Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Niemniej jednak znalazło się wielu, którzy się tym przejęli, bo rzecz sama przez się budziła wiarę. Zresztą nie było co podejrzewać Drakula o obłudę, bo fakty mówiły same za siebie. Ale los gnał króla ku jego przeznaczeniu i nieodwołalnej zgubie. Julian wciąż przypominał mu zeszłoroczne zwycięskie boje, mówiąc, że teraz nawet miecza nie dobędzie, bo zastanie kraj ogołocony ze wszelkiej obrony. Murad z armią za Hellespontem z trudem powstrzymuje atak Karmana, ale i bez tej wojny nie mógłby przyjść na odsiecz swym wojskom, bo pilnują go Wenecjanie, książę Burgundii i flota papieska. Poza tym cesarz grecki z wielką siłą ma podejść pod same góry. Mimo to wszyscy z uznaniem przyjęli życzliwe przemówienie Drakula, widząc w nim dowód jego przychylności dla nich. „Trudno się dziwić — mówiono — że wątpi on w nasze zwycięstwo, skoro nie ma pojęcia ani o stanie naszych przygotowań, ani o ilości posiłków, z którymi śmiało możemy do wojny przystąpić. Nawet by mu do głowy nie przyszło mówić coś podobnego, gdyby wiedział, jak wielką flotę wystawiono, ile tam wojsk italskich i burgundzkich i jak liczna konnica i piechota grecka czeka pod bronią. Ani król, ani oni nie popełnili tej nierozwagi, by na ślepo rzucać się w wojnę, której podołać nie potrafią. Co zaś tyczy się sił zbrojnych, to wszystko jak trzeba przewidzieli i przygotowali. Pomyślny skutek wyprawy zależy już tylko od Boga, którego sprawy bronimy, a On tak jak dotąd nam sprzyjał, tak i teraz da nam zwycięstwo." Na to Drakul ponownie zwrócił się do króla i rzekł: „Widzę, że szczęście, które cię dotąd w twych śmiałych poczynaniach nigdy nie opuściło, czy też nadzieja — oby skuteczna — pomocy z zewnątrz, a wreszcie nieodwołalne i ukryte przeznaczenie każą ci iść gdzie indziej, niż ci radziłem. Ale choć nie udało mi się nakłonić cię do zmiany decyzji, przyjdę ci z pomocą, o ile tylko czas i nieprzewidziane okoliczności nie staną mi na przeszkodzie." Po tych słowach dołączył do wojsk króla cztery tysiące konnicy pod wodzą własnego syna, prosząc i błagając nieśmiertelnego Boga, by uwieńczył pomyślnym skutkiem wszystko to, co król i panowie obiecywali sobie po tej wojnie. Wreszcie, już na odjezdnym, zostawił królowi dwóch bardzo zręcznych młodzieńców, znających doskonale wszystkie drogi w okolicy oraz ofiarował mu parę wspaniałych, niezwykle rączych koni. Potem z trudem wstrzymując łzy dorzucił: „Weź je i ratuj się z ich pomocą, gdyby jakiś wypadek czy zły los — aż strach mówić o tym — kazał ci zwątpić w swe siły. Wolałbym jednak, by te dary okazały się niepotrzebne, i ufam, że tak się stanie, jeżeli moje prośby i modlitwy będą wysłuchane. Lecz jeżeli konieczność zmusi cię do użycia ich, przekonasz się, jak zbawienny jest mój podarek." Jakże pożyteczna zaprawdę była rada Drakula! Gdybyż jej usłuchano i tak ją chętnie przyjęto, jak on nią życzliwie służył! Opowiadano sobie potem, że Drakul, człowiek tak wielkiego ducha i urodzony wojownik, dowiedziawszy się o przygotowaniach księcia Burgundii i Italczyków, wpadł w wielką rozterkę; z jednej strony żałował, że zawarł przymierze z Turkami, z drugiej bał się złamać przysięgę; wahał się więc między niepewnym losem wojny a tym, co ludzie powiedzą, zależnie od tego, czy uda się z Władysławem na tę sławną wyprawę, czy pozostanie w domu. A wiedział, że każdy człowiek rycerskiego ducha o wiele wyżej oceni jego świetne czyny wojenne niż to, że chwalebnie dotrzymał obietnicy. Od przyłączenia się do króla jednak wstrzymała go przepowiednia pewnej kobiety, a on skłonny z natury do wiary w różne znaki i wróżby — usłuchał jej. Była to Bułgarka Fekuza ze wsi Sullo, zgrzybiała staruszka, bardzo jednak doświadczona i biegła w odgadywaniu przyszłości. Drakul spytał ją o przebieg i zakończenie wojny, a ona przepowiedziała, że w tej wojnie szczęście odwróci się od króla, bo choć chwilowo odeprze on wrogów, to reszta ich utrzyma się na placu i zwycięży. Drakul uznał, że jest to zła wróżba dla niego i dla jego ludzi, dlatego wolał odstąpić od tej niebezpiecznej — jak właśnie posłyszał — wyprawy i czekać z wystąpieniem na lepszą sposobność. Wysłał jednak swego syna, lecz jak mógł, przestrzegał go, by nie rzucał się na oślep do walki, jeśli szczęście odwróci się od chrześcijan. BITWA WARNEŃSKA Tymczasem Turcy posuwali się od Międzymorza ku Adrianopolowi i na wieść o zbliżaniu się wroga szybkim marszem ruszyli naprzeciw niemu. Na siódmy dzień zatrzymali się wreszcie nie dalej niż cztery tysiące kroków od obozu królewskiego. O ich przybyciu dowiedziano się od szpiegów i poznano po nocnych ogniach; choć bowiem wzgórza zasłaniały ich przed wzrokiem króla, to w pogodną noc i przy mdłym jeszcze świetle księżyca na nowiu, taką łuną rozjaśnili tę część nieba, że nie tylko zdradzili tym swą obecność, ale i wielką liczbę wojska. Podwojono więc nocne straże i warty i padł rozkaz, by wydobyć broń i trzymać ją w pogotowiu