Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Coś ją zastanowiło i, choć przewróciła stronę, powróciła do kolumny sportowej. Teraz uzmysłowiła sobie, o kogo chodzi. Warren Pogue. Agent FBI, z którym Charlie rozmawiał tu w Chicago, człowiek, którego telefon i adres znalazła na prośbę Charliego. Czytając cicho wzdychała. “Ofiara została zidentyfikowana przez policję stanu Indiana jako mieszkaniec Chicago Warren Pogue, emerytowany agent FBI. Zginął, kiedy jego mały samolot wytracił szybkość...” Spojrzała na datę. Warren Pogue zmarł w tym samym dniu, w którym Charlie z nim rozmawiał. Charlie miał rację. Mordowano ludzi! Następnym będzie Charlie. Tego była pewna. Był następnym w kolejności, chyba że jej uda się mu pomóc. Przez chwilę głęboko sfrustrowana siedziała bez ruchu, patrząc niewidzącymi oczami w przestrzeń. Zastanawiała się, co robić. Przypomniała sobie nazwisko kogoś bardzo wpływowego w Waszyngtonie, o kim wspominał Charlie - William Armitage. Nabierała pewności, że właśnie do niego należało zatelefonować. Charlie domagał się, żeby trzymała się od wszystkiego z daleka, ale jemu chodziło wyłącznie o jej bezpieczeństwo. “Potrafię bronić się znakomicie” - zaklęła w duchu. Trzeba zatelefonować do Waszyngtonu. Wiedziała, że każdą rozmowę, jeśli trwa nazbyt długo, można zlokalizować. Są jednak sposoby na uniknięcie tego. Wyszła ze swojego pokoju i poszła do gabinetu szefa. Nie było go, zapewne wyszedł na lunch. Znakomicie, mogła się posłużyć jego telefonem. Jeden ze znajdujących się tu aparatów zapewniał bezpieczną, nie podsłuchiwaną i niemożliwą do zlokalizowania rozmowę. Był to system Motorola STU-III SecTel. Szef niemal nigdy nie używał tej linii i przez całe tygodnie odczuwał wyrzuty sumienia, że wydano państwowe pieniądze na tego rodzaju, jego zdaniem, całkowicie zbędną inwestycję. Być może posłużenie się tą linią było przesadą, ale uważała, że wszelka ostrożność nie zawadzi. Łącząc się poprzez Motorolę zadzwoniła do Nowego Jorku do kolegi, który był pracownikiem w wielkiej firmie adwokackiej, a więc jednym z tych, którzy zarabiali co najmniej dwa razy tyle co ona. - Kevin - powiedziała po przywitaniu się. - Musisz mi w czymś pomóc. Kevin był uczynny i nie zadawał zbędnych pytań. Poprzez centralę telefoniczną ich firmy połączył ją z Waszyngtonem, z sekretariatem zastępcy sekretarza stanu Williama Armitage’a. Gdyby nawet ktoś mógł zlokalizować rozmowę, to ustaliłby jedynie, że była prowadzona z siedziby wielkiej prawniczej firmy w Nowym Jorku. Czekała bębniąc nerwowo palcami o blat biurka. Zastanawiała się, czy uda jej się osobiście pomówić z Armitage’em i czy ten uwierzy w to, co miała do powiedzenia na temat śmierci starego agenta FBI z Chicago. Wreszcie zgłosiła się sekretarka, mówiąc: - Biuro zastępcy sekretarza stanu. Paula opowiedziała zmyśloną historię, mającą nakłonić sekretarkę do zaanonsowania ją Armitage’owi. W chwilę potem ogarnęła ją fala zimnego przerażenia. - Pani niczego nie słyszała? - w głosie sekretarki brzmiało zatroskanie. - Przykro mi, ale pan Armitage zmarł przed kilkoma dniami. Odłożyła słuchawkę i siedziała za biurkiem, masując sobie zdrętwiałe z przerażenia skronie. Poczuła pieczenie oczu. Otworzyła torebkę i wyjęła coś, co Charlie dał jej przed samym odlotem. Była to mała plastykowa karta wielkości karty kredytowej. Nosiła jeszcze ślady krwi. Karty tego rodzaju używa się do odbywania rozmów telefonicznych opłacanych przez tego, do kogo się dzwoni. Charlie zabrał ją facetowi, którego zabił w Chicago. Stone uważał, że telefonując na podany na karcie numer można bez trudności dotrzeć do tych, z którymi związany był śledzący go facet. Paula po chwili wahania postanowiła spróbować. Czując w ustach smak strachu, podniosła słuchawkę i zaczęła wykręcać numer. 47. Moskwa Siedziba głównego, I Zarządu KGB znajduje się na przedmieściach Moskwy w Jasieniewie, w nowym eleganckim gmachu, którego podobieństwo do siedziby CIA w Waszyngtonie, jak się twierdzi, nie jest sprawą przypadku. W gmachu mieszczą się biura i laboratoria Specjalnego Departamentu Śledczego. Laboratoria te są w praktyce najnowocześniejszym, najlepiej wyposażonym radzieckim instytutem medycyny sądowej. Gdziekolwiek na świecie miał miejsce wybuch bomby w jakikolwiek sposób interesujący Związek Radziecki, tu przysyłano próbki i fragmenty do analizy. Pracował tu starszy chemik sądowy Siergiej F. Abramow, zażywny, łysiejący pan w wieku czterdziestu dwóch lat, o idealnie okrągłej twarzy i pulchnych rękach z dołeczkami. Jego żoną była bibliotekarka z pobliskiego instytutu technicznego, z którą miał dwie córki. Dziś rano Abramow był w złym humorze. Jego ciekawość została zaostrzona przez informację, jaką uzyskał od reporterki amerykańskiej telewizji. Z dziennikarką tą spotykał się od czasu do czasu, zawsze w największej tajemnicy. Znała go pod fałszywym imieniem Siergiej, którym się jej kiedyś przedstawił. Charlotte Harper wyglądała na inteligentną kobietę
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Bywaj|e nam, druhu ozwaB si przyjaznie Czcibor, gdy ]Vtieszko daB znak, aby kmie podszedB bli|ej opowiadaj, co[ widziaB i zdziaBaB! KrzesisBaw pomieszany i zawstydzony obecno[ci ksi|t podszedB do stoBu i bez sBowa poBo|yB przed Mieszkiem Hodonowe pismo, które uprzednio jeszcze idc za klucznikiem dobyB ze swego woreczka
- Jasne, że jest jeszcze off Broadway, a nawet off off Broadway, lecz to już inna cywilizacja...
- Więc przyszliście pieszo z braku pieniędzy? NIEZNAJOMY Taak! MATKA (uśmiecha się) I pewnie nic nie jedliście? NIEZNAJOMY Taak! MATKA Bardzo pan jeszcze...
- Anu zaryczał z wściekłości, kiedy zniszczono czołg z „Transhara”, lecz jego gniew wzmógł się jeszcze, kiedy czołg wroga zajął pozycję, która obejmowała także rampę...
- Nazwa pochodziła od „ryku"; przed każdą serią wybuchów słychać było sześć (?) ryków, sześć złowieszczych jak gdyby nakręceń jakiejś maszynerii, po chwili następowały wybuchy...
- A może to nie była miłość, może to było coś, co zastępuje miłość tym, którzy skapitulowali...
- Bywają rafy o kształcie piramidy — pojedyncze szczyty sterczące znad wody; inne mają formę koła złożonego z wielkich kamieni; inne jeszcze tworzą korytarze...
- Gdy Rikki przybył do domu, wyszedł na jego spotkanie Teodorek wraz ze swym tatusiem i mamusią (wciąż jeszcze bladą, bo niedawno dopiero ocucono ją z omdlenia) i wszyscy troje...
- Tego motylstwa, uroku i uroków jej wietrznego życia i tego, że nie pocałowałam się jeszcze nigdy poza jedynym razem - ze studentem tak nieśmiałym, tak chorobliwie...
- Pierwszym celem była obrona chłopów, a drugim celem Szewczenki było dążenie do ukazania duszy chłopskiej w jej całej krasie i niewinności...