Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Gościa dawniej przyjmowano czym najlepszym w domu, ale u tych, zajętych bursą, procentami listów zastawnych, fabrykami i milionami swymi panów, gościom jak psom daje się co jest najgorszego w domu. Psami też nazwać można tych, co temu upokorzeniu naginają głowę, bywają po domach, w których kwaśna mina gospodarza i kwaśne wino zastąpiły dawne otwarte, proste, serdeczne przyjęcie. Nie chcę ja od nikogo wystawy, nie chcą nic przesadzonego, lecz niech się dzieli tym, co sam używa, a wówczas przyjmę chleb razowy. U chłopka mleko i kaszę, u szlachcica piwo i jajecznicę, u panka wino, które sam pije, i sztukę mięsa, którą sam jada, u Jaśnie Wielnożmych i Oświeconych też trufle, bażanty, ostrygi chcę mieć, które sami używają – inaczej nie powiem, że są gościnni. Gościnność dzieli się ostatnim chleba kęsem, dzisiejsza tych panów ledwie się zwać może jałmużną, a któż by zaś, umierając z głodu, przyjął taką jałmużnę! Dziś, o, dziś, szukaj ze świecą tej gościnności charakterystycznej dawnych lat. Przyjeżdżasz, meldują cię, czekasz, wchodzisz, zimno witają i po suficie patrzą, konie twoje, jeśliś nocował, odsyłają do karczmy, nie turbuj się nazajutrz o koła, nikt ci ich nie pozdejmuje, chyba Żyd, jeśli mu za nocleg nie zapłacisz, chyba wielki drągal kamerdyner, jeśli mu za podanie szklanki herbaty nie zostawisz kilku złotych, które pogardliwie włoży do kieszeni; nie turbuj się, nie przymuszą cię do jedzenia i picia, do zostania na dłużej. Samolub rad tylko sam z sobą, gotów wyjechać z domu, a przynajmniej konia zaprząc, żeby się ciebie pozbyć. U stołu przed nim bordeaux, przed tobą stawią jakiś kwas czerwony, a potrawy dzielą, według metody Damona: „Wątróbka dla mnie, a pępek dla gości”. Reszta w tym sposobie. Spieszmy jednak powiedzieć: nie wszędzie tak jest, nie wszędzie, tylko im większy pałac, im piękniejszy park, tym pewniejszy być możesz, że to znajdziesz we środku, że pan sam stołuje się w swojej austerii i płaci od osoby, a gościom rad, jak chorobie lub burzy. Natomiast im niżej, tym gościnniejsza, serdeczniejsza ręka cię wita. Lecz w zamian za dawną gościnność, jest tu do dziś dnia dochowana, XVII wieku zabytek – junakeria. A wiecie co to jest junak! Jest to figurka mała, krępa, czarna, wąsata, niegdyś kawalerzysta, żołnierz, teraz gospodarz. Pije, je, bije, łaje, poluje i nikogo się nie boi. Najpotrzebniejszym mu do życia narzędziem codziennego użytku jest batóg, odświętnym – pistolety. Junak ma piękne i dobre konie, którym gotów w łby postrzelać, gdyby się pod nim potknęły. Amatorstwo pięknych koni jest na Wołyniu dość pospolite, są nawet stajnie, w ktróych berejtera anglika a źrebca turka lub araba znajdziesz. Ale koń junaka nie jest to wielki, piękny koń rasowy, czystej krwi, jest to kozacki biegus, żywy, zwinny, nóg pewnych, a nade wszystko ognisty. Junak zawsze trzyma Kozaków. Dawniej na Wołyniu mieli ich wszyscy, dziś tylko panowie i junacy. U pierwszych są to słudzy w kozackim stroju, w burkach, kurtach, kołpakach i szarawarach, którzy jeżdżą za powozem lub służą do posyłek; ale u junaków Kozacy stanowią jeszcze reiment, choć szczupły, i mają atamana. W jednym miejscu widzieć jeszcze można (choć nie u junaka) taki reiment zaciągający co dzień wartę na noc przed Jaśnie Wielmożnego pana skarbcem i sypialnią. Kozacy mają zwykle sobie właściwe charakterystyczne nazwiska: Dziuba, Dżęga, Dubina, Kłos, Jahoda itp. Ci ludzie nawykli do biernego posłuszeństwa, na rozkaz pana gotowi są bić, zabić, utopić, zastrzelić, słowem – bez żadnego wyjątku uczynić, co rozkaże. Opisać wszystkie awantury, pełne dzikiego szaleństwa, jakich się z czeredami Kozaków junacy dopuszczali i dopuszczają, ani 117 podobna, ani potrzebna. Z westchnieniem tylko dziwić się należy, że cywilizacja, którą Wołyń w siebie wsiąka, która tylko polor mu powierzchowny daje, nie ruguje ze środka nic złego, nowe złe tylko dodając. Chociaż junacy nie są już rzeczą pospolitą, jednakże znaleźć ich jeszcze można. Omijać potrzeba ich dom podparty i brudny, ich psy złośliwe, kozactwo rozpustne, ich pola, ich drogi. Biada psu, co się zagoni w ich knieje, człowiekowi, co się do lasu wkradnie. Minęły już wieki panowania siły fizycznej, w których ona stanowiła prawo, słuszność, zastępowała sądy, i domierzała sobie sprawiedliwość, dziś kto się dopuszcza gwałtu, dowodzi, że nie zna życia, nie rozumie teraźniejszego świata, dowodzi, że jest na stopie zwierzęcia, dzikiego jeszcze. Szczęściem, co dzień niepodobniejszym staje się życie junackie; chociaż młodzież rada by je wskrzesić, nie mając żadnego lepszego zatrudnienia nad spędzanie Żydów po drogach, zajęcy po polach i ściganie nieszczęśliwych włościanek, na których plecach, często pierwszy miłości pańskiej dowód kładnie bizun lub kij. Wieśniacy wołyńscy zachowali dawne obyczaje swoje, ubiory i zabobony. Mężczyźni wcześnie zapuszczają brody zupełnie, co ich fizjognomie czyni dość ponurymi. Młodzi zachowują zwyczaj niegolenia brody w czasie niektórych postów. Noszą siermięgi brunatne, niektórzy białe lub szare, oszyte czerwonymi sznurkami dokoła, przy kieszeniach, kołnierzu i rękach; pasy czerwone, buty, czapki barankowe lub sukienne, oszywane także sznurkami. Z tyłu świty czyli siermięgi przyczepiony jest kaptur (wojłok), także oszywany misternie sznurkami, nieużyteczny ciężar przez większą część roku, który nasuwają na czapkę w czasie słoty. W Pobereżu noszą chłopi zamiast kaptura kawał kwadratowy sukna, uczepiony na plecach. Kobiety stroją się w buty żółte lub czerwone, na wysokich korkach, spódnice kolorowe w kraty, żółte, zielone, czerwone; kaftany krótkie lub siermięgi