Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jako przynęty. Bomani nie oblegali miast tak, jak robiły to bardziej cywilizowane armie. Jeśli nie udało im się zdobyć murów pierwszym, zmasowanym atakiem, odstępowali. Nie próbowali przebijać murów ani podkopywać się pod nimi. Nie rozbijali też obozów wokół miast, by zamknąć je szczelnym kordonem. Po prostu zalewali całą okolicę jak rozległe, falujące morze. Ich przytłaczająca liczba nie pozwalała na jakiekolwiek zorganizowane działania ze strony oblężonych. Każdy, kto próbował wydostać się z miasta, był łapany i zabijany. Rolników próbujących wychodzić w pole także zabijano, a ich zwierzęta pożerano albo przepędzano. Jeśli miasto było silne, Bomani czekali, aż oblężeni zaczną padać z głodu... a dopiero potem szturmowali. Bomani, jak wszyscy mardukańscy barbarzyńcy, potrzebowali do życia dużych przestrzeni. Ich stada zwierząt hodowlanych wymagały rozległych pastwisk. W swojej ojczyźnie nieustannie je zmieniali, pozwalając trawie odrosnąć. Tak samo było na wojnie. Aby wykarmić swoich wojowników, nie mogli pozostawać długo w jednym miejscu. Wyjątkiem było Sindi, gdzie zdobyli znaczne zgromadzone tam zapasy. Wojnę rozpoczęli serią zmasowanych szturmów, gdyż tym razem działali według innej niż zwykle strategii, mającej na celu całkowite zniszczenie wszystkich miast-państw Południa, a nie tylko zdobycie jednego z nich. Wiedzieli, że muszą jak najszybciej zmiażdżyć Związek Północy, zanim pozostałe miasta zaczną sobie pomagać, tak jak czyniły to w przeszłości. Pahner przypuszczał, że zaskoczenie skoordynowanymi atakami przyczyniło się do zagłady Związku w takim samym stopniu, jak działania agentów Sindi. Nikt nie spodziewał się tak potężnego najazdu barbarzyńców. Miasta Południa, dotąd bezpieczne pod ochroną miast Północy, nie były przygotowane do wojny, co pozwoliło barbarzyńcom stosunkowo łatwo zdobywać je jedno po drugim. Sindi było twardszym orzechem do zgryzienia. Wprawdzie Therdańczycy byli o wiele trudniejszym przeciwnikiem, ale za to władze Sindi miały czas na przygotowanie obrony. Po zdobyciu miasta Bomani wrócili do swojej zwykłej taktyki i zaniechali szturmu na Przystań K’Vaerna. Sindi stało się potężną, ufortyfikowaną bazą wypadową, zaopatrzoną w żywność na co najmniej kilka miesięcy. Do czasu przybycia ludzi i ich diasprańskich sprzymierzeńców strategia Camsana polegała na stopniowym osłabianiu miasta i czekaniu, aż wyczerpie ono swoje szczupłe zapasy żywności. Bomani wyczekiwali, aż Przystań zacznie głodować, by wtedy rzucić swoich wojowników na mury, których osłabiona Gwardia nie będzie już w stanie utrzymać. Pahner nie mógł zwlekać, aż Przystań osłabnie z głodu i dopiero wtedy Bomani zaczną działać. Musiał sprowokować ich do decydującej bitwy. Żeby tego dokonać, musiał zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, stworzyć wrażenie, że zagrożenie ze strony jego armii jest mniejsze niż w rzeczywistości, po drugie zaś dać Bomanom powód do ataku. Takim powodem mogło być na przykład przetrzymywanie ich kobiet i dzieci. Kapitan prychnął, zdegustowany własną hipokryzją. Bronił tysięcy kobiet i dzieci przed śmiercią z rąk swoich sprzymierzeńców, a jednocześnie chciał ich użyć jako przynęty, by wciągnąć ich ojców i mężów w pułapkę. Wziął głęboki oddech, wysłał do tootsa polecenie włączenia komunikatora i powiedział: – Roger? – Jestem. – Odpowiedź nadeszła niemal natychmiast. Marine poczuł, że jego napięte mięśnie trochę się rozluźniły. – Czuje się pan lepiej? – Raz lepiej, raz gorzej – odparł książę. – Znów jestem na chodzie, jeśli o to pan pyta. Czyj to był pomysł, żeby przysłać do mnie Nimashet? – Uznałem, że jest pan trochę za słabo chroniony – powiedział kapitan. – Wzmocniłem więc sekcję kapral Beckley resztą drużyny. Zostaną z panem do końca operacji. – Rozumiem. – Na kilka chwil na linii zapadła cisza. – Co u pana słychać? – Wszystko idzie zgodnie z planem – odparł Pahner. – Eva pracuje z Rusem nad przygotowaniem umocnień. Bistem i Bogess całkiem sprawnie zorganizowali swoją piechotę w drodze do miasta, a pamiętajmy, że z każdego pułku musieliśmy wycofać trochę ludzi, żeby pomóc inżynierom Rusa. – A Rastar? – spytał Roger. – Jak dotąd w porządku. Ma trochę problemów z utrzymaniem stałej odległości od głównych sił Bomanów. Do pościgu dołączyły watahy barbarzyńców z innych zdobytych miast. Do tej pory świetnie sobie radzi, zapasy amunicji też ma raczej spore, ale ta cała dywersja zaczyna przypominać ruchomą bitwę