Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Chłopak tak mocno zacisnął zęby, że napięte mięśnie wybrzuszyły skórę. - Nabijcie oderwane głowy na piki i ustawcie je równo po obu stronach, tak by musiał przejść między nimi każdy, kto wchodzi do pałacu. Hank chrząknął i miał ochotę zaprotestować, jednak gdy zerknął na miecz wiszący u biodra Richarda, powiedział: - W tej chwili, panie. Skinął głową pani Sanderholt i pobiegł do pałacu po pomocników. - Mriswithy muszą władać magią. Może strach przed nią choć na pewien czas zniechęci D’Harancyzkow do wchodzenia do pałacu. Pani Sanderholt się zatroskała. - Chyba masz rację, Richardzie, te bestie najwyraźniej mają jakąś magię. Czy jeszcze ktoś oprócz ciebie może dostrzec owe wężopodobne stwory, gdy się podkradają, zmieniając przy tym barwę? Richard potrząsnął głową. - Z tego, co mi mówiono, pozwala je wyczuć wyłącznie mój szczególny dar. Ale, rzecz jasna, również Gratch to potrafi. - Imperialny Ład głosi, że magia i ci, którzy mają dar, to zło. A co, jeśli ten Nawiedzający Sny posyła mriswithy, żeby ich zabijały? - - To brzmi sensownie. O co ci konkretnie chodzi? Pani Sanderholt patrzyła na Richarda długo, z powagą. - - Twój dziadek, Zedd, ma magiczny dar i Kahlan także. Na ramionach chłopaka pojawiła się gęsia skórka, gdy usłyszał, jak kobieta wypowiada głośno jego obawy. - - Wiem, może jednak coś wymyślę. Na razie muszę się zająć tym, co się tutaj dzieje. Muszę się zająć Imperialnym Ładem. - - Co chcesz zrobić? - Pani Sanderholt odetchnęła głęboko i powiedziała łagodniej: - Nie chciałam cię urazić, Richardzie. Masz dar, lecz nie potrafisz z niego korzystać. Nie jesteś czarodziejem, nie pomożesz nam. Uciekaj, dopóki jeszcze możesz. - Dokąd!? Skoro mriswithy znalazły mnie tutaj, to znajdą wszędzie. Nie ma takiego miejsca, w którym można by się ukryć na dłużej. - Odwrócił wzrok, czując, jak się czerwieni. - Wiem, że nie jestem czarodziejem. - Cóż zatem... Popatrzył na nią złowrogo. - Kahlan jako Matka Spowiedniczka wypowiedziała w imieniu Midlandów wojnę Imperialnemu Ładowi i jego tyranii. Imperialny Ład chce wykorzenić całą magię i władać wszystkimi ludami. Jeżeli nie będziemy walczyć, wszyscy wolni ludzie i każdy, kto posiada dar, zostaną wymordowani lub staną się niewolnikami. Dopóki nie zgniecie się Imperialnego Ładu, dopóty nie będzie pokoju w Midlandach, w żadnej krainie. Nie będzie pokoju dla żadnych wolnych ludów. - Jest ich tu zbyt wielu, Richardzie. Co chcesz zdziałać w pojedynkę? Richard był już znużony wiecznymi niespodziankami. Zmęczyło go bycie więźniem, zmęczyły go tortury, nauki, okłamywanie i wykorzystywanie go. Zmęczyło go przyglądanie się śmierci bezbronnych ludzi. Musiał coś zrobić. Nie był czarodziejem, ale znał czarodziejów. Zedd był ledwie kilka tygodni drogi stąd, na południowym zachodzie. On zrozumie konieczność uwolnienia Aydindril od Imperialnego Ładu, zrozumie potrzebę chronienia Wieży Czarodzieja. Kto wie, co by nieodwracalnie zginęło, gdyby Imperialny Ład zniszczył magię. A w razie potrzeby w leżącym w Starym Świecie Pałacu Proroków są też inni, którzy prawdopodobnie zechcą i będą potrafili pomóc. Warren był przyjacielem Richarda. Co prawda nie był jeszcze w pełni wyszkolony, ale z pewnością był czarodziejem i wiedział sporo o magii. A już na pewno więcej niż Richard. Pomogłaby mu też Siostra Verna. Siostry były czarodziejkami i miały dar, choć nie tak potężny jak czarodzieje. Co prawda chłopak ufał tylko Siostrze Vernie. No, może jeszcze Ksieni Annalinie. Nie podobało mu się, że ukrywała przed nim informacje i naginała prawdę do swoich potrzeb, lecz nie wynikało to z wrogiego nastawienia. Zrobiła to, co musiała, żeby ochronić świat żywych. Tak, Annalina mogłaby mu pomóc. No i był jeszcze Nathan, Prorok. Większość życia spędził pod zaklęciem pałacu i miał już niemal tysiąc lat. Richard nawet nie potrafił sobie wyobrazić rozległości wiedzy tego człowieka