Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie, strach jej nie wynikał z bólu, głodu czy utraty miłości. Tamte obawy nigdy jej nie gnębiły tak bardzo jak to poczucie niepewności, jak ten mrożący strach, który przypominał trochę dawny jej koszmar — gęstą, lotną mgłę, prze* którą biegła z walącym sercem niczym zbłąkane dziecko, szukające niewidocznej przystani. Wspominała teraz, że Rett zawsze umiał wyśmiać jej obawy. Wspominała pokrzepienie, jakie dawało jej złożenie głowy na jego ciemnej szerokiej piersi czy objęcie jego mocnych ramion. Zwróciła się więc ku niemu i przypatrzyła mu się po raz pierwszy od wielu tygodni. Przeraziła ją zmiana, jaką zobaczyła. Człowiek ten nie umiał się już śmiać ani nie mógł jej pocieszyć. Przez pewien czas po śmierci Bonnie Scarlett była zbyt na niego rozżalona, zbyt zajęta własnym cierpieniem, aby zdobyć się na coś więcej niż grzeczną rozmowę w obecności służby. Zbyt była zajęta przypominaniem sobie szybkiego dreptania nóżek Bonnie i jej srebrzystego śmiechu, aby zastanawiać się nad tym, że on może także to pamięta i wspomina z większym jeszcze niż ona bólem. Przez wszystkie te tygodnie widywali się i rozmawiali ze sobą chłodno, jak nieznajomi spotykający się w zimnych murach hotelu, dzielący ten sam dach nad głową, ten sam stół — nigdy nie myśli. Teraz, gdy była przerażona i samotna, chciała przełamać tę barierę, ale spostrzegła, że Rett trzyma ją z daleka, jak gdyby nie chciał zamieniać z nią słów innych niż obojętne. Teraz, gdy gniew jej przeminął, chciała mu powiedzieć, że nie przypisuje mu winy za śmierć Bonnie. Chciała wypłakać się w jego ramionach i wyznać, że i ona była bardzo dumna z odwagi dziecka, i ona była zbyt dla niej pobłażliwa. Teraz by się upokorzyła z rozkoszą i przyznała, że rzuciła na Retta oskarżenie z rozpaczy, sądząc, że ulży sobie w ten sposób. Nigdy jednak nie było właściwej chwili do wyjaśnień. Rett patrzył na nią czarnymi, obojętnymi oczyma, które nie zachęcały do wyznań. Wyjaśnienia raz odwleczone stawały się coraz trudniejsze, aż wreszcie stały się niemożliwe Dziwiła się, dlaczego tak się stało. Rett był jej mężem; łączyła ich mocna więź, zespalająca dwoje ludzi, którzy dzielili to samo łóżko, spłodzili, wychowali i przedwcześnie złożyli do grobu ukochane dziecko. Tylko w objęciach ojca dziecka mogła znaleźć pociechę, tylko w wymianie wspomnień i żalów, które bolałyby z początku, ale z czasem pomogłyby zaleczyć rany. Teraz jednak stosunki między nimi tak się ułożyły, że równie dobrze mogłaby pójść w objęcia człowieka obcego. Rett rzadko bywał w domu. Kiedy zasiadał z nią do kolacji, był zwykle pijany. Nie upijał się tak jak dawniej, nie stawał się coraz bardziej uprzejmy i cięty, gdy władał nim alkohol, nie mówił zabawnych, złośliwych rzeczy, które ją rozśmieszały mimo woli. Teraz upijał się milcząco i ponuro, a w miarę mijania godzin stawał się coraz mniej przytomny. Czasem, nad ranem, słyszała, jak zajeżdżał na podwórze i pukał do drzwi domu służby, aby Pork pomógł mu wejść na kuchenne schody i ułożył do łóżka. Pork układał Retta do snu! Retta, który zawsze bez trudu upijał innych i innych odprowadzał do domu! Dawniej był przesadnie elegancki — teraz stał się nieporządny i dopiero oburzone perswazje Porka skłaniały go do zmiany bielizny przed kolacją. Nadużywanie trunku odbijało się na jego wyglądzie: ostra linia podbródka zatarła się pod niezdrową obrzmiałością, a pod nabiegłymi krwią oczyma potworzyły się worki. Ciało jego, o niegdyś twardych mięśniach, wyglądało teraz miękko i wiotko, zaczął coraz bardziej tyć. Czasem wcale nie wracał do domu ani nie zawiadamiał, że nie wróci na noc. Bywało, że chrapał wtedy w jakimś pokoju nad barem, Scarlett jednak zawsze przypuszczała, że spędza noc u Belli Watling. Kiedyś spotkała Bellę w jakimś sklepie — była teraz tęgą, przekwitłą kobietą z resztkami dawnej urody. Ale mimo szminki i krzyczących sukien, wyglądała poczciwie i prawie po mieszczańsku. Zamiast spuścić oczy lub patrzeć wyzywająco, jak zwykle kobiety lekkich obyczajów w obecności dam, Bella spojrzała jej prosto w twarz badawczym, prawie współczującym spojrzeniem, pod którym Scarlett spłonęła rumieńcem. Scarlett nie mogła jednak teraz winić Retta, nie mogła się na niego gniewać, wymagać wierności czy starać się go zawstydzać — tak samo jak nie mogła się zdobyć na wyjaśnienie, dlaczego obwiniła go o śmierć Bonnie. Ogarnęła ją apatia, niezadowolenie, którego nie mogła pojąć, sięgające głębiej niż Wszystko, czego kiedykolwiek zaznała. Była samotna — a nigdy dotąd nie odczuwała samotności! Może nigdy nie miała czasu, aby czuć się samotną. Była osamotniona, przerażona i nie mogła zwrócić się do nikogo z wyjątkiem Melanii. Bo teraz nawet Mammy, wierna jej podpora, wróciła do Tary. Wróciła tam na stałe. Mammy nie wytłumaczyła przyczyny swego wyjazdu. Jej zmęczone stare oczy patrzyły smutnie na Scarlett, kiedy poprosiła o pieniądze na bilet do domu. Na łzy Scarlett i zaklęcia, aby została, Mammy odpowiadała tylko: — Zdaje mi się, jak gdyby Miss Ellen do mnie mówiła: „Mammy, wracaj do domu. Twoja praca skończona”. Jadę więc do domu. Rett, który się przysłuchiwał tej rozmowie, dał Mammy pieniądze i poklepał ją po ramieniu. — Mammy ma rację. Miss Ellen ma rację. Praca Mammy tutaj skończona. Niech Mammy jedzie do domu. Proszę do mnie napisać, gdyby Mammy czegoś potrzebowała. — A kiedy Scarlett na nowo zaczęła ją prosić i zatrzymywać, powiedział: — Cicho, głupia! Puść ją do domu! Po cóż by ludzie chcieli być tutaj — teraz? W oczach jego, kiedy to mówił, był tak dziki, ostry blask, że Scarlett, przerażona, odsunęła się od niego. — Panie doktorze, czy to możliwe, aby postradał zmysły? — zapytała doktora Meade, do którego poszła nie wiedząc, jak sobie poradzić. — Nie — odparł doktor — ale pije jak gąbka i zabije się, jeżeli nie przestanie. Kochał Bonnie, Scarlett, i wydaje mi się, że pije, aby o niej zapomnieć. Radzę ci dobrze, daj mu jak najszybciej drugie dziecko. „Aha!” — pomyślała Scarlett z goryczą, wychodząc z gabinetu doktora. To było łatwiej powiedzieć niż zrobić. Z ochotą urodziłaby drugie dziecko, kilkoro dzieci, gdyby dzięki temu znikł wreszcie z oczu Retta straszny wyraz i gdyby mogły się znowu zapełnić puste przestrzenie jej serca. Chciałaby chłopca, który by odziedziczył ciemną urodę Retta, i jeszcze jedną dziewczynkę. Ach, dziewczynkę, śliczną, roześmianą i mądrą, nie taką jak roztrzepana Ella. Dlaczego, ach, dlaczego Bóg nie zabrał Elli, skoro przeznaczone jej było stracić jedno ze swoich dzieci? Ella nie była dla niej żadną pociechą, teraz, gdy zabrakło Bonnie. Rett jednak nie miał widocznie chęci na inne dzieci