Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wyczuwała zło równie wyraźnie, jak rytmiczne drganie całego budynku. Było jak intensywny, czarny chłód, który zmrażał przednie płaty jej mózgu; czerń trawionej chorobą skóry, lodowatość śmierci. Niemal widziała groteskowe twarze, lecz nie mogła skupić na nich spojrzenia. Szeptały, naradzały się ze sobą. mówiły o bluźnierstwach. torturach i okrucieństwach, które przerastały ludzka wyobraźnię. Ale było w tej ciemności także coś kuszącego. Całe to xlo obiecywało intensywną rozkosz doznawaną w delirycznym zapamiętaniu nagości, namiętności i niebezpieczeństwa. Głosy szeptały o „małej śmierci”, o momentach poniżenia tak skrajnego, że ośrodki przyjemności błagałyby o więcej, by uczynić je zupełnymi. Kasyx przyciągnął Samenę bliżej siebie. - Co jest? spytał. Co to jest? Naprawdę jest takie silne? Przytaknęła. - Nie wiem, czy jest złe, czy dobre. W pierwszej chwili wyglądało na złe... teraz nie jestem pewna. - Może powinniśmy to sprawdzić - zaproponował Tebulot. Kasyx pokręcił głową. - Starczy na jedną noc. Wracajmy do Springera. Chce wiedzieć, czemu nie utrzymuje z nami kontaktu. Skierowali się z powrotem do tunelu; ledwie to jednak zrobili, dwie zakapturzone postaci pojawiły się w jego wylocie i zagrodziły przejście. Jak zdołały przejść tam za nimi nie zauważone. Wojownicy Nocy nie mieli pojęcia, ale w końcu był to sen, a we śnie wszystko jest możliwe. Nocni Wojownicy podeszli ostrożnie bliżej i przystanęli. Było oczywiste, że nie to wyjście przewidziano tu dla nich. - Odsuniecie się? - spytał Kasyx. Jedna z zakapturzonych postaci uniosła rękę i wskazała na drugi koniec galerii. Był tam wylot jeszcze jednego tunelu, nieco węższego, lecz równie ciemnego. - Pójdziecie tamtędy - oświadczyła zakapturzona postać. - Przykro mi, przyjacielu - odpowiedział Kasyx. - Mamy zamiar użyć tej samej drogi, którą weszliśmy. - Pójdziecie drogą, którą wam wskazałem - nalegała postać. - A jeśli odmówimy? - spytał Tebulot. Obie zakapturzone postaci, i tak już wysokie, zaczęły rosnąć, a czarne kaptury ich płaszczy rozszerzały się, aż zawisły nad Nocnymi Wojownikami jak gęby żywiących się ludźmi ślepych robaków. Podchodziły coraz bliżej rozkołysanym krokiem, a Kasyx znów miał wrażenie, że tam, gdzie powinny być twarze, widzi poruszające się czarne wąsy, czułki lub macki. Tebulot nie czekał na rozkazy. Odciągnął dźwignię w kształcie litery T, uniósł swą ciężką maszynę do ramienia i wystrzelił do bliższej z dwóch postaci. Rozległo się ciche, lecz ostre „zzaffff!” i biały strumień czystej energii wniknął w ciemność pod kapturem. Przez chwilę Tebulot sądził, że postać wchłonęła strzał bez szkody dla siebie; potem jednak wysoko wzniesiony płaszcz zaczął marszczyć się i opadać. Opadł na ziemię jak pusty. W ostatniej jednak chwili coś zakotłowało się pod nim w przyprawiający o mdłości sposób i wyprysnęło na zewnątrz, czarne, chrząstkowate i splątane. Tebulot ponownie szarpnął dźwignię i wystrzelił, kolejny ładunek uderzył prosto w cel. Rozległ się trzask, w powietrzu rozszedł się mdlący odór palonego tłuszczu, uszy zaś wypełnił krzyk brzmiący jak tarcie metalu o szkło. Druga postać zawahała się na chwilę, potem jednak pochyliła się nad Samena i z wnętrza kaptura wypełzać zaczęły, jedna za drugą, dziesiątki grubych i tłustych macek. Postać zwijała się przy tym niczym wymiotujący wąż. Samena krzyknęła przeraźliwie, zdążyła jednak unieść ramiona i złożyć nadgarstki, celując wskazującym palcem prawej dłoni w sam środek gęstwy macek. Wystrzeliła, zużywając całą niemal energię, którą przekazał jej Kasyx - o wiele więcej, niż było potrzeba, nie miała jednak dość doświadczenia, była przerażona, a postać znajdowała się już prawie dokładnie nad nią. Na czubku jej palca eksplodowała uwolniona energia, a grot, który przymocowała już wcześniej, wbił się w ciało istoty, pociągając za sobą sześć stóp czystego, oślepiającego światła. Przedarł się przez skórę i mięśnie, otwierając drogę dla skoncentrowanej energii. Ta wniknęła we wnętrzności stwora i eksplodowała. Kawałki wyrwanych ze splotów macek zostały z raniącym uszy trzaskiem rozrzucone we wszystkich kierunkach. Kilka z nich uderzyło w hełm Kasyxa, plaskając przy tym jak strzępy wilgotnej irchy. - Teraz! - krzyknął Tebulot i cała trójka runęła do tunelu. Było w nim bardzo ciemno, zdawał się jeszcze węższy i bardziej wilgotny. Ich stopy ślizgały się po karbowanej, jakby umięśnionej podłodze, kilka razy musieli wesprzeć się o ściany, by nie stracić równowagi. Kasyx widział jedynie odblaski światła, cienie i tył hełmu biegnącego z wysiłkiem na przedzie Tebulota. Dotarli w końcu do wybrukowanego dziedzińca u wylotu tunelu