Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Niczego więcej w tym wzroku nie ma. - Chodźmy - mówię do Tomilina. Zostawiamy Kazakowa w jego "wewnętrznej Mongolii". Pod- pułkownik zaczyna mówić, gdy tylko wchodzimy do zwykłej celi: - To jeden z prostszych, ale moim zdaniem dość wyszukany wariant strefy katharsis. Więzień wychodzi na pustynię, która wyda- je się bezkresna, ale jest zamknięta; gdyby próbował uciec, wróci do punktu wyjścia. Na pustyni mieszka jeden jedyny lisek, którego można oswoić cierpliwością i łagodnością. W ciągu ostatniego roku nasz podopieczny osiągnął nie najgorsze efekty. - Bardzo wzruszające. - Krzywią się i tupię, obstukując panto- fle z drobnego suchego piasku. - Chociaż więzień Kazakow nie przypomina Małego Księcia. A co będzie potem? - Gdy już oswoi liska, będzie mógł przynieść go do celi. Zwierząt- ko da się zupełnie udomowić, będzie spać w jego nogach, biegać mię- dzy celami nosząc grypsy... nawet zacznie trochę rozumieć ludzką mowę. - Tomilin wygląda na niezadowolonego, ale opowiada z pasją. - A potem? - Jest pani bardzo domyślna, Karino. Potem lisek umrze. Kaza- kow znajdzie go na pustyni, trzy dni po tym, jak lisek przestanie przychodzić do celi. I trudno będzie zrozumieć, czy zwierzątko umarło śmiercią naturalną, czy zostało przez kogoś zabite. Przystaję. Może to wina sugestywnego głosu naczelnika, a może jestem pod wrażeniem niedawnej sceny, ale widzę to wszystko bar- dzo wyraźnie. Człowiek klęczący nad nieruchomym ciałkiem zwie- rzątka. Krzyk, rozpaczliwy i beznadziejny. Palce skrobiące wy- schniętą ziemię. I puste oczy, w których nie ma już nic. Widocznie zdradza mnie twarz. - To narysowany lisek - mówi z naciskiem pułkownik. - Zwy- kły program "domowy pupilek" ze spowolnionym instynktem oswa- jania. Nie warto go żałować. - Waha się przez chwilę, w końcu do- daje: - A już tym bardziej nie należy litować się nad człowiekiem, który w bestialski sposób zabił własną żonę. Przeżyty szok zmusi go do uświadomienia sobie, czym jest ból straty. Mam na końcu języka sceptyczne pytania, ale w końcu moje zadanie nie polega na jałowych dyskusjach. Kiwam więc głową, obracam wokół skanerem, ze szczególną uwagą badając zakratowa- ne okno. Tomilina wyraźnie to bawi, ale stara się nie uśmiechać. Jestem mu za to wdzięczna. Przechodzimy do trzech kolejnych cel. W jednej więzień śpi, więc proszę pułkownika, żeby go nie budził; mieszkańcy dwóch następnych są w swoich strefach katharsis. Pierwsza to miasto, gdzie nie ma żywego ducha, ale ciągle pojawiają się ślady czyjejś obecno- ści. Domyślam się, że miasto przeznaczono dla jeszcze jednego za- bójcy. Druga strefa podejrzanie przypomina symulatory wyścigów samochodowych. Tutaj siedzi kierowca, który po pijanemu spowo- dował wypadek, raniąc kilka osób. Czyja wiem... Mam wrażenie, że wesoły wąsaty mężczyzna po prostu usiłuje nie wyjść z wprawy. Zresztą zostało mu już tylko pół roku. Nie sądzę, żeby zdecydował sią uciec, nawet gdyby j ego potężny kamaz przebił narysowane ogro- dzenie i wyjechał na ulice Deeptown. - Dalej są więźniowie, którzy popełnili przestępstwa gospodar- cze - mówi podpułkownik. - Chce ich pani poznać? Można by pomyśleć, że interesują mnie wyłącznie mordercy i gwałciciele. - Oczywiście. - Włamania na serwery, kradzieże informacji stanowiących ta- jemnicę handlową... po prostu haker - przedstawia pułkownik nie- obecnego mieszkańca celi. - Wejdziemy do strefy katharsis? - Zajrzyjmy - mówię, usiłując nie okazać podniecenia. Na ekranie detektora nadal płonie zielone światełko - oznacza, że jest czysto. Ale światełko nie odgrywa żadnej roli, jest zmyłką dla każdego, kto zajrzy mi przez ramię. Niepozorna literka "F" w rogu ekranu niesie znacznie więcej informacji. Tuż obok przechodzi kanał przebity na ulice Deeptown. Co za wspaniały pomysł - ukarać hakera zamknięciem w wirtual- ności! 0011 Ta strefa katharsis to jedna z klatek wieżowca. Trochę brud- no, przed drzwiami leżą gumowe wycieraczki. Dlaczego wy- cieraczki zawsze mają takie ponure kolory? Żeby nikt ich nie ukradł? - Najtrudniej zresocjalizować człowieka, który popełnił prze- stępstwo gospodarcze - oznajmia nagle pułkownik. - Rozumie to pani, Karino? - Niezupełnie. - Proszę się zastanowić - ożywia się. - Dam pani przykład. Medycyna leczy najstraszniejsze choroby: ospę i dżumę, a wobec banalnego kataru jest bezsilna. To samo dotyczy przestępstw gospo- darczych: kradzieży danych, nielegalnego użytkowania pirackich programów. Oczywiście, możemy schwytać i ukarać tego, kto zła- mał prawo. Ale jak go przekonać, że nie należy tak postępować? Przede wszystkim, wyroki są zwykle nieduże, brakuje więc czasu na pracę z takim człowiekiem... Czy mi się zdawało, czy w głosie Tomilina zabrzmiał żal? - Po drugie, niełatwo przekonać człowieka, że jego działanie jest amoralne. Dekalog okazuje się niewystarczający. Powiedziano- nie kradnij. Ale czy on coś ukradł? Przecież tylko kopiował infor- macje. Czy ucierpiał od tego konkretny człowiek? Owszem