Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Gniew mój może powalić cię i wtrącić do Królestwa Cieni … Nim Kellory zdążył ruszyć się lub odezwać, duch wyciągnął ku nim laskę i wypowiedział jakieś słowo. Lodowate okowy zacisnęły się wokół ciała Kellory’ego, ściśnięty w tej pułapce jak w imadle, był zupełnie bezradny. Dziewczyna, stojąca obok, krzyknęła ze strachu, w chwili gdy zimna, tajemnicza siła otoczyła i ją. Kellory znał to zaklęcie — zwano je Łańcuchami Klątwy. Opadł z sił i pogrążył się w rozpaczy. Usiłował się ruszyć, ale głowa opadła mu na piersi. Stracił odwagę. „Niestety — pomyślał — to miała być dla mnie próba sił — a ja jestem zbyt słaby …” Jedno jeszcze tylko mógł uczynić. I zrobił to. Uwolnił swą duszę z ram cielesnych i zatopił się w Świecie Mroków. IX POJEDYNEK W PÓŁŚWIATACH Kellory raz tylko, gdy terminował u Wielkiego Czarodzieja, zapuścił się do Królestwa Cieni. Wówczas był silny i dobrze zaprawiony. Teraz czuł jeszcze wewnętrzne wyczerpanie po walce z shioggua i ogromne znużenie po wielokrotnym nadużywaniu Siły Tajemnej w Dolinie Ciszy. Brakowało mu energii, by stoczyć pojedynek na płaszczyźnie bytów. Z ciałem pozostawionym w świecie fizycznym wyprawił się do Ziemi Niepewnej jako widmo światła. To przedziwna kraina, leży ona pomiędzy światem, zamieszkałym przez dusze zmarłych oraz Istoty, które nigdy nie były żywe i nie są ani realne, ani prawdziwe. Było to królestwo iluzji, a symbole zastępowały tam Realne Wartości. Szedł poprzez mroczny, szary las, gdzie ptaki nie śpiewały i nic się nie ruszało ani nie oddychało. Ziemia pod stopami była idealną płaszczyzną, bezbarwną jak proch, a drzewa rosły w nienaturalnej symetrii. Gdy przyjrzał im się bliżej, zauważył, iż twory te przypominały jedynie drzewa. W szarym podłożu znajdowały się idealnie koliste doły głębokiej czerni. Wiedział dobrze, jakie stworzenia zamieszkiwały Poddoły i bardzo starał się ich unikać. Wysoko w górze nie było nieba — żadnego rozległego i nie kończącego się sklepienia. Powietrze było natomiast gęste, jakby przemieszane z mgłą, która ponad wierzchołkami drzew stawała się coraz bardziej zawiesista. Tak to wyglądało. Spojrzenie poza mglistą zasłonę na czarne gwiazdy błyszczące jak tytaniczne oczy mogłoby spowodować utratę zdrowych zmysłów. Wiedział, że duch Yaochima wyśledzi jego ucieczkę i pomknie za nim. Istotnie, po pewnym czasie — w tej krainie nie przywiązywano wagi do jego upływu — dostrzegł swego wroga przemykającego pomiędzy drzewami. Widmo światła, jakim stało się teraz astralne ciało Kellory’ego, uzbrojone w wiązkę promieni symbolizujących w tym królestwie tajemnic jego czarnoksięską laskę, stanęło przed obliczem astralnego obrazu Yaochima. W Półświatach Yaochim nadal pozostał duchem. Tutaj jednak był niebotyczną masą głębokiej czerni, zaś jego różdżka przybrała postać snopu najgłębszej ciemności. Milczeli, głos tu się nie rozchodził. Mogli tylko walczyć — i walczyli. Pierwszy uderzył snop ciemności, ale Kellory odparował cios, w porę unosząc wiązkę promieni. Siła uderzenia, choć nie był to cios materialny, wstrząsnęła nim. Walczyli dalej, lecz zdawał sobie sprawę, że z każdą chwilą jego siły będą topnieć. „Lepiej walczyć od początku” — pomyślał. Nie miał jednak złudzeń, że przewaga jest po stronie jego przeciwnika. Wiązka promieni i snop ciemności splatały się w niezwykłym pojedynku. Niespodziewanie duch zaatakował z boku jarzące się promienie i zamknął je w kuli światła. Skrzydła ciemności rozpostarły się nad połyskującym astralnym ciałem Kellory’ego. Oddał cios, otaczając ciemną istotę chmurą płonącej aureoli. Migocące języki pochłonęła jednak ciemność, dusząc ich blask. Pajęczyna Yaochima opadła na Kellory’ego. Teraz już całkowicie pogrążył się w mroku. Zamiast daremnie walczyć z wymykającym się duchem, Kellory dał się wciągnąć w objęcia hebanowej chmury. Wiedział, że ma tylko jedną, jedyną szansę. Czuł, że się wypala. Czarne zasłony zimna otaczały go zewsząd. Zagubił się już prawie w objęciach ciemności i straszliwym chłodzie, jaki króluje w kosmosie gwiazd. Mimo słabnącej Siły Tajemnej, prawie już zemdlony, zaatakował korzeń ducha — i schwycił go. Ciemnym płomieniem paliła się Czarna Gwiazda — źródło mocy Yaochima. W każdym człowieku drzemią trzy byty. Zewnętrzny — fizyczny, otacza niczym muszla środkowy byt astralny, centrum wypełnia natomiast byt efemeryczny. Każdy byt ma swoje miejsce w każdym z Trzech Światów. Dobywając z siebie resztę sił, Kellory uchwycił efemeryczny byt Yaochima. Czarna Gwiazda próbowała wywinąć się z jego uścisku, lecz Kellory trzymał ją bezlitośnie. Językami światła dosięgnął jej głębin i zniszczył chakras, w którym spoczywało jądro potęgi czarnoksiężnika. Widmo ducha rozpływało się plamami umbry. Czarny Płomień wyrywał się z uścisku Kellory’ego, ale ten trzymał go mocno. Był już bardzo osłabiony — stracił dwie trzecie swych sił. Nie był już widmem blasku, ale mglistą, nikłą poświatą. Zaraz musi powrócić do Pierwszego Świata, bo inaczej na zawsze będzie błądził w Półświatach jako duch światła. Wyczerpany do cna, puścił Czarną Gwiazdę wolno. Resztkami swej Siły Tajemnej z powrotem przemknął granicami trzech światów. Wreszcie upadł, zemdlony i zimny jak trup, pod stopy Carthalli. X POSZUKIWANIE TRWA Niewyraźnie dostrzegał twarz pochylającej się nad nim dziewczyny, do uszu docierał słaby i odległy głos wołający go po imieniu. Naraz światło przed oczami rozmyło się i stracił słuch. Po dłuższej chwili, w przebłysku powracającej świadomości, ujrzał światło słońca. Leżał w ogrodzie, z głową na poduszce z liści w blasku dnia. Świergotały ptaki i owiewał go zapach trawy i kwiatów. Czuł się wyczerpany, ale żył. Carthalla podeszła do niego, podała mu świeżą wodę i owoce. Był szczęśliwy, że może odpocząć i coś zjeść, że nie musi nic mówić. Miał ciągle przed oczyma stoczoną walkę. Za nim stała wieża. Jej powierzchnia zeszpecona była rysami i postrzępionymi szczelinami. Połysk lśniącego niegdyś tworzywa, z którego powstała, zmatowiał. Na nowo ptaki śpiewały w lasach doliny ciszy. Zasnął. Dzień mijał za dniem, a noc goniła noc. Dobrze im było w cieniu rozpadającej się wieży. Strach i majaki zniknęły, a nieśmiertelny duch Yaochima nigdy już nie zasiądzie na Tronie Władzy. Po zwycięstwie nad mistrzem magii w koszmarnym świecie zjaw, na pograniczu życia i śmierci, Kellory na zawsze wypędził go ze świata ludzi. — Niemal natychmiast po tym, jak upadłeś zemdlony, cień zniknął z tronu — powiedziała Carthalla. — Myślałam, że umarłeś. Niewidzialne siły już mnie nie krępowały, uciekłam więc stamtąd w dolinę. To nie była już ta sama martwa dolina. Gałęzie kołysały się na wietrze, ptaki śpiewały, a w trawie podskakiwały małe żyjątka. Odważyłem się powrócić do wieży i znalazłam ciebie. — Jak długo się mną opiekowałaś? — zapytał. — Nie wiem dokładnie. Przed tygodniem otworzyłeś oczy, ale przedtem minęło wiele tygodni, nim przemówiłeś do mnie