Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Właśnie dzięki niemu mieliśmy adresy byłych prenumeratorów. Zresztą, o ile wiem, wielu z nich zrezygnowało potem ze zwrotu tej pożyczki. – A dlaczego nie pożyczyliście po prostu tych pieniędzy od Kościoła? – Chcieliśmy wówczas zerwać z wydawaniem „Tygodnika” przez Kurie, co było niewygodne i dla niej i dla nas. Dla Kurii było to niewygodne głównie dlatego, że wszystkie finansowe kontrole działalności „Tygodnika” prowadziły do jej finansów. My z kolei musieliśmy mieć pełną autonomię i pracować na własny rachunek. Kiedy chcieliśmy wznawiać „Tygodnik” w oparciu o własne wydawnictwo i poszedłem z tym do biskupa Jopa, powiedział mi: „Chciałem księdzu to samo zaproponować. To jest lepsze rozwiązanie”. Obie strony były więc zadowolone z tej zmiany. Skoro zaś mieliśmy być niezależni, nie mogliśmy brać od Kurii pieniędzy, i musieliśmy zwrócić się do naszych czytelników . – Czy fakt, że pan Tadeusz Nowak pracował także w paxowskim „Tygodniku”, nie stwarzał jakiś problemów po przywróceniu Waszej redakcji? – Niestety, pracował, ale jego sytuacja była inna niż sytuacja redaktorów. Zajmował się tylko sprawami czysto administracyjnymi. Zresztą zdania na temat jego powrotu były podzielone, ale na szczęście udało się wszystkich przekonać i długi czas, bo aż do 1984 roku, pracowaliśmy razem. Odszedł na emeryturę, mając osiemdziesiąt kilka lat. Zresztą jego sytuacja nie była wyjątkowa, bo duża część administracji pracowała w „Tygodniku” paxowskim, a potem wróciła do nas. Nie robiliśmy z tego większego problemu. – Jak redakcja przyjęła to pozostanie administracji w ukradzionym „Tygodniku”? – To był przykry dysonans, ale trudno się dziwić tym ludziom, którzy mieli przecież rodziny. Zwłaszcza, że PAX nie wymagał od nich niczego poza pracą czysto administracyjną. Dla nas, gdy wznawialiśmy pismo, było to nawet o tyle dobre, że dostaliśmy gotową administrację i nie musieliśmy już jej od podstaw organizować. – A jak wyglądało kompletowanie zespołu w 1965 roku? Przyszło przecież wtedy wiele nowych osób. 25 – Tak, przyszli wtedy: Marek Skwarnicki, Jacek Susuł, Jerzy Kołątaj, Bronisław Mamoń. Nie wrócił już do zespołu Jan Józef Szczepański, który wolał poświęcić się pracy pisarskiej, a przed 1953 rokiem prowadził dział recenzji filmowych. Odszedł też Józef Maria Święcicki. Delikatna była sprawa księdza Piwowarczyka, który też do nowego „Tygodnika” nie przystał. Postawiło mnie to w bardzo trudnej sytuacji. Kiedy „Tygodnik” miał być zwrócony, oświadczyłem, że rezygnuje z mojej funkcji i zwracam ją księdzu Piwowarczykowi, który w nowej sytuacji może wrócić do redakcji. On jednak uważał, że nawet ta niewielka współpraca z władzami, na którą wówczas poszliśmy, była absolutnie nie do przyjęcia. Na jednym z zebrań u pani Morstinowej złożyłem wówczas swoją dymisję. Ponieważ zespół nie chciał jej przyjąć, znów pojechałem do księdza arcybiskupa Baziaka, który był jeszcze internowany w Tarnowie. Polecił mi wówczas pozostać w „Tygodniku” i ja oczywiście podporządkowałem się tej decyzji. 26 Rozmowa ze Stefanem Kisielewskim 27 Znaleźliśmy się w sytuacji pewnej próżni, ale nie roztrząsaliśmy przeszłości, pewnie także dlatego, że była to przyjemna próżnia. Mieliśmy świadomość, że oparliśmy się, nie daliśmy się nabrać, i w końcu nie poszliśmy do więzienia. – Jak wspomina Pan okres bezpośrednio poprzedzający rozwiązanie „Tygodnika Powszechnego” w 1953 roku? – Ciągnęło się to przez parę miesięcy. Koledzy ciągle jeździli do Warszawy na różne rozmowy z panem Mazurem i innymi ówczesnymi dygnitarzami, ponieważ zatrzymywano nam numery i stosowano różne inne szykany. Ja nie brałem udziału w tych pertraktacjach. Co najwyżej jeździłem kłócić się w cenzurze. – Powiedział mi Jacek Woźniakowski, że w okresie poprzedzającym bezpośrednio rozwiązanie „Tygodnika” Pan jakby się odsunął, obawiając się, że te rozmowy z władzami mogą się skończyć kompromitacją redakcji, która nie wytrzyma presji. Czy tak rzeczywiście było? – Ja tego nie pamiętam. Bywałem w domu Gołubiewa, gdzie znajdowało się wówczas centrum rozmów. Mniej się wtedy rozmawiało w redakcji, bo kręcili się tam różni niepowołani ludzie. Pamiętam z tego okresu taką śmieszna anegdotę. Otóż Gołubiew pojechał kiedyś do Mazura sam. Gdy wrócił, długo nie chciał nic opowiedzieć, aż wreszcie powtórzył, co mu Mazur powiedział: „Wy jesteście porządni ludzie, więc dajcie sobie z tym wszystkim spokój. Rewolucja nie jest dla porządnych ludzi. U nas też niektórzy towarzysze nie wytrzymują. My ich nie zmuszamy. Dajemy im neutralne stanowiska”. Dlatego ja rzeczywiście nie brałem udziału w tych warszawskich rozmowach. Po prostu nie wierzyłem, żeby to mogło cokolwiek dać. – A więc była to jednak Pańska świadoma decyzja... – Chyba tak. Już dokładnie nie pamiętam. W każdym razie między nami było zupełne zaufanie. Nie mogło być żadnych konfliktów. Może coś się Jackowi pomieszało. – Mogła być jednak różnica stanowisk, która nie musiała oznaczać konfliktu ani nieufności... – Muszę przyznać, że nie przypominam sobie tego tak dokładnie. – Kiedy odbyła się rozmowa Gołubiewa z Mazurem, którą Pan przed chwila cytował? Nie mogła być to chyba jedna z owych ostatnich rozmów, które prowadzili ze sobą na kilka dni przed ostateczną likwidacja „Tygodnika”? – To chyba rzeczywiście było nieco wcześniej. Ciągle trwały dyskusje; oni się ciągle domagali, żeby coś umieścić, dyktowali, co trzeba napisać. My to odrzucaliśmy. Oni wstrzymywali nam numery. Ciągnęło się to i ciągnęło, zanim nas zlikwidowali. – Czy po rozwiązaniu „Tygodnika” były między Państwem dyskusje na temat taktyki pertraktacji? Czy na te tematy Państwo między sobą rozmawiali? – Nie bardzo sobie takie rozmowy przypominam. O taktyce chyba nie dyskutowaliśmy. Bywały natomiast dyskusje na temat stosunku do PAX-u i do Piaseckiego. Ja miałem dla nich może większy osobisty sentyment niż pozostali koledzy, bo tamci byli Krakauerzy, a ja z Warszawy. Pamiętam nawet, że Piasecki mnie kiedyś zaprosił do siebie do domu, żebym zreferował, co właściwie mam przeciwko socjalizmowi. Zaprosił też z dziesięć innych osób, które słuchały mojego referatu. Po nim odbyła się dyskusja, w której szalenie poparł mnie Alfred Łaszewski – przedwojenny radykalny oenerwiec, który strasznie krzyczy, ale jest dość ciekawym człowiekiem. Piasecki chciał go usadzić, lecz Łaszewski się uparł, że musi zadać dziesięć pytań, i że Piasecki musi mu na nie jasno odpowiedzieć. Zaczął od tego, jaka jest różnica 28 między upaństwowieniem a uspołecznieniem. Piasecki odpowiedział: „Duża, proszę o następne pytanie”. Tak go przerobił ze wszystkim