Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. - Nie zdajecie sobie sprawy - przerwał Lagersson - że trasa i czas zostały obliczone z wyprzedzeniem. Start za cztery dni oznaczałby wbicie się w połowie drogi w obłok B-36, co oznacza śmierć dla wszystkich. A zatem albo startujemy za osiemnaście godzin, albo za dwadzieścia dni, kiedy obłok nie będzie już na naszej drodze. - Czy nie można by zboczyć z trasy? - Nie, bo żeby zboczyć, musielibyśmy bardzo wznieść się na średniej płaszczyźnie orbitalnej, co pociąga za sobą znaczne zmniejszenie szybkości. Wtedy przylecimy z dwudziestodniowym opóźnieniem, nie mówiąc już o podjętym ryzyku. Czy wiecie, co oznacza spóźnienie o dwadzieścia dni? - Wiem! - krzyknął lekarz. - Tam na dole umiera średnio trzydzieści tysięcy osób w ciągu godziny. Mówił pan to już tysiąc razy. A co ja mam na to poradzić? Czy to moja wina, że wybuchła epidemia? - Niech pan milczy! - O, nie. To pan poprosił mnie o powiedzenie, co myślę. Lagersson odwrócił się do niego plecami. Maszerował z opuszczoną głową wzdłuż zaokrąglonej ściany statku kosmicznego, raz po raz waląc rękami w kadłub. - Zmniejszymy racje o połowę! - mruknął. Fulton podszedł do niego. - Nie możesz, Arne. Zrobiliśmy to już dwukrotnie i zostało nam tylko kilka kilogramów koncentratu. - Wyrzućmy wiec jeszcze sześćdziesiąt cztery litry wody! - Arne... - głos Fultona był zgaszony, melancholijny. - Sam zobacz, Arne, ile wody nam zostało. I tak bez zmniejszania racji będziemy ją musieli pić z kroplomierza. Dalsze zmniejszenie ilości wody czy tlenu oznaczałoby pewne niepowodzenie misji. - Tracę głowę... - szepnął Lagersson. Zdesperowany rozejrzał się dokoła. - Czy to możliwe, żeby nie można było ze środka niczego więcej wyrzucić? Tablica rozdzielcza sterowania była odkryta, pozbawiona płyt osłaniających. Niektóre sterczące wyłączniki zastąpiono korkowymi zatyczkami. Wszystko zostało wyrzucone, wszystkie przyrządy nie zespolone ze statkiem i nie mające podstawowego znaczenia. - Przeklęty statek! - krzyknął Lagersson. - Przeklęty Ibis wykonany z jednego kawałka. Nic, co można by odpiłować czy zdrapać... Przeklęty! - Znowu zaczął krążyć jak zwierzę w klatce. Potem stanął wyczerpany i oparł się plecami o ścianę. Właśnie wtedy przyszło mu to do głowy. Lagersson w roztargnieniu obserwował Irinę, długą rudą czuprynę Iriny. Wyobraził sobie nożyczki, jak wnikają lubieżnie w środek tych bujnych, miękkich włosów... Ach, nie, rozwiązanie problemu nie znajdowało się wcale tutaj; nawet strzygąc na zero całą załogę uzyskałby raptem trochę ponad kilkaset gramów. Ale obraz nożyczek obcinających włosy Irinie nasunął mu inną myśl, potworną, lecz olśniewającą. Słyszał jakiś głos w głowie, swój głos, surowy i rozkazujący. “Spróbuj posmarować mydłem, bo inaczej utnę ci palec!" Kiedy to powiedział? Kilka godzin wcześniej, do Cliffa, z powodu sygnetu, który nie chciał zejść. “Spróbuj posmarować mydłem, bo inaczej utnę ci palec!" - Doktorze Paulsen! - zawołał poruszony. - Słucham pana, komendancie. - Doktorze... - Lagersson zawahał się, trzęsącą ręką targał brodę. - Doktorze, ile waży ręka człowieka? Doktor Paulsen podskoczył. - To zależy... - powiedział zaniepokojonym głosem. - Powiedzmy, trzy - cztery kilogramy... Lagersson nie potrafił ukryć uśmiechu gorzkiej satysfakcji. - Myślę, że będziemy potrzebowali pańskich umiejętności, doktorze. Paulsen rzucił pozostałym spojrzenie pełne niepokoju, jakby prosił o pomoc. - Czy może pan dokonać dwudziestu amputacji? Doktor zdegustowany wzruszył ramionami. - No więc, jest pan w stanie, czy nie? - Oczywiście, że jestem w stanie, ale w tych warunkach nigdy tego nie zrobię. - Zrobi pan! - rzekł Lagersson. Błyskawicznie wyjął fulminator i wycelował go w brzuch lekarza. Paulsen zrobił krok do tyłu. - Nie może mnie pan zmusić! - krzyknął. - Powtarzam, że nigdy tego nie zrobię. - Niech pan posłucha, Paulsen. Znalazłem sześćdziesiąt cztery kilo. Teraz do pana należy pozbycie się ich z pokładu Ibisa. Jeśli pan odmówi, nacisnę cyngiel; jak pan widzi, problem będzie i tak rozwiązany. - Nie wiem, jak mam pana nazwać - powiedział z pogardą doktor. - Może jest pan potworem, a może tylko marnym dowódcą szukającym chwały. Czego się pan spodziewa? Że po powrocie wystawią panu pomnik? Ten pański kaprys zaprowadzi pana raczej przed Sąd Najwyższy... - Dosyć! - przerwał Lagersson. Pozostali zaczynali się zbliżać. - Stać! - krzyknął. - Stać tam, gdzie jesteście, przy ścianie. - Słyszeliście? - zapytał lekarz zwracając się do pozostałych trzech osób. - Komendant oszalał, chce uciąć rękę każdemu członkowi załogi. Irina pobladła, przytuliła się do Alexeia