Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Czy to właśnie robiły kobiety w górach Rifu? Legionista uśmiechnął się szeroko. - Tak, wygląda, że rosyjscy partyzanci czegoś się nauczyli. Leutnant Ohlsen zaczerpnął głęboko powietrza i objął Starego za ramiona. - Uważajmy, że to byli partyzanci. Tym trzem udało się uciec, a potem wpadli prosto w ramiona partyzantów. Stary skinął głową i szepnął. - Ludzie potrafią być takimi świniami. Mały wrzasnął na tyle głośno, że można go było słyszeć o mile. - Ci partyzanci to naprawdę paskudne typy! Stary podbiegł do niego i chwycił go za kołnierz. - Jeszcze raz otworzysz usta, a zastrzelę cię na miejscu! Mały zdumiał się, ale nic nie powiedział. Legionista stał, rzucając swój nóż w powietrze i jednocześnie zezując na Starego i Małego. Następnie mruknął kątem ust. - Ci trzej nie zasługiwali na nic lepszego. Mamy przecież wojnę! Stary odwrócił się i popatrzył na niego. - Naprawdę tak myślisz? Legionista kiwnął głową. - Tak jest, i myślę jeszcze, że gdy wrócimy na nasze pozycje, powinieneś pójść do szpitala dla nerwowo chorych. Stary roześmiał się z przymusem i zerknął na stojącego obok Leutnanta Ohlsena. - Prawdę mówiąc to nie taka zła myśl. Normalnych ludzi się zamyka, podczas gdy sadystyczni mordercy są obsypywani zaszczytami! Nóż Legionisty wbił się w drzewo tuż nad głowami Starego i Leutnanta Ohlsena. - Myślałem, że widzę za wami wiewiórkę rzekł z uśmiechem. Poszliśmy spacerem z powrotem do transportera i dalej pakowaliśmy się w milczeniu. Gdy później, zatrzymaliśmy się, Mały wyrzucił swą stalową pętlę. Cisnął ją do głębokiego strumienia. Porta uznał, że to najlepsze, co może zrobić. Stary skinął głową. Splunął, ale nic nie powiedział. Legionista uśmiechnął się. Pocieszył Małego mówiąc, że wkrótce dostanie nową. Grubas siedział na pniu. Bolała go głowa, dziko klął. Był jakby oszołomiony. Nie mógł zrozumieć, jak powiązani jak świnie trzej więźniovie zdołali się uwolnić i walnąć jego, Stabsfeldwebla służby czynnej, w głowę. - Po prostu nie mogę tego pojąć - mruczał - Siedziałem tu, patrząc na tych trzech śmierdzieli i nagle moja głowa wybuchła. - To musiał być partyzant - podsunął Mały, wymacując mu guz wielkości jajka. - Partyzanci próbowali tego wcześniej uśmiechnął się Porta, przesuwając dłonią po głowie Grubasa. Następnego ranka dotarliśmy do rzeki. Ukryliśmy się, czekając do nocy by się przeprawić. Tylko dwóch z nas nie umiało pływać. Grubas i Trepka. - Możesz zostać ze mną - zaproponował Mały Trepce - a ja zaholuję cię na drugą stronę. - A kto mi pomoże? - zapytał przygnębiony Grubas. Wszyscy roześmiali się, gdy Porta mu zaproponował, by pozostał po tej stronie, gdzie jest. Tuż przed zmrokiem usłyszeliśmy wystrzał. Ostry odgłos strzału z karabinu Mauser wz. 98. Nieco głębiej w lesie znaleźliśmy Marię. Miała roztrzaskaną głowę. Włożyła wylot lufy do ust i palcem u nogi nacisnęła spust. - To jakiś kant! - lamentował Mały. Czuł się straszliwie oszukany. - Ponieważ tak czy tak zdecydowała walnąć w kalendarz, mogła równie dobrze najpierw pozwolić mi dać się przed tym spróbować. - Ty parszywa świnio! - wybuchnął Stary. Mały zrobił kwaśną minę i kopnął wielką gałąź, w którą zaplątała mu się noga. Doprowadziło go to do absolutnej wściekłości. Gdy wróciliśmy do obozu, Mały uniósł sukienkę Marii i powiedział zaskoczony do Porty. - Do licha, ona też ma gówno w majtkach. Wszyscy to robią umierając. Zastanawiam się, czemu? Czy myślisz, że się boją? Porta zsunął swój cylinder na czoło i podrapał się w kark. - Nie, Mały, to nie ze strachu. Ale, uważasz, paskudzą wszystko gdy się tak wykańczają. To tak, jakbyś chciał potajemnie, cicho pierdnąć, najadłszy się tartego grochu i wieprzowiny z chorej Świni Wtedy zdarzają się niespodzianki! Leutnant Ohlsen usłyszał ostatnie słowa ich rozmowy i kazał im zmyć się, nazywając bydlakami i skurwielami. Spojrzeli na niego z wyrzutem i poczuli się głęboko dotknięci. O północy przepłynęliśmy rzekę. W środku szybkiego nurtu Trepka spanikował, ale Mały bezpiecznie wyciągnął go na brzeg. Meldunek został zapomniany. Trepka dorósł. Heide i Porta płynęli z Grubasem, który parskał jak foka ze strachu i wyczerpania. Wepchnęliśmy rosyjski transporter do bagna niedaleko rzeki. Leżała w nim Maria. Cała banda odprowadziła go do pociągu. Mały, otwarty, czteromiejscowy Volkswagen prawie załamał się pod naszą dziesiątką. Z przodu na masce leżeli Heide i Mały. Dwa razy zgubiliśmy Małego i musieliśmy się zatrzymywać, by go znów zabrać. Na cześć wydarzenia wszyscy zwracaliśmy się do Leutnanta Ohlsena poufale. Pociąg ruszył. Staliśmy i machaliśmy, póki nie znikła ostatnia smuga dymu. Leutnant Ohlsen siedział zamyślony przy oknie. Nie widział osmalonych drzew, ruin, wypalonych wraków samochodów ani roztrzaskanych lokomotyw, które zmęczyły się i teraz rdzewiały na zboczach nasypów kolejowych. Widział tylko Ingę i Gunniego. Żołądek mu się ściskał od oczekiwanej radości. Inge, Gunni, Inge, Gunni, śpiewały koła. Widział ciepły uśmiech i śmiejące się oczy Ingi. Słyszał głos małego Gunniego, gdy patrzył na rozpływające się chmury. - Teraz chmura odchodzi, tato. Czy ona idzie do Boga? ROZDZIAŁ XVI Rodzina Leutnant Ohlsen pojechał na urlop. Piervszy od trzech lat. Szalał z radości i powiedział nam do widzenia. Gdy pociąg zatrzymał się we Wrocłaviu, do przedziału wsiadł przyjaciel. Wspaniale spotkać po tylu latach przyjaciela. Przyjaciel szepnął mu do ucha rzeczy, a były one kuszące. - Gdy dostaniemy się do Berlina, pojedziemy do Darlem