami; w niektórych tkwiły jakieś niewyraźne przedmioty, inne były puste. — Jeśli wolno mi zauważyć — powiedziała najwyraźniej poskromiona Yolanda — jestem głodna. — Proszę! — rzekł Eudoryk podając jej kawał pieczonego koguta i krojąc pajdę zwykłego żytniego chleba. — Przykro mi z powodu braku krzeseł, stołów i srebrnej zastawy. Najwyraźniej wszyscy giermkowie pospali się w spiżarni. Zaśmiała się lekko. — Wiesz, że jem obiad w taki sposób po raz pierwszy od czasu, gdy byłam małą dziewczynką? I wydaje mi się to nawet zabawne, choć ufam, że nie zawsze będziemy tak jadać. — Mam nadzieję, że nie — odparł Eudoryk. — Zobaczymy. A teraz pomówmy o pieniądzach, które podciągnęłaś ze skarbca Gwennona. Ile tego masz? Wyciągnęła potężną sakiewkę i sypnęła złotymi krążkami na podłogę. — Do podziału! — powiedziała. Eudoryk złapał kilka monet, które potoczyły się po posadzce. Oddzieliwszy korony, półkorony i dwukoronówki, zaczął liczyć. W końcu powiedział: — Na Boską Parę, masz dobrze ponad dwie setki koron! — Mogłam wziąć więcej, ale obawiałam się, że ich ciężar opóźniałby naszą ucieczkę. Podzielmy się łupem. — Daj mi równo sto — powiedział Eudoryk. — Tyle mi obiecano i nie wezmę więcej, niż mi się należy. Prychnęła. — Masz duszę handlarza! Żadna osoba szlachetnej krwi nie zawracałaby sobie głowy zliczaniem zysków i wydatków aż do ostatniego grosza. — Tak? — uśmiechnął się Eudoryk. — To zademonstruję ci moją patrycjuszowską hojność. Masz, Forthredzie! Jesteś dobrym chłopakiem. Eudoryk wziął garść monet z kupki i podał Forthredowi, który bez słowa wpatrywał się w złoto pożądliwym wzrokiem. Kiedy Forthred zaczął dukać podziękowanie, Yolanda odezwała się: — Ho! Twoja szczodrość dobrze o tobie świadczy ale miej świadomość, że dałeś ten prezent ze swoich stu koron, a nie z mojej części. Resztę zachowam dla siebie; ostatecznie łotry są mi winni — za kradzież dobytku i obrazę mojej osoby. Eudoryk wybuchnął śmiechem. — No i kto tu liczy co do ostatniego grosza? Forthred służył wiernie nam obojgu, choć jego jedyną nagrodą jest zapłata za dwa tygodnie, jaką mu sam dałem. Możesz chyba zdobyć się więc na nieco szlachetnej szczodrości. — Och, ty zarazo! — krzyknęła Yolanda. — Powinieneś być prawnikiem. Zabieraj swoją setkę! Kiedy odliczali monety, Eudoryk zapytał: — Jak frankoniańskie prawo reguluje władzę mężowską nad majątkiem żony? — Gdybym była zwykłą dziewką, miałbyś znaczące uprawnienia. Lecz jako księżniczka z królewskiego rodu, zachowuję kontrolę nad tym, co moje. Jedna dziesiąta wszystkich pieniędzy, otrzymywanych z moich majątków, idzie na cele charytatywne, przytułek w Letitti, lazaret, dom dla umysłowo chorych i inne potrzebne instytucje. Polecę memu skarbnikowi, by wpisał na listę wypłat jakieś kieszonkowe dla ciebie. — Dzięki — mruknął Eudoryk pochłonięty swoim jedzeniem. Kiedy skończył, wstał i podszedł do zaokrąglonej ściany, by spenetrować jej otoczenie. Dokładnie obejrzał tłumok w jednej z nisz. — Sądzę, że to ciało kogoś dawno zmarłego — rzekł. — Wydaje się, że jest ich tu z tuzin. Muszą tu wszystkie spoczywać latami, inaczej czulibyśmy odór. Zapewne jedno należy do króla Balana, a pozostałe do królewskich kuzynów lub, być może, żołnierzy i poddanych poświęconych do posług w zaświatach; podobnie się czyni, gdy umiera Wielki Chan Pantorozjan. Ale nie umiem określić, które z nich jest szkieletem, a… — Och, ty ignorancie! — zadudnił głęboki głos. — Czy nikt już nie potrafi w tych zdegenerowanych czasach czytać pisma runicznego? Podróżni zerwali się gwałtownie, rozglądając wokół. Prócz nich w izbie nie było nikogo. — Wypraszam sobie! — rzekł Eudoryk. — Potrafię czytać w rodzinnym lokaniańskim i kilku innych językach, ale nie miałem zaszczytu studiować twego pisma. Objaśnij mi, proszę! — Obcokrajowiec! — stwierdził głos. — Cóż, sądzimy, że trzeba robić ustępstwa. Wiedz zatem, o śmiertelniku, że jesteśmy duchem króla Balana, skazanego klątwą na tysiąc lat niewoli w tym grobowcu. Miejscem naszego spoczynku jest największa nisza w głębi izby, patrząc przed siebie. Jeśli przyjrzysz się dokładnie, powinieneś dostrzec nasze imię wykute w kamieniu nad tym otworem, a jeśli chodzi o składanie w ofierze służących, maszże nas za barbarzyńców? Eudoryk, przypominając sobie haki z ludzkimi głowami w pałacu króla Gwennona, miał wielką ochotę odpowiedzieć „tak”. Ale powstrzymał się, by nie rozzłościć ducha, póki nie pozna lepiej jego mocy. Powiedział zatem: — Czuję się zaszczycony spotkaniem Jego Duchowatości i ufam, iż nie czujesz się urażony, że użyliśmy twego grobowca jako schronienia. Goniono nas. — Wręcz przeciwnie, dobry śmiertelniku, jesteśmy uradowani. Przez całe wieki nikt nam nie towarzyszył, odkąd rozeszła się plotka o pożerających ludzi potworach, zamieszkujących grobowce. Kilka wieków samotności to potwornie nudne. Cóż cię tu sprowadza? — Różnica zdań z ministrem króla Gwennona, błaznem–magikiem Corentinem — powiedział Eudoryk. — Czy chcesz przez to powiedzieć, że król zatrudnia błazna jako urzędnika państwowego? — Tak, panie, to właśnie miałem na myśli. — Oryginalne. Jakim człowiekiem jest ten minister w stroju trefnisia? — Z tego co widziałem, uważam go za zdolnego urzędnika, choć jest może nieco arogancki i z lekka szalony. — A co wiesz o królu? — Jak mi się zdaje, jest bliskim już śmierci, trzęsącym się ze starości, zdziecinniałym ramolem, za dużo pijącym i żrącym