Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nadal leżał w łóżku, oddychając krótko i spazmatycznie, niewiele brakowało, by zaczął łkać, kiedy na korytarzu rozległ się tupot ciężkich butów, a drzwi do jego komnaty otworzyły się z hukiem. - Wiem, że to on! To musiał być on! Trzy długie kroki po deskach podłogi i ktoś zerwał z niego kołdrę. Przetoczył się zdumiony na plecy i zagapił się w zaskoczeniu na okoloną siwiejącą brodą twarz dy Jironala, który zupełnie zbity z tropu wbijał weń gniewny wzrok. - Żyjecie! - krzyknął kanclerz. Wyraźnie oburzony. Za ramieniem dy Jironala zebrało się i gapiło na niego z pół tuzina dworaków, wśród których Cazaril rozpoznał kilku siepaczy Donda. Trzymali ręce na rękojeściach szabel, jakby na jedno słowo dy Jironala gotowi byli natychmiast skorygować to niewczesne ożywienie Cazarila. Nieco z tyłu pozostał roją Orico w koszuli nocnej, na którą zarzucił sfatygowaną pelerynę, przytrzymywał ją pod brodą grubymi palcami. Orico wyglądał jakoś dziwnie. Cazaril zamrugał, potem przetarł oczy. Roję otaczał rodzaj aury, jednak nie tyle świetlistej, ile raczej mrocznej. Cazaril widział go bardzo wyraźnie, więc nie mógłby nazwać tego zjawiska chmurą ani mgłą, bo niczego nie zasłaniało. Ale przecież istniało, poruszało się razem z człowiekiem, którego otaczało, wlokąc się za nim jak tren szaty. Dy Jironal przygryzł wargę i wwiercił się spojrzeniem w Cazarila. - Jeśli nie wy, to kto? To musiał być ktoś... To musiał być ktoś z bliskiego... Ta dziewczyna! Ta parszywa mała morderczyni! - Obrócił się na pięcie i wypadł za drzwi, energicznym gestem wzywając swych ludzi, by szli za nim. - Co się dzieje? - zapytał Cazaril Orica, który obrócił się, by podreptać za nimi. Ten obejrzał się przez ramię i rozłożył ręce w geście rezygnacji. - Ślubu nie będzie. Wczoraj około północy Dondo dy Jironal został zamordowany za pomocą magii śmierci. Cazaril otworzył usta, ale wydostało się z nich tylko słabiutkie „O!”. Oszołomiony, opadł z powrotem na łóżko, podczas gdy Orico, szurając nogami, pospieszył za swym kanclerzem. Nic nie rozumiem. Jeśli Dondo został zabity, a ja mimo to żyję... to nie ofiarowano mi cudu śmierci. A przecież Dondo został zabity. Tylko jak? No cóż, ktoś musiał ubiec Cazarila w tym zadaniu. Poniewczasie wyciągnął tę samą konkluzję co dy Jironal. Betriz? O nie, nie...! Zerwał się z łóżka, padł ciężko na podłogę, podniósł się i ruszył chwiejnie za tłumem rozwścieczonych i oszołomionych dworzan. Dotarł do swego gabinetu w przedpokoju w porę, by usłyszeć ryk dy Jironala: - No to mi ją przyprowadźcie, żebym mógł zobaczyć! Drzwi do pokojów rojessy blokowała sobą rozchełstana i wyraźnie przestraszona Nan dy Vrit, gotowa bronić przejścia jak mostu zwodzonego. Cazaril omal nie zemdlał z ulgi, kiedy za jej ramieniem ukazała się ciskająca wściekłe spojrzenia Betriz. Nan była w koszuli nocnej, lecz Betriz, zmęczona i wymięta, miała na sobie tę samą zieloną suknię co wczoraj. Czy ona w ogóle spała? Ale przecież żyje, żyje! - Dlaczego wyczyniacie tu tak nieprzystojne burdy, panie? - zapytała lodowatym tonem. - Tak się nie godzi, i to na dodatek o tej porze. Usta dy Jironala otworzyły się szeroko, znów był wyraźnie zbity z tropu. Po chwili zamknął je głośno. - Gdzie w takim razie jest rojessa? Muszę ją widzieć. - Zasnęła wreszcie, po raz pierwszy od kilku dni. Nie pozwolę jej przeszkadzać. Wystarczy, że niedługo będzie musiała zamienić sny na nieustający koszmar. - Betriz rozdęła nozdrza w nieskrywanej wrogości. Dy Jironal wyprostował się i wciągnął ze świstem powietrze. - Obudźcie ją. Czy możecie ją obudzić? Dobrzy bogowie. Czy to możliwe, aby Iselle...? Lecz zanim gardło Cazarila ścisnęło się w nowym przypływie paniki, w drzwiach pojawiła się sama Iselle, która wyminęła swoje damy i wyszła spokojnie do przedpokoju, by stawić czoło dy Jironalowi. - Już nie śpię. Czego chcecie, panie? - Omiotła wzrokiem swego brata Orica, który plątał się gdzieś na krańcach zgromadzonego tłumu, i z pogardą odwróciła spojrzenie, kierując je z powrotem na dy Jironala’. Nie było najmniejszych wątpliwości, że rozumiała, czyja władza zmusiła ją do niechcianego ślubu. Dy Jironal wodził zdumionym spojrzeniem od jednej kobiety do drugiej, bo obie stały przed nim bez wątpienia żywe i zdrowe. Obrócił się na pięcie i jeszcze raz wbił wzrok w Cazarila, który mrugał oczyma, przyglądając się Iselle. Dookoła niej, tak samo jak wokół Orica, płonęła mroczna aura, tyle że ta jej była bardziej niespokojna, kotłowała się wciąż, połyskując świetlistym błękitem jak jutrzenka, którą widział raz na dalekim południowym niebie. - Wszystko jedno kto - warknął dy Jironal. - Wszystko jedno kto