Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nic się nie stanie, jeśli zapuka do drzwi Freddy'ego, udając sąsiedzką troskę. Dwa lata temu Mikę postawił z tyłu domu półtorametrowy płot z desek. Chciał zrobić wyższy, ale przepisy budowlane na to nie pozwalały, chyba że miało się basen. Charlaine otworzyła furtkę oddzielającą podwórza jej i Fred-dy'ego. Dziwne. Zrobiła to po raz pierwszy. Jeszcze nigdy nie otwierała tej furtki. Zbliżając się do tylnych drzwi, zauważyła, jak zaniedbany jest jego dom. Farba złaziła płatami. Ogród był zapuszczony. Chwasty wyrastały w szczelinach płyt chodnika. Wszędzie widać było placki pożółkłej trawy. Odwróciła się i spojrzała na swój dom. Nigdy nie patrzyła nań z tego miejsca. On też sprawiał wrażenie zmęczonego. 110 Stanęła przed tylnymi drzwiami Freddy'ego. W porządku, co teraz? Zapukaj, głupia. Zrobiła to. Zaczęła od cichego stukania. Żadnej odpowiedzi. Zastukała mocniej. Nic. Przycisnęła ucho do drzwi. Jakby to miało pomóc. Jakby spodziewała się, że usłyszy zduszony krzyk czy coś takiego. W domu panowała głucha cisza. Rolety nadal były opuszczone, ale nie sięgały do samej framugi. Charlaine podeszła do okna i zerknęła do środka. W salonie stała cytrynowożółta kanapa, tak wytarta, że wydawała się rozpadać. W rogu był fotel obity kasztanowym skąjem. Telewizor wyglądał na nowy. Na ścianie wisiały stare olejne obrazy przedstawiające klaunów. Fortepian był zastawiony czarno-białymi fotografiami. Jedno przedstawiało ślubną parę. Charlaine domyśliła się, że to rodzice Freddy'ego. Na innym był pan młody, niezwykle przystojny w wojskowym mundurze. Kolejne zdjęcie przedstawiało tego samego mężczyznę z dzieckiem na ręku i szerokim uśmiechem. Na innych już nie było tego człowieka - pana młodego i żołnierza. Pozostałe zdjęcia przedstawiały Freddy'ego samego lub z matką. W pokoju panował idealny porządek jak w muzeum. Zawieszony w czasie, nietknięty, nie używany. Na stoliczku pod ścianą kolekcja figurek. I znów fotografie. Życie, pomyślała Charlaine. Freddy Sykes ma swoje życie. Wydawało się to dziwne, ale tak właśnie było. Charlaine skręciła w stronę garażu. Na tyłach domu znajdowało się okienko. Było zasłonięte cienką firanką z imitacji koronki. Charlaine stanęła na palcach. Złapała się parapetu. Drewno było tak stare, że prawie się odłamało. Płatki farby złaziły z niego jak łupież. Zajrzała do garażu. Stał tam inny samochód. Właściwie nie był to samochód osobowy. Raczej minivan. Ford windstar. Mieszkając w takim miasteczku jak to, zna się wszystkie modele. 111 Freddy Sykes nie ma forda windstara. Może ten wóz należy do jego gościa, tego młodego Azjaty. To miałoby sens, prawda? Nie była tego pewna. I co dalej? Charlaine patrzyła w ziemię i rozmyślała. Zastanawiała się nad tym. od kiedy postanowiła podejść do tego domu. Zanim jeszcze opuściła bezpieczne zacisze swojej kuchni, wiedziała, że nikt me odpowie na jej pukanie, l wiedziała, że zaglądanie do okien, takie podglądanie podglądacza, też nic nie da. Kamień. Leżał tam, w miejscu, gdzie niegdyś był warzywnik. Kiedyś widziała, jak Freddy go podnosi. To nie był prawdziwy kamień, tylko skrytka na klucze. Teraz były tak powszechnie używane, że przestępcy zapewne najpierw szukali takich skrytek, a dopiero potem zaglądali pod wycieraczki. Charlaine pochyliła się, chwyciła kamień i odwróciła go. Pozostało tylko odsunąć wieczko i wyjąć klucz. Zrobiła to. Klucz leżał na jej dłoni, błyszcząc w słońcu. Dotarła do granicy, zza której nie ma odwrotu. Ruszyła do tylnych drzwi. 14 Wciąż z tym samym uśmiechem morskiego drapieżnika, Cram otworzył drzwiczki i Grace wysiadła z limuzyny. Carl Yespa sam otworzył sobie drzwi. Olbrzymi neon głosił, że to kościół wyznania, o którym Grace nigdy wcześniej nie słyszała. Motto, skromnie umieszczone na obrzeżu, zdawało się wskazywać, iż jest to „dom Boży". Jeśli tak było naprawdę, to Bóg powinien sobie poszukać lepszego architekta. Ten budynek był równie okazały i przyjemny dla oka jak supermarket na stacji benzynowej. Wnętrze wyglądało jeszcze gorzej: tandetny wystrój, przy którym Graceland wydałby się gustownie urządzony. Szczelnie pokrywająca podłogę wykładzina miała kolor lśniącej czerwieni, zarezerwowanej zazwyczaj dla wyzywająco umalowanych panienek. Tapeta była aksamitna i krwistoczerwona, ozdobiona setkami krzyży i gwiazd. Na ich widok Grace zrobiło się słabo. W głównej kaplicy tego domu modlitwy, kaplicy czy też hali sportowej, stały nie krzesła, ale rzędy ławek. Sprawiały wrażenie niewygodnych, ale czy w takich miejscach nie powinno się stać? Cyniczna cząstka natury Grace podejrzewała, że konieczność wstawania od czasu do czasu podczas religijnych ceremonii nie ma nic wspólnego z wiarą, natomiast ma nie Pozwolić wiernym zasnąć. Gdy tylko znaleźli się w środku, jej serce zaczęło bić mocniej. 113 Ołtarz w zielono-złotych barwach mundurka cheerleaderki właśnie odtaczano ze sceny. Grace rozglądała się za księżmi w niedopasowanych tupecikach, ale żadnego nie dojrzała. Zespół - Grace założyła, że to Rapture - rozstawiał aparaturę. Carl Vespa wysunął się naprzód, nie odrywając oczu od sceny. - Czy to twój kościół? - zapytała go Grace. Na jego wargach pojawił się nikły uśmiech. - Nie. - Czy mogę spokojnie założyć, że nie jesteś wielbicielem, hmm... Rapture? Vespa nie odpowiedział na pytanie. - Podejdźmy bliżej sceny. Cram poszedł przodem. Ochroniarze rozstąpili się przed nim jak przed zadżumionym. - Co tu się dzieje? - zapytała Grace. Vespa nadal szedł po schodach. Kiedy dotarli do tego, co w teatrze nazwano by kanałem orkiestrowym -jak właściwie nazywa się najlepsze miejsca w kościele? - spojrzała w górę i dopiero wtedy zdała sobie sprawę z rozmiarów tej sali, ogromnej i okrągłej niczym cyrkowy namiot. Scena znajdowała się na środku, ze wszystkich stron otoczona ławkami. Grace poczuła ściskanie w gardle