Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ku takim myślom nachyliło Lejzora podobieństwo bóżnicy do kościoła. W dwa tygodnie potem odbyła się w nowej bóżnicy uczta. Podczas uczty przygrywała kałuska orkiestra. Lejzor nie mógł się opanować i szepnął sąsiadowi do ucha: — Czy nie wielkomiejska kawiarnia?! * * * Szczerbacki i Sanger siedzieli na ławce przy „Kółku Rolniczym" i czekali z napięciem na grzmot. Przed chwilą wytrysła nad rynkiem błyskawica, zachłannym blaskiem odmłodziła na tę chwilę szare domki i zieleń drzew przy „Kółku Rolniczym". Grzmot wybuchnął w najokazalszej chmurze nad kościołem i przetoczył się nad, rynkiem w nierównych podskokach; zdawało się, że rozpryśnie się w gwałtowny deszcz. Ale zamiast tego, w miejscu gdzie się skończył grzmot, niebo otworzyło się i jakby z odgarniętego popiołu zabłysł słoneczny stop. Potem znów błyskawica ostrym strumieniem odmłodziła kropiwnicki rynek. Ta podniecona działalność nieba podjudziła Sangera do burzliwej rozmowy: — A czy nie wie pan, że syn Lejzora, to Henryk Gar-funkel?! Tak, panie, prezes „Towarzystwa Naftowego"! 15 — Kropiwniki 225 Milioner, panie! I takie ma szczęście ten Żyd, że nawet nie wygląda na Żyda!... Samochód własny, zawrotne miliony! Aż człowiekowi miga w oczach, jak od tych błyskawic!... A ten pędrak znów naszego zacnego obywatela Weissa jest komunistą! Pamięta pan, jak się stawiał, kiedy go pan aresztował?! A to przecież jego babką była ta żydowska kochanica pana Witolda, to Sosia, siostra LejzoraL. Widzi pan, jedna rodzinka! I milioner, i komunista, i pańska kochanica!... A ty, Sanger, zdychaj po ciemku!... Jak ja to powiedziałem? Zdychaj po ciemku! Ładnie. Co?!... Och, zostały mi piękne słowa po dawnym dostatku!... I Szczerbackiemu udzieliło się niebieskie podniecenie: — A ja jestem ciekaw, co się stało z tym szwagrem Lejzora, z tym Wigdorem, co udusił własną siostrę! Czy ujęli go żandarmi? Czy zawieruszył się gdzieś na świecie? Czy też może wzbogacił się?... — Panie, oni obaj z Natanem Redischem dostali się do Ameryki. Założyli tam szajkę bandycką. Grasowali, co się zowie! Natan dawał pomysły, a Wigdor siłę. Potem handlowali żywym towarem w Argentynie. A jakżeż wzbogacili się! Nawet przysłali raz pieniądze na bóżnicę!... W chmurach zachrobotał grzmot, a od tego wstrząsnęła się pierś Szczerbackiego. — Ot, to. Udusił łotr, a potem wzbogacił się! Jego syn jest na pewno łotrem innego rodzaju, bo już miał pieniądze od dzieciństwa... Chyba jakiś komunista argentyński!... Czasami mówię sobie: „Szkoda dla takiego świata tłumić swoje skłonności! Nie marnuj Szczerbacki sił! Zrób coś złego, a wybij się"... Patrz pan, urocza jest ta pańska Jadzia. Kiedy na nią patrzę, widzę, że nie ma sprawiedliwości na świecie, że ludziom mocno zginają kark. I na sobie to widzę... Na innych jakoś nie znać ludzkiego ucisku, bo to hołota swarliwa... W stronę „Kółka Rolniczego" sunęła czarna limuzyna. Zdawało się, że to bezgłośny obłok; nie słychać było huku motoru, bo właśnie niebo rozdudniło się zdrowo. Samochód zatrzymał się przed „Kółkiem Rolniczym". Najpierw wysiadł skromnie mężczyzna w oficerskim mundurze policyjnym. Za nim zamaszyście drugi, mocno podstarzały, w tyrolskim ubraniu. Sanger byłby zagrzmiał ze wzruszenia, gdyby był 226 rozporządzał gromami. A tak tylko uszczypnął Szczerbackiego i zasyczał: — To Henryk Garfunkel przyjechał... A to pan wojewódzki komendant policji, Bożykowski... Przyjechał ze Stanisławowa... Ale napuszy się dziś nasz naczelnik poczty. Pan komendant Bożykowski jest jego szwagrem... Patrz pan, ten Garfunkel wyrzuca nogami niby jakiś młokos, a ma już około siedemdziesiątki!... Ale Szczerbacki wpatrzył się w komendanta Bożykow-skiego. Dotknęło go boleśnie, że ten wysoki przełożony podchodzi tak luźnym krokiem, że jest bez broni, że ma opadłe ramiona, oczy skromnie zadumane, a spod czapki poczciwie mu wystają siwe włosy. Nagle zerwał się z ławki, uderzył stalowo palcami o daszek i wyprężył się, że aż na całym jego ciele drgnęła skóra. Sam nabrzmiał ważnością od tego, że oddał honory wysokiemu przełożonemu. Sanger zerwał czapkę i zawołał weselnie: — Padam do nóżek! Oni odpowiedzieli spokojnie: — Dzień dobry. I weszli do „Kółka Rolniczego". Bliskość dostojnego przełożonego oszołomiła Szczerbackiego. Czuł, że się otwiera na wszystkie spusty. Wszystkie nagromadzone w nim, a utajone myśli, życzenia i żale parły do wyjścia. Przywarł rozpaloną dłonią do Sange-rowego uda, zbliżył czerwoną twarz do jego ucha i rozdy-szał się pośpiesznymi słowami: — To pan komendant Bożykowski jest szwagrem naszego poczmistrza? To nasz poczmistrz ma takiego szwagra? Oho, zrobi karierę nasz Sebastian! Świat stoi przed nim otworem! A jeśli nie zrobi kariery, to nie umie! To jest, dalibóg, niedołęgą! Niedołęgą, psiakrew, niedołęgą, do stu diabłów!... Przyznaj pan, panie Sanger, że sprawnie załatwiłem wszystko po pierwszym maja!... Od razu przyłapałem całą sforę! Przyznaj pan, że bardzo sprawnie!..