Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Śnieżne duchy Pomiędzy ziemią latały a niebem, Białymi skrzydły zakrywszy błękity, A mroźne wichrów północnych podmuchy Dreszczem wstrząsały ubogie te ściany, Wśród których nędzarz tak rzadko jest syty Twardym i czarnym niedoli swej chlebem; Tak biedne nosi na grzbiecie łachmany, Tak ciężko musi pracować na dzieci Wśród skrzących mrozów i wietrznej zamieci! Zima ta ciężka była. Na kominie Ogień nie co dnia rozniecał się lichy, Nie co dnia ciepłą gotowano strawę. Ojciec przychodził wieczorem bez siły, Nie mogąc dźwignąć siekiery ni piły, I padał spocząć, jak martwy, na ławę... A Jaś tymczasem, w nędznej koszulinie, Coraz to bledszy, coraz bardziej cichy, Na kształt mdlejącej lampy lub pochodni, Zjadał kęs chleba - i siadał na ziemi, Patrząc na ojca oczyma smutnemi. Jak ci, co mówić nie śmią, że są głodni! Wreszcie z tapczana nie podniósł się wcale, Ojca witając z daleka - uśmiechem... Przeląkł się nędzarz, chwycił go w ramiona, W piersiach mu grały i łkania, i żale... Noc całą dziecko zagrzewał oddechem, Bo mu się zdało, że stygnie, że kona... Modlił się, płakał, o ściany tłukł głowę, A ściany skrzyły się jak diamentowe... Bo zima na nie rzuciła płaszcz biały. Łzy na nich marzły - i jak perły stały. Rankiem wyrobnik zastawił swą piłę, Porąbał stołek, rozpalił ognisko, Przyzwał lekarza. Lekarz, człowiek młody, Oświadczył, że tu jest powietrze zgniłe, Że straszna wilgoć ma tutaj siedlisko, Że dziecku trzeba dać lepsze wygody, Izbę obszerną, jasną i ogrzaną, Ciepłe okrycie, a przy tym co rano Posiłek lekki; pożywny, gorący. Zapewnił nadto, że jeśli chłopczyna Wiosny doczeka, to wzmocni go słońce. Wreszcie oświadczył, że mróz - trzaskający! I wyszedł. - Ojciec stanął jak zmartwiały, We drzwi wlepiwszy źrenice błyszczące... A wiatr tymczasem rozmiatał z komina Iskry i dymy i w szyby tak siekał, Jakby brał szturmem tę izbę ubogą. Blada twarz chłopca zrobiła się sina... Do ojca sztywne wyciągnął rączęta, Rzucił się... wargi drobne mu zadrgały... A śmierć, srebrzystą szatą owinięta, Wzięła go z sobą tajemniczą drogą... Promienia słońca Jaś już nie doczekał! W mogiłce leży i nigdy mu duszy Żadne już światło nie zbudzi, nie wzruszy... Nigdy nie wzniesie pogodnych swych powiek Na wielkie cuda tworzącej przyrody I nigdy zapał do wiedzy, swobody Nie drgnie mu w piersi okrzykiem: Tyś człowiek! Ach, ileż takich mogił jest na ziemi I jakże smutne są takie mogiły! Ludzkość żyć winna siłami wszystkiemi, A nędza co dzień odbiera jej siły... Ten szereg drobnych grobów wśród cmentarza, Co myśliciela smętnego przeraża, To siew bez plonu, rzucony na marno, Kwiat bez owocu - i stracone ziarno. Poprzez mogiły, gdzie śpią te dzieciny W milczeniu śmierci przerażliwem, głuchem, Ludzkość, uboższa ramieniem i duchem, Idzie tak wolno, jakby cel się zwlekał! O bracia, czy w nas wcale nie ma winy, Że słonka Jaś nie doczekał? W PIWNICZNEJ IZBIE W piwnicznej izbie zmrok wczesny pada, Wilgotny a ponury; Mętnymi szyby drobne okienko Na brudne patrzy mury. W piwnicznej izbie głos dziecka słychać: To westchnie, to zagada... Ojciec chleb czarny wykuwa młotem, Przy igle matka blada. "Moja mateńko! Moja rodzona! Jak też tam na wsi onej ? Czy też tam dzieci chodzą w słoneczku, Po trawce, po zielonej? I nie mieszkają, jak my, w piwnicy? I widzą het... obłoki?" "Oj, widzą, synku, wszyściutko widzą, Caluśki świat szeroki! Oj, widzą one pola i lasy I łąki i zagaję; Widzą, jak słonko idzie do morza I jak znów rankiem wstaje... Widzą, jak pługi rzną wiosną skiby, Jak siewacz rzuca ziarna, Jak woły ciągną zębatą bronę, Jak rodzi ziemia czarna... Oj, widzą one, jak źródła biją, Jak mokre rzeki płyną, Jak dzikie gęsi na ugór lecą, Jak staw zarasta trzciną... "A nie ma takich murów dokoła, Że aż się przegiąć trzeba, Żeby choć. skrawek, choć odrobinkę Zobaczyć czasem nieba?" "Niebo tam, synku, wszystkim otwarte, Z wschodu na zachód wolne, Czy zorza świeci, czy gwiazdy wschodzą, Jako te kwiaty polne". "To i Pan Jezus bliżej być musi I patrzy na te dzieci... A od nas tutaj do Pana Boga I pacierz nie doleci..." ......................................... W piwnicznej izbie jęk zabrzmiał cichy, Matka się po niej krząta... W gęstnącym zmroku głos dziecka słaby Z ciemnego słychać kąta. "Moja mateńko, moja rodzona, A jak tam jest w tym polu?" "W polu to, synku, zboża a zboża, Przetkane w kwiat kąkolu... Takie ci owsy, takie ci żyta, Ze się w nich człowiek schowa! A grusza na nie cień rzuca chłodny, A wkoło woń chlebowa... Spojrzysz na lewo, spojrzysz na prawo, To kłosy aż się garną. Jakby kto złotą nakrył kurzawą Całą tę ziemię czarną... A wierzchem takie ci idą szumy, Takie w powietrzu granie, Jak kiedy, na ten przykład, w kościele Zagrają na organie... Od spodu słoma, jak trzcina, stoi, Ot, gdzie tam do niej tobie! A takie ziarnem pełniuśkie kłosy, Aż kładą się po sobie! A jęczmień to ci taki wąsaty! A gryka taka miodna! A lny - jak niebo... a grochy w strąkach, Że ich nie przejrzysz do dna