Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Zatem twierdzisz, że Owen Enfield... — Tak, myślę, że rząd go ukrywał. Wyposażyli go w nową tożsamość. Problem polega na tym, że — jak już mówiłam przykrywka nie jest idealna. Wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Do diabła, czasem nawet postępują jak idioci. Wiem z pewnego źródła o jednym czarnoskórym handlarzu narkotyków z Baltimore, którego umieścili na białym jak lilia przedmieściu Chicago. Kompletnie skrewili. Rozumiesz, co mam na myśli? — Tak sądzę. — Zatem przypuszczam, że ten Owen Enfield nie był aniołkiem. Tak samo jak większość facetów objętych programem ochrony świadków. Chronili go, a on z jakiegoś powodu zamordował tych dwóch facetów i uciekł. FBI nie chce, żeby to dostało się do mediów. Pomyśl, jakie to byłoby kłopotliwe: rząd idzie na ugodę z przestępcą, a on morduje i znika. Takie rzeczy nie powinny przedostać się do opinii publicznej. Milczałem. — Will? — Taak. — Co przede mną ukrywasz? Zastanawiałem się, co powiedzieć. — Mów — nalegała. — Przysługa za przysługę, pamiętasz? Wymiana informacji. Nie wiem, czy wyznałbym jej, że mój brat i Owen Enfield to jedna i ta sama osoba, dochodząc do wniosku, że lepiej ujawnić ten fakt, niż ukrywać prawdę. Ktoś jednak zadecydował za mnie. Usłyszałem trzask i telefon ogłuchł. W tym momencie usłyszałem głośne pukanie do drzwi. — FBI. Otwierać! Rozpoznałem ten głos, należał do Claudii Fisher. Chwyciłem za klamkę, przekręciłem ją i o mało nie zostałem przewrócony na podłogę. Fisher wpadła do środka z pistoletem w ręku. Kazała mi podnieść ręce do góry. Towarzyszył jej partner, Darryl Wilcox. Oboje byli bladzi, zmęczeni i chyba lekko przestraszeni. — Co jest, do diabła? — mruknąłem. — Ręce do góry! Spełniłem jej żądanie. Wyjęła kajdanki, a potem najwyraźniej się rozmyśliła. Zapytała niespodziewanie łagodnym głosem: — Nie będzie pan stawiał oporu? Potwierdziłem. — Chodźmy. 44 Nie spierałem się. Niie powiedziałem im, że blefują, nie żądałem prawa do jędrnego telefonu. Nawet nie zapytałem, dokąd jedziemy. Wiedziałem, że w tym momencie byłoby to zbyteczne lub nawet szkodliwe. Pistillo ostrzegał mnie, żebym trzymał się od tej sprawy z daleka. Posunął się nawet do tego, że kazał mnie aresztować za przestępstwo, któregjo nie popełniłem. Groził, że mnie wrobi, jeśli będzie trzebą. A ja mimo to się nie wycofałem. Zastanawiałem się, gdzie znalazłem w sobie pokłady odwagi, i doszedłem do wniosku, że nie miałem już nic do stracenia. Może właśnie na tym polega odwaga — kiedy człowiek już o nic nie dba. Sheila i moja matka nie żyły. Straciłem brata. Zapędź człowieka, nawet tak słabego jak ja, w ślepy zaułek, a wyzwolisz w nim zwierzę. Podjechaliśmy do rzędu domków w Fair Lawn, w New Jersey. Wszędzie wokół widziałem to samo: wystrzyżone trawniki, zbyt wypielęgnowane rabaty, zardzewiałe niegdyś białe meble, wijące się w trawie węże ogrodowe podłączone do spowitych mgiełką rosy opryskiwaczy. Podeszliśmy do domku niczym nieróżniącego się od innych. Fisher przekręciła klamkę. Drzwi nie były zamknięte. Przeprowadzili mnie przez pokój z różową kanapą i telewizorem. Na odbiorniku stały w chronologicznym porządku zdjęcia dwóch chłopców. Na ostatniej fotografii obaj chłopcy, teraz już nastoletni, byli w garniturach i całowali policzki kobiety, która zapewne była ich matką. Do kuchni prowadziły wahadłowe drzwi. Pistillo siedział przy stole z plastikowym blatem i pił mrożoną herbatę. Kobieta z fotografii, zapewne matka chłopców, stała przy zlewie. Fisher i Wilcox ulotnili się. Stałem i milczałem. — Podsłuchiwaliście moje rozmowy — powiedziałem. Pistillo pokręcił głową. — Podsłuch nie pozwala wykryć, skąd telefonowano. Uży wamy bardziej wyrafinowanych sposobów i żeby wszystko było jasne, mieliśmy zezwolenie sądowe. — Czego ode mnie chcesz? — zapytałem. — Tego samego od jedenastu lat — powiedział. — Twojego brata. Kobieta przy zlewie odkręciła kran. Umyła szklankę. Kolejne zdjęcia, niektóre z tą kobietą, inne z Pistillo oraz innych dzieci, ale przeważnie tych samych dwóch chłopców, były przyczepione magnesami do lodówki. Te były nowsze i mniej oficjalne: robione na plaży, na podwórku, w tym podobnych miejscach. — Mario? — rzekł Pistillo. Kobieta zakręciła wodę i odwróciła się do niego. — Mario, to jest Will Klein. Will, Maria. Kobieta — zakładałem, że to żona Pistillo — wytarła ręce w ścierkę do naczyń. Mocno uścisnęła mi dłoń. — Miło mi pana poznać — powiedziała nieco zbyt formalnie. Wymamrotałem coś, skłoniłem się i na znak Pistillo usiadłem na plastikowym krześle. — Napije się pan czegoś, panie Klein? — zapytała Maria. — Nie, dziękuję. Pistillo podniósł szklankę z mrożoną herbatą. — Bombowa. Powinieneś spróbować. Maria wciąż czekała. W końcu poprosiłem o mrożoną herbatę, żebyśmy mogli przejść do rzeczy. Nie spiesząc się, nalała pełną szklankę. Podziękowałem jej i spróbowałem się uśmiechnąć. Ona też usiłowała to zrobić, lecz jej uśmiech był jeszcze bardziej nikły niż mój. — Zaczekam w pokoju, Joe — powiedziała. — Dzięki, Mario. Wyszła przez wahadłowe drzwi. — To moja siostra — powiedział. Wskazał na zdjęcia. To jej chłopcy. Vic junior ma teraz osiemnaście lat. Jack szesnaście. — Uhm. — Splotłem dłonie i położyłem je na stole. Podsłuchiwaliście moje rozmowy. — Tak.. — Zatem wiesz już, że nie mam pojęcia, gdzie jest mój brat. Upił łyk mrożonej herbaty. — To wiem. — Nadal patrzył na lodówkę i wskazał mi ją ruchem głowy. — Zauważyłeś, że na tych zdjęciach kogoś brakuje? — Naprawdę nie mam ochoty na takie zabawy, Pistillo. — Ja też nie. Jednak dobrze się przyjrzyj. Kogo tam nie ma? — Nawet nie popatrzyłem, bo już wiedziałem. — Ojca. Pstryknął palcami i wycelował we mnie palec, jakby prowadził teleturniej. — Trafiłeś za pierwszym razem — rzekł. — Nieźle. — Co to ma być, do diabła? — Moja siostra dwanaście lat temu straciła męża. Chłopcy... sam możesz sobie policzyć. Mieli sześć lat i cztery. Maria wychowała ich sama. Pomagałem, jak mogłem, ale wuj to nie ojciec, rozumiesz, o czym mówię? Nie odpowiedziałem. — Nazywał się Victor Dober. Czy to nazwisko coś ci mówi? — Nie. — Vic został zamordowany. To była egzekucja, dwa strzały w głowę. — Wypił mrożoną herbatę i dodał: — Twój brat tam był. Serce podeszło mi do gardła. Pistillo wstał, nie czekając na moją reakcję. — Wiem, że mój pęcherz tego pożałuje, Will, ale wypiję jeszcze jedną szklankę. Ty też chcesz? Usiłowałem otrząsnąć się z szoku. — Co oznacza, że mój brat tam był? Pistillo się nie spieszył. Otworzył lodówkę, wyjął tackę z lodem, opróżnił ją nad zlewem. Kostki zadzwoniły o fajans. Kilka z nich wsypał do szklanki. — Zanim zaczniemy, musisz mi coś obiecać. — Co? — Chodzi o Katy Miller. — Co z nią? — To jeszcze dziecko. — Wiem o tym. — Sytuacja jest niebezpieczna. Nie trzeba być geniuszem, żeby to zrozumieć. Nie chcę, by coś jej się stało. — Ja też nie. — Obiecaj mi, Will, że już nie będziesz jej w to mieszał. Spojrzałem na niego i zrozumiałem, że nie ma sensu protestować