Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

– Ale nie będą mieli zysków – stwierdził Fuchida. Dex przewrócił oczami. – Tak, ale będą mogli odpisać darowiznę od podatku. To będzie taka ulga podatkowa. Jamie uśmiechnął się szeroko. – Myślałeś o tym od dawna, nie? Odwzajemniając uśmiech, Dex rzekł: – Mniej więcej tak długo, jak ty myślisz o pozostaniu tu samotnie. – Ta twoja fundacja będzie chciała współpracować z narodem Nawaho? – Jasne. Może nawet założymy biura w Arizonie albo Nowym Meksyku, w rezerwacie Nawahów. Jamie skinął głową z zadowoleniem. Myśl o Dexie w rezerwacie z jakiegoś powodu sprawiła mu przyjemność. – Dobra, chłopie – rzekł Dex, wyciągając rękę. – Ty okopujesz się i siedzisz tutaj, ja lecę na Ziemię i widzę się z wodzem Nawahów, jak tylko wylądujemy. – A nie z twoim ojcem? – spytał Jamie, chwytając Dexa za rękę. Dex zaśmiał się. – Tak, jasne, podejrzewam, że prędzej czy później będę musiał się z nim spotkać. Stali naprzeciwko siebie, trzymając się mocno za ręce; Jamie spojrzał w oczy młodszemu mężczyźnie. Nie było w nich śladu strachu czy wrogości. Dex dorósł na Marsie. Był teraz dojrzałym mężczyzną, a nie zepsutym dzieciakiem. Nagle, pod wpływem impulsu, Dex przyciągnął do siebie Jamiego i objął go drugą ręką. Jamie zrobił to samo, klepiąc Dexa po plecach jak brata, którego nigdy nie miał. – Nie martw się o nic – rzekł Dex, prawie szeptem. – Poradzę sobie z tatuśkiem, pracą i twoimi nawahskimi kumplami. Gdy wyswobodzili się z uścisku, odezwała się z uporem Dezhurova, potrząsając głową: – Pobyt tutaj dla jednej osoby jest bardzo niebezpieczny. Gdyby coś się stało... – Nie będzie tu sam. Jamie odwrócił się i zobaczył Vijay, podążającą w stronę stołu w mesie. – Ja też zostaję – rzekła. – Nie możesz! – krzyknął Jamie. Odparła słodko: – Nie pytano mnie o to, to prawda. Ale zostaję z tobą. – A Trudy? Ona potrzebuje... Vijay podeszła do niego. – Stacy i Tommy przeszli wystarczające szkolenie medyczne, żeby się nią zająć podczas lotu. Trudy wraca do zdrowia, nic jej nie będzie. Jeśli coś się stanie, poproszą Ziemię o poradę, ja musiałabym zrobić to samo. – Chcesz zostać?– spytał Jamie, w obawie, że to jakiś sen, halucynacja. Stała obok niego na wyciągnięcie ręki. Patrząc mu prosto w oczy, odparła: – Tak, chcę. Wszystkie inne myśli Jamiego nagle się ulotniły. Objął ją i pocałował. Oddała mu pocałunek, a wszyscy inni patrzyli na nich, oszołomieni, aż ktoś zagwizdał z aprobatą. Sol 389: Południe – Pięć sekund – głos Dezhurovej zatrzeszczał w słuchawkach Jamiego. – Cztery... Razem z Vijay stali tuż obok kopuły, trzymając się za ręce, z oczami utkwionymi w lądowniku stojącym prawie o kilometr od nich. – ...dwa... jeden... – Górna część pękatej rakiety podskoczyła z hukiem, rozrzucając wszędzie pyl i drobne kamienie po powierzchni jałowej, czerwonej ziemi. Jamie skulił się odruchowo. Po chwili wyciągnął szyję, patrząc, jak pojazd wznosi się coraz wyżej w bezchmurne różowe niebo, a ryk silników przechodzi w cichy pomruk, a następnie cichnie. – I odlecieli – rzekła Vijay. Powiedziała to prawie triumfalnym tonem. Jamie śledził wzrokiem jasną kreskę, aż wyszła poza wizjer hełmu. Stacy, Dex i pozostali byli w drodze na Ziemię, z Pathfinderem i problemami Trudy Hali. Odwrócił się w stronę Vijay. Zanim zdołał coś powiedzieć, w słuchawkach rozległ się jej radosny głos: – Zostaliśmy tylko ty i ja. Nie był aż tak radosny. Jestem teraz odpowiedzialny za jej życie. Ona mi ufa, a mnie nie wolno zawieść tego zaufania. – Jesteśmy teraz Marsjanami, prawda? – spytała Vijay. – Jeszcze nie – odparł. – Jesteśmy nadal gośćmi. Musimy chodzić w skafandrach. Musimy szanować Marsa za to, jaki jest. – I zawsze tak będzie? – Nie wiem – odparł. – Zawsze to trochę długo. Może kiedyś, gdy będziemy mądrzejsi... o wiele mądrzejsi niż teraz. Może nasze wnuki będą mogły żyć na Marsie. Z Marsem. Albo ich wnuki. Nie wiem. Ruszyli z powrotem w stronę kopuły i Vijay zaczęła się zastanawiać: – Czy będziemy w stanie chronić Marsa tak, jak chcemy? Czy powstrzymamy takich ludzi, jak ojciec Dexa, przed zniszczeniem tego świata? Choć Jamie wiedział więcej na ten temat, wzruszył tylko ramionami w skafandrze. -Możemy tylko próbować, Vijay. MKU jest przeciwko wnioskowi Nawahów, ale wygląda na to, że Międzynarodowy Urząd Astronautyczny uzna go za legalny i wiążący. Usłyszał jej śmiech. – Rezerwat Nawahów jest teraz większy niż całe Stany, co? – Jeśli przyjąć, że to cały Mars, to tak, ale to nie jest część rezerwatu, to jest... – Nie bierz tego tak serio! – Ale to jest serio – odparł. – Mam nadzieję, że to zmotywuje nawahskie dzieci, żeby się uczyły, poznawały nauki ścisłe i astronautykę... – I zostały Marsjanami? Wziął głęboki oddech. – Tak, pewnie tak. Kiedyś. W końcu. Zatrzymali się przy klapie śluzy i bez słowa oboje odwrócili się, by spojrzeć na czerwony, upstrzony skałami krajobraz. – Gdybyśmy tylko mogli ich spotkać, porozmawiać... – Marsjan? – Tak. Nie potrafimy nawet odczytać ich pisma. – Jakąś wiadomość nam przekazali, Vijay. Ważną wiadomość. Istnieli. Byli rozumną rasą tego świata. Muszą być gdzieś inni, pośród gwiazd. Nie jesteśmy sami. Westchnęła ciężko. – Tylko że przez najbliższe cztery miesiące będziemy na Marsie tylko we dwoje, ty i ja. – Tak. – Mamy dla siebie całą planetę. – Podoba mi się tu – odparł. – Tak tu spokojnie. Obiecuję ci, że tak zostanie. – Dex będzie miał pełne ręce roboty, gdy wróci na Ziemię. Ojciec będzie go zwalczał na każdym kroku. – Och, nie wiem – rzekła z przekonaniem Vijay. – Ojciec Dexa nie będzie sprawiał problemów. Dex sobie z nim poradzi. – Tak sądzisz? – Dex potrafi oczarować węża pod krzakiem, jeśli ma taką ochotę. Jamie milczał. – A jeśli nawet nie – mówiła dalej Vijay – Dex znajdzie dość pieniędzy na następną ekspedycję dzięki swojej fundacji. – Zysku z tego nie będzie – stwierdził Jamie. – Tak sądzisz? Dex ma pomysły na wirtualne wycieczki po Marsie. Zobaczyć, dotknąć, usłyszeć... pełnia doświadczeń pobytu na Marsie bez kosztów czy niewygód wychodzenia z domu. Albo sprzedawanie kamieni z Marsa, coś takiego. Jamie mimowolnie zazgrzytał zębami. – Kiedyś osiągnie zyski, nie martw się. – I wpakuje te pieniądze w eksplorację. – Zobaczymy. Słońce było wysoko. Delikatny marsjański wiatr mruczał na pustej, płaskiej nizinie. Jamie widział skały i wystrzępione brzegi starożytnych kraterów i wydm, ustawione równo jak żołnierze na paradzie. Zaczął szukać odcisków stóp dawno wymarłych Marsjan w czerwonym pyle, ale znalazł tylko ślady ich własnych butów oraz koleiny traktorów i łazików