Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. potem, za skrzyżowaniem, natknął się na jakiegoś starszego grubego człowieczka w białym kołnierzyku z czerwoną muszką, palcami jednej ręki liczył jakieś karteczki, drugą rękę miał zaciśniętą w pięść... biegł dalej, ale na jednej ulicy, przed rogiem, zwolnił na moment, pod latarnią stała jakaś piękność. Zauważył, że jest jasnowłosa, usłyszał, jak mówi do kogoś, kogo źle widział: Ktoś pije z sodą, ktoś z lodem... Potem znowu przypomniał sobie o Kasynie i zaczął biec tak szybko, jak tylko pozwalały mu na to poodrywane podeszwy. 11 A po tygodniu, po kolacji w ratuszu żydowskim, przyszedł 15 marzec, a z nim wszystko, co się tego dnia zdarzyło i od tego dnia zaczęło dziać, siły zbrojne Rzeszy wtargnęły do kraju, Wódz przyjechał do Pragi, flaga Rzeszy załopotała nad zamkiem praskim, domami, a może i nad krematorium... a pan Karl Kopfrkingl... Pan Kopfrkingl, którego właśnie nie było w miejscu pracy, stawał na praskich ulicach i przyglądał się armii, czytał niemieckie szyldy nad sklepami, może zaszedł i na Targ Owocowy przeczytać sobie szyld’nad zakładem introligatorskim pana Kadnera i na Niekazankę przeczytać szyld nad zakładem oprawy obrazów pana Pustego, na pewno często zachodził na ulicę Różaną, by przynajmniej patrząc z przeciwległego chodnika nacieszyć się białym marmurowym wejściem do Kasyna z trzema schodami, które przypominało mu willę bogacza czy szczególnie uroczystą salę obrzędową albo też pałac porywających zagadek, taką srebrną szkatułę... A później, w kwietniu, gdzieś blisko urodzin Wodza, dostąpił wreszcie zaszczytu otrzymania zaproszenia do Kasyna. W pełnej przepychu sali, z dywanami, żyrandolami, lustrami i obrazami siedział z przyjacielem, Wilhelmem Reinkem, czołowym funkcjonariuszem praskiego Sicherheitsdienstu i jego żoną Erną, która miała wypielęgnowaną głowę i duże kolczyki, a także z oficerami i funkcjonariuszami, i nie tylko z nimi. Były tam znakomite kelnerki, barmanki i damy, płowowłose piękności. Pan Kopfrkingl był zachwycony ich urodą, przystępnością i elegancją, zachwycony wszystkim, co widział i słyszał, i tym, co jadł, i... - Nie, dziękuję, ale pić jednak nie będę - uśmiechnął się do panów i dam przy stole - jestem abstynentem. Nawet nie palę. Willi i Erna wiedzą o tym. Żałuję pana Bogacza z naszej kamienicy, to alkoholik, jego syn Wojciech może to po nim odziedziczyć, to jest zwyrodnienie. Tacy słabi ludzie są ciężarem, do walki o jutro nie mogą być przydatni. Oczywiście tutaj to co innego - powiedział szybko i wskazał kieliszki na stole - to nie jest żaden alkoholizm. A poza tym, nie powinniśmy nikogo zbytecznie podejrzewać i osądzać, sami mamy dość własnych wad. Lustra i obrazy są tu piękne - uśmiechnął się - jest to, powiedziałbym, raj. W przyszłym szczęśliwym sprawiedliwym porządku cały świat powinien tak wyglądać - uśmiechnął się i w końcu utkwił wzrok w jasnowłosych pięknościach. - Jest to w naszej mocy - uśmiechnął się Willi - w naszej mocy, jeżeli wszyscy spełnimy swój obowiązek. Zależy od każdego z nas - powtórzył - od każdego z nas, by ze świata zniknęły wojny, bieda, głód, rozbite rodziny, zniszczone małżeństwa, jak mówisz... wyzysk, cierpienie - uśmiechnął się Willi - dlaczego nie miałoby to być możliwe w tym ziemskim żywocie, dlaczego dopiero w życiu wiecznym... czy ty widzisz, by ktoś tu teraz cierpiał... - Willi rozłożył ręce i spojrzał na blondynki, które zaczęły się śmiać, pani Erna także się roześmiała - widzisz, nikt tu nie cierpi, a jeżeli jest to możliwe teraz i tutaj, w niemieckim Kasynie w Pradze, dlaczego nie byłoby to możliwe na trwałe gdziekolwiek indziej, w Warszawie, Budapeszcie, Paryżu, Brukseli, Londynie, Nowym Jorku... ale to Wódz musi wywalczyć. Dopiero wtedy będzie tak wszędzie, i nawet konie nie będą cierpiały... - Willi pochylił się do przyjaciela i zaśmiał się - siły zbrojne Rzeszy - zaśmiał się - nie potrzebują koni jak armia austriacka podczas pierwszej wojny, siły zbrojne Rzeszy są zmechanizowane, zautomatyzowane... Ale mamy wrogów, mein lieber Karl - rzekł Willi. - Każde wielkie dzieło rodzi się wśród oporu wrogów - rzekł Willi - z tym trzeba się liczyć. Ludzie są tylko ludźmi, a nie aniołami, a zło, jak mówisz, czynią ludzie... Wódz zlikwidował jeden bastion wojny, tę byłą republikę^ ale to nie znaczy, że nie ma tu już szkodników. Żebyśmy mogli już spocząć na laurach. Że moglibyśmy spokojnie zamknąć oczy i spać. Szkodniki mogą się ukrywać we wszystkich warstwach, mogą to być naukowcy, artyści, pisarze..