Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

To dziwny młodzieniec, bardzo nerwowy. - Grange przez kilka minut rozważał te trudności. - Teraz mnie pan rozumie? - spytał w końcu. - Same podejrzenia, nie prowadzące donikąd. Poirot znów poruszył się niespokojnie. - Od... nie do - mruknął pod nosem. - Z dala, nie ku. Donikąd, zamiast w jakimś kierunku... Tak; to musiało być właśnie tak. Grange patrzył na niego ze zdziwieniem. - Angkatellowie są dziwni - powiedział. - Czasem mógłbym przysiąc, że doskonale wiedzą, jak to było. - Bo też rzeczywiście wiedzą - powiedział spokojnie Poirot. - Chce pan powiedzieć, że wszyscy wiedzą, kto to zrobił? - spytał z niedowierzaniem inspektor. Poirot kiwnął głową. - Tak. Myślałem o tym już wcześniej. Teraz jestem pewien. - Rozumiem. - Inspektor był ponury. - I chcą ukryć prawdę? My im pokażemy. Znajdę tę broń. Któryż to raz - zastanawiał się Poirot - inspektor powtarza tę obietnicę? - Oddałbym wszystko, żeby tylko dobrać się im do skóry. - Komu? - Wszystkim. Mydlą mi oczy. Podsuwają różne pomysły. Sugerują coś. Pomagają moim ludziom. Wyobraża pan sobie? Ale nic z tego wszystkiego nie wynika. Potrzebny mi jakiś dowód! Od kilku minut Herkules Poirot wyglądał przez okno. Jego wzrok przyciągnęła jakaś nieregularność na należącym doń terenie. - Potrzebny panu dowód? - spytał. - Jeśli się nie mylę, znajdzie go pan w żywopłocie koło mojej furtki. Wyszli przed dom. Kiedy znaleźli się koło furtki, Grange padł na kolana i zaczął rozchylać gałązki, żeby wyraźniej zobaczyć przedmiot leżący w krzakach. Westchnął, gdy jego oczom ukazała się ciemna stal. - To rewolwer - stwierdził. Przez chwilę spoglądał na Poirota z powątpiewaniem. - Nie, nie, przyjacielu - powiedział Poirot. - Nie ja zastrzeliłem doktora Christowa i nie ja wcisnąłem rewolwer między krzaki w moim żywopłocie. - Oczywiście, że nie! Przepraszam! No, to go mamy. Zdaje się, że to ten, który zginął z gabinetu sir Henry'ego. Sprawdzimy numer, a potem dowiemy się, czy z tej broni zastrzelono Christowa. Teraz to proste. Bardzo ostrożnie, używając jedwabnej chusteczki, podniósł rewolwer. - Przydałyby się odciski palców. Mam wrażenie, że pech wreszcie nas opuścił. - Proszę dać mi znać, kiedy dowie się pan czegoś nowego. - Oczywiście. Zadzwonię do pana. Poirot odebrał dwa telefony. Pierwszy wieczorem tego samego dnia. Inspektor był uszczęśliwiony. - To pan, Poirot? Niech pan posłucha! To ten rewolwer. Zabrany z kolekcji sir Henry'ego, posłużył do zabicia doktora Christowa. To pewne. Jest na nim sporo odcisków palców. Kciuk, mały palec i środkowy. Mówiłem panu, że pech nas opuścił. - Wie pan, kto zostawił te odciski? - Jeszcze nie. Na pewno nie pani Christow. Należą raczej do mężczyzny niż do kobiety. Jutro wybiorę się do The Hollow, powiem, co mam do powiedzenia, i zbiorę od wszystkich odciski palców. Wreszcie się dowiemy! - Mam nadzieję - odparł uprzejmie Poirot. Drugi telefon Poirot odebrał nazajutrz. Inspektor nie był już tak podniecony. Głos miał raczej ponury. - Chce pan poznać najświeższe wiadomości? To nie są odciski żadnej z osób zamieszanych w zabójstwo. Nie należą do Edwarda Angkatella, do Davida ani do sir Henry'ego! Nie należą też do Gerdy Christow, do Savernake, Veroniki, do jaśnie pani ani do tej ciemnowłosej dziewczyny. Nie należą do żadnego ze służących. Poirot próbował pocieszać inspektora. - Wygląda na to, że jednak zrobił to ktoś obcy. Ktoś, kto miał coś przeciwko doktorowi, a o kim my nic nie wiemy. Ktoś niewidzialny i niesłyszalny, kto ukradł rewolwer z gabinetu, zastrzelił Christowa i odszedł w siną dal. Ktoś, kto ukrył rewolwer w pańskim żywopłocie i rozpłynął się w powietrzu. - Chce pan wziąć moje odciski palców? - Skoro pan taki uprzejmy. Szczerze mówiąc, był pan tam i jeszcze z wielu innych powodów jest pan najbardziej podejrzanym osobnikiem w tej sprawie. XXVII Koroner chrząknął i spojrzał z ciekawością na przewodniczącego ławy przysięgłych. Ten zerknął na kartkę, którą trzymał w ręce. Z podniecenia jego jabłko Adama wznosiło się i szybko opadało. Zaczął czytać bardzo wyraźnie i głośno: - Uznajemy, że zmarłego spotkała śmierć zadana rozmyślnie przez osobę lub osoby nieznane. Poirot, siedzący w kącie, pokiwał głową. Nie mogło być innego werdyktu. Kiedy było już po wszystkim, Angkatellowie zatrzymali się na chwilę na chodniku, żeby zamienić kilka słów z Gerdą i jej siostrą. Gerda była ubrana w czarną sukienkę. Twarz miała nieszczęśliwą i sprawiała wrażenie nieobecnej duchem. Tym razem nie było daimlera. Elsie Patterson uznała, że w pociągu będzie im równie wygodnie. Z pospiesznego do Waterloo można o pierwszej dwadzieścia przesiąść się w pociąg do Bexhill. Lady Angkatell, ściskając dłoń Gerdy, mruknęła: - Musisz się do nas czasem odezwać, kochanie. Może umówimy się na obiad w Londynie? Pewnie bywasz czasem na zakupach? - Nie wiem - odparła Gerda