Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Witam, Dro. Cześć L. - Witam panno Ró - powiedział Drodrin y Dluck. - Zechce pani pokwitować wykonanie zadania. Dziękuję. I polecam się na przyszłość. Krasnolud wymienił pożegnalny uścisk z osłupiałym L, odszedł trochę na bok i po chwili z lekkim świstnięciem zamknął się za nim teleport, pozostawiając na bezkresnej równinie L, czarodziejkę Ró i krowę, która kończyła jeść śniadanie. - Ró - zaczął L, uznając, że musi natychmiast przejąć inicjatywę, za nim kompletnie przestanie rozumieć, co się właściwie dzieje - to pewnie pseudonim zawodowy? - Nie - odparła czarodziejka, zastanawiając się, którą część sukni oderwać i gdzie ją następnie przypiąć, żeby nie wywołać w publicznym miejscu rewolucji obyczajowej, - to skrót od Róża. Skrót, tak samo jak L. - L nie jest skrótem - rzekł smutno hobbit, przypominając sobie tamten paskudny wieczór, kiedy znudzony życiem Autor siedział nad szklanką czegoś przyjemnego i powoli zastanawiał się, jak można nazwać hobbita, żeby nie brzmiało to Frodo albo Bilbo. - Tak czy inaczej - stwierdziła Ró, dochodząc do wniosku, że najlepiej będzie powiększyć trochę dekolt, ale za to ukryć pośladki, - to ja wykupiłam ci polisę ubezpieczeniową od nieprzewidzianych okoliczności, żeby uratować twoje życie... - Jestem wdzięczny, ale... - przerwał L. - ...ponieważ jest mi ono czasowo potrzebne - dokończyła Ró, starając się pod niewielką ilością materiału zmieścić możliwie największą powierzchnię pośladków. - Naprawdę nie wiem, co osoba tak marnej postury i skromnych możliwości jak ja, mogłaby zrobić dla pani - rzekł najbardziej znany w Kalambrii zabójca. - Och, to taki drobiazg. Mam po prostu pomysł, jak się ustawić na resztę życia i ty będziesz miał tu do odegrania drobną rolę - Ró, z pomocą szpilek do włosów dokonała paru cudów na swojej sukni, po czym rzuciła zaklęcie i otworzyła przed sobą portal teleportacyjny. - Właściwie - rzekł L, gapiąc się bezczelnie w nierówno przypiętą łatę - to dlaczego miałbym pani pomagać w czymkolwiek? - Bo najbliższy strumień z pitną wodą jest dwa tygodnie sprawnego marszu stąd - odparła czarodziejka przekraczając teleport. - Więc dokąd jedziemy? - spytał L, biegnąc truchtem w jej ślady. - Do Tor-Lin - doszła go słaba odpowiedź, po czym magiczny korytarz uniósł obydwoje ponad czas i przestrzeń. Krowa skończyła śniadanie. - Właściwie to nawet nie wiem, dlaczego Autor umieścił mnie koło tych wszystkich wydarzeń, ale ja bardzo uważnie przyglądałam się i sporo zapamiętałam. I mam w końcu możliwość, żeby się wyrwać z tego zadupia i zobaczyć wielki świat - powiedziała nie wiadomo do kogo, po czym rzuciła zaklęcie i teleportowała się z równiny. *** W Tor-Lin, stolicy Południowego Księstwa Zielonego Królestwa Kalambrii wstawał nowy dzionek. Słońce leniwie ogrzewało zafajdane przez gołębie place, po których przesuwali się mieszkańcy w poszukiwaniu skrawka nie okupowanego jeszcze cienia. W taki właśnie poranek Lamtar, niedawno nadworny wróżbita, a wcześniej przywódca gangu dla nieletnich, rozpoczął swój pierwszy dzień pracy jako szef policji. Przeszedł przez zamkowy dziedziniec, koło kuchni ruszył schodami w dół i minął królewską spiżarnię na pierwszym piętrze. Na trzecim piętrze przywitał się ze stróżem lochów, trzy poziomy niżej dotarł do zamkowej rupieciarni, a stąd już niemal zbiegł dwa poziomy i znalazł się przed drzwiami z nierówno przybitą tabliczką: TORLIŃSKI POSTERUNEK POLICJI - PRZY OTWIERANIU DRZWI PATRZEĆ CZY NIE ZAPADA SIĘ SUFIT. Na korytarzu stał mężczyzna i trzymał w ręku kij. - Witam - rzekł do niego poważnie Lamtar. - Jak leci służba? Mężczyzna obrzucił go nieco zdziwionym spojrzeniem i odparł: - To pewnie ty jesteś nowym szefem policji. Sapekczyński. To moje imię. - Wiem, że nie mam munduru - Lamtar pomyślał, że początki bywają trudne, więc musi po prostu zdobyć autorytet starej kadry, - ale jakieś zasady względem przełożonych... - Chcesz, to cię oprowadzę - przerwał mu znudzonym głosem Sapekczyński. - Nie bardzo jest po czym, ale może kiedyś ci się przyda informacja, jak szybko dostać się do ubikacji, która jest siedem pięter wyżej. Sapekczyński otworzył drzwi i ruszył do środka. Lamtar wzruszył ramionami i podążył za nim. Pomyślał o tym, że policji są po prostu potrzebne czystki administracyjne, wymiana kadry, itd. Kiedy w pokoju zobaczył kobietę siedzącą za biurkiem z napisem "sekretarka", przyszły mu również na myśl czystki etniczne. - Dzień dobry - rzekł tak uprzejmie, jakby właśnie przełknął garnczek miodu. Odpowiedź przywoływała na myśl kwas siarkowy. - Ja wiem, czy taki dobry? - sekretarka poprawiła dziką falę rudych włosów opadających na czerwono wymalowane oczy. - To twoja sekretarka - poinformował uprzejmie Sapekczyński. - Ma długie doświadczenie. Zdaje się, że nikt dotąd nie odważył się jej stąd wylać. - Hmm - przełknął ślinę Lamtar i uświadomił sobie, że on raczej też nie będzie zażartym reformatorem. - Moly jestem - poinformowała tubalnie sekretarka, dokonując tym samym aktu uprzejmości w stosunku do nowego szefa. Lamtar i Sapekczyński przeszli do następnego pokoju. - To twój gabinet. - Aha - stwierdził Lamtar, rozglądając się po mrocznym i całkowicie pustym pomieszczeniu, z którego wyzierały na niego odrapane kamienne ściany i pędzące po nich z sufitu strumyki wody. - Stary szef policji zabrał swoje rzeczy, kiedy go wyprowadzali. Coś nawet mówił o jakiejś klątwie, którą tu rzucił na swojego następcę. - Aha. Sapekczyński starał się przez moment zapalić papierosa, ale zapałki gasły w wilgotnym powietrzu. - To już zresztą wszystkie pomieszczenia - rzekł, rezygnując z nikotyny. - Może teraz będziesz chciał zobaczyć swoich ludzi? - Aha - zgodził się Lamtar. *** Ocieniony przez wysokie kasztanowce plac przed zamkiem spełniał doskonale warunki na popołudniowe musztry. Oraz musztry poranne, przedpołudniowe, południowe, wieczorne i całonocne - dodał w myślach Lamtar, wyobrażając sobie, jak to za pół roku będą wyglądały patrole jego policji