Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Gdy był w połowie drogi, od strony wieży zegarowej znajdującej się ponad holem pałacu rozległ się łomot, a po chwili zegar zaczął bić. Wszyscy odruchowo spojrzeli na zegarki. Było dwadzieścia po siódmej. Józef przeżegnał się ukradkiem. - Panie dyrektorze, przecież on nigdy nie bił. - To co z tego. Kiedyś trzeba zacząć. Nikt z obecnych nie roześmiał się z tego dowcipu. Poczęli liczyć uderzenia. Było ich dwanaście. - Godzina duchów - niemal wykrzyknął Józef. - To biały baron. Przez jadalnię powiało chłodem. Wszyscy siedzieli w bezruchu - nawet dyrektor zatrzymał się pośrodku, jakby nagle zapomniał o Klarysie. Wszyscy czekali na dalszy ciąg. Co teraz nastąpi, co się stanie? Jednakże w pałacu panowała niczym nie zmącona cisza. Nie rozległy się nigdzie kroki barona, nie powiało cmentarnym chłodem, ani nikomu strach nie zjeżył włosów na głowie. Pierwszy ocknął się dyrektor. - Niech Józef pójdzie sprawdzić, co się na tej diabelnej wieży stało. I proszę zaraz przyjść do stajni. Masztalerz nadspodziewanie ochoczo, jak na swój dotychczasowy strach przed baronem, pobiegł do holu. Przez półotwarte drzwi słychać było jego kroki na schodach, trzaskanie klapy świadczące, iż dokładnie wypełnia powierzone mu przez Paszkowskiego zadania. Nikt jednak nic ruszył się, by mu pomóc i osobiście stwierdzić, jakie to nieczyste siły wywołały hałas na wieży i bicie zegara. Po chwili wrócił. - Wszystko w porządku, proszę państwa. Urwała się tylko jedna waga i to ona uruchomiła mechanizm. Jakby westchnienie ulgi przeszło nad stołem. Jedynie Filip zastanawiał się, dlaczego Józef bez chwili wahania czy jakiegokolwiek oporu poszedł na wieżę. Przecież to on najbardziej wierzył w białego barona. Doszedł jednak do przekonania, że zadecydował tutaj szacunek dla dyrektora. Zostawiwszy więc ten problem na uboczu zajął się rozmową z Szurem, który niespodziewanie okazał się znawcą literatury. Przeczytał w życiu wiele książek i potrafił o nich w sposób ciekawy rozprawiać. Siedzący przy stole przysłuchiwali się dyskusji z zainteresowaniem, nie wyłączając Austriaka, który przecież nic nie rozumiał. To szczególnie speszyło Filipa uświadamiając mu, że nie treść a być może nieco podniesiona temperatura rozmowy mogła zwrócić uwagę obecnych. Zaraz po kolacji wszyscy poszli do stajni, aby zobaczyć co się stało Klarysie i jak się obecnie czuje. Do zabudowań gospodarskich było kawałek drogi, toteż nikt z mieszkańców pałacu nie mógł szybko wrócić. Niechętny takim odwiedzinom Filip wszedł na piętro. Drzwi do pokoi były otwarte. Schodząc na kolację nie zamykano ich na klucz. To nasunęło chłopcu pewien pomysł. Gdyby tak wejść i zobaczyć? A nuż ktoś ma u siebie w pokoju zakrwawiony kamień. - A może czarną pończochę z wyciętymi otworami na usta i oczy - powiedział mu ktoś nad uchem. Wzdrygnął się i odruchowo obejrzał, choć był to tylko głos jego rozgorączkowanej wyobraźni. Roześmiał się. Cicho podszedł na palcach do drzwi pierwszego pokoju. Wyciągnął rękę, by nacisnąć klamkę. Nie dotknąwszy jej opuścił z powrotem. Przeglądanie cudzych rzeczy bez zgody właściciela niewiele się różniło od metod złodzieja. Ojciec na pewno nie pochwaliłby takiego postępowania. Już miał się cofnąć i zejść na dół, gdy przyszło mu do głowy, że kto wie czy znalezienie winnego nie ocaliłoby przed śmiercią następnych ofiar. A jeśli nie było żadnego zamachowca i Juergen rzeczywiście sam spadł z konia? Możliwe, że tak było, tylko czy gdy idzie o życie i zdrowie ludzkie można sobie pozwolić na jakiekolwiek zaniedbanie? Tym bardziej, że sierżant jakoś niedbale zabierał się do rozwiązania tajemnicy. Rolę detektywa poszukującego rozwiązania zagadki musiał z ciężkim sercem wziąć na siebie. Rozgrzeszony takim rozumowaniem pchnął pierwsze drzwi. Owionął go zapach perfum używanych przez panią Ninę. Nie sądził wprawdzie, by to ona osobiście uderzyła kamieniem, lecz bez wątpienia była podejrzana. Albo uczestniczyła w zmowie z tym, który to zrobił, albo była w całą aferę zamieszana. Omiótł dokładnym spojrzeniem pokój. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic specjalnie interesującego. Zajrzał do szafy i walizki. Poza damskimi fatałaszkami nie znalazł również nic podejrzanego. Jeszcze dla formalności otworzył szufladę stolika. Mało nie gwizdnął ze zdziwienia. Leżał w niej mały pistolet, czerniejący stalową oksydą. Obok magazynek z zapasowymi nabojami. - A więc tak. Afera stawała się coraz groźniejsza. Teraz cały problem sprowadzał się do tego, kto jest wspólnikiem pani Niny. Nie ulegało wątpliwości, że ów Austriak. Potwierdzała to podsłuchana rozmowa. Prędko zajrzał do pokoju Kurta, ale ten był sprytniejszy od swej wspólniczki. Nigdzie, ani w szafie, ani w szufladach nie było nic, co by mogło budzić podejrzenia. Jedynie pod łóżkiem leżała mała walizeczka z metalu obciągniętego skórą. Była starannie zamknięta na zamek z szyfrem cyfrowym. To tylko upewniło chłopca, że jest na właściwym tropie. Tak dalece, że bardzo pobieżnie przejrzał rzeczy Anglika, Francuza i Boczaka. Ostatnim pokojem w korytarzu była sypialnia Szura. Tego prawie wyłączał ze swych podejrzeń. Człowiek lubiący i znający literaturę nie mógłby być zwykłym bandytą