Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Tak więc Petz i Emmerhard nie mają żadnych dowodów, prócz twego słowa… — A czemuż to moje słowo nie miałoby wystarczyć? — zaczął z gniewem Eudoryk. — Och, ja ci dowierzam, tak jak my wszyscy. Ale inni nie znają cię tak dobrze, jak my. W oberży w Kromnitch baron Emmerhard podziwiał odbicie swojej odzianej w szkarłat i gronostaje postaci w szybie okiennej. Przejechał grzebieniem po siwiejącej brodzie, strzepnął obfity łupież z szaty i powiedział do małżonki: — Całkiem nieźle, jak na mężczyznę w moim wieku, skarbeńko. A teraz poproszę cię o moją mitrę! Baronowa Trudwig zwróciła się do osobistego sługi Emmerharda. — Mitrę mojego pana, Sigrik! Jest w kufrze ze szkarłatnymi pasami. — Wybacz, moja pani — powiedział po chwili kamerdyner — ale tu jej nie ma. — I co teraz? — spytał Emmerhard. — Pozwólcie, że sam sprawdzę… Masz rację, hultaju! A zatem gdzie jest ta przeklęta błyskotka? — Nie wiem tego, mój panie — odparł Sigrik. — Mona, Albrechta i ja przeszukaliśmy już dwadzieścia trzy kufry i skrzynie. Nie wiem, panie, jak mam ci to powiedzieć, ale obawiam się, że mitra została w zamku w Zurgau. — Co? — ryknął Emmerhard zrywając się i tupiąc. — Ty durniu! Ośle! Kapuściana głowo! Zamierzył się, by zdzielić Sigrika, ale nawet w gniewie uważał, by ruszać się wystarczająco powoli, dając Sigrikowi czas na ucieczkę. Bo o dobrych kamerdynerów wcale nie tak łatwo. Pół godziny później zawartość dwudziestu trzech kufrów podróżnych barona Emmerharda i jego rodziny została rozrzucona po całym apartamencie, ale nigdzie nie było śladu mitry. Baron usiadł na krześle, zasłaniając twarz dłońmi, a żona i cztery córki usiłowały go pocieszyć. — Ależ nie, nie — jęczał. — Na Boga i Boginię, nie mogę zająć miejsca w szyku bez moich insygniów. Okazałbym w ten sposób lekceważenie młodemu królowi. Nie przeżyłbym tego. Wyślę wiadomość do Valdhelma, że zmogło mnie nagłe zatrucie i że jestem umierający. — Czy jakiś prędki kurier nie mógłby pogalopować do Zurgau po mitrę i przywieźć ją na czas? — spytała lady Trudwig. — Nie, nawet mając najszybsze konie rozstawne, nie mógłby wrócić wcześniej niż jutro, a koronacja ma być dziś w południe. Gerzilda, wysoka, smukła, jasnowłosa najstarsza córka przemówiła: — Ojcze! Przyszło mi na myśl, że nasz pan Petz pozostaje w łóżku, złożony gośćcem. I zwolniono go z udziału w ceremonii. — No i? — Czemuż nie miałbyś pożyczyć mitry Treverii? — Nie, to jest hrabiowska mitra. Ma więcej ćwieków i gałek niż ta, która przystoi zwykłemu baronowi. — Nikt nie zauważy. A jeśli nawet, możesz wyjaśnić okoliczności i zbyć żartem. A ja umarłabym, gdybym nie mogła wziąć udziału w uroczystości w mojej nowej sukni… Baron Emmerhard pomarudził jeszcze trochę, ale ostatecznie jego domowy fraucymer przekonał go. — Cóż — stwierdził w końcu — jedźmy więc, zatrzymując się po drodze u hrabiego Petza. Ponieważ jego dom jest po drugiej stronie miasta, z konieczności nałożymy drogi i spóźnimy się na palenie heretyków, ale na to już nie ma rady. Z powodu zjazdu szlachty, wąskie, wietrzne uliczki Kromnitch, mimo uporczywej mżawki, były bardziej zatłoczone niż zazwyczaj. Fotele, w których niesiono barona Emmerharda i jego rodzinę, zatrzymywano kilkakrotnie, tragarze potykali się bowiem i wywracali na zabłoconym bruku. Ponad godzinę trwała podróż do rezydencji hrabiego Petza. Znając z widzenia wasali swego pana, stróż natychmiast otworzył wrota przed rodziną z Zurgau i rzekł do Emmerharda: — Mój pan jest ze swoim medykiem, panie baronie, ale prześlę wiadomość. — Psiakrew! — krzyknął Emmerhard. — Ta sprawa nie cierpi zwłoki. Petz zna mnie wystarczająco dobrze. Ostańcie tu, moje panie. Pójdę sam. — Ależ, panie… — zaczął stróż. — Mój dobry człowieku, weź sobie swoje dobre maniery i wypchaj się nimi. Śpieszę się wręcz niewiarygodnie. Poprowadź mnie na pokoje twego pana lub wezwij kogoś, kto to zrobi. Kiedy baron Emmerhard, prowadzony przez wystraszonego sługę wpadł do sypialni Petza, znalazł tam olbrzymiego, starego hrabiego Treverii rozwalonego w łóżku, oraz siwobrodego, drobnego człowieczka w okularach kręcącego się wokół trójnoga i mruczącego coś do siebie. Mikstura palących się proszków rozsiewała w pokoju całą gamę aromatycznych zapachów. Medyk jednostajnym głosem nucił: — Abrasaxa, Szenus… — Petzi! — zawołał Emmerhard, nie zwracając na nic uwagi. — Wybacz, że wtargnąłem, ale musisz mi pomóc i to natychmiast. — Och, Emmeri! — jęknął Petz unosząc swe wielkie cielsko i poprawiając rozłożystą, siwą brodę na kołdrze. — Czemuż to, w imię Boskiej Pary, przerwałeś zaklęcia Calporia, którymi miał zwalczyć mój gościec? Teraz będzie musiał zacząć od początku