Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

To drobniutki fakt dla ciebie, małżeństwo". I mówiła wtedy, że to szkodliwy „wytwór uboczny" dewocji, takie gorszenie się naturalnymi ludzkimi pomysłami czy głupstwami: „Właśnie dewoci myślą, że najgorsze to przespać się z kimś; za to trzeba odpokutować małżeństwem. Jak gdyby Panu Bogu potrzebna była najbardziej pokuta, a nie wycofanie się z uczynionego zła, i jak gdyby małżeństwo miało być pokutą, a nie wyborem drogi uznanej za najlepszą". Więc tak to właśnie było, i kiedy krzyczałam na Agatę, że nie śpi, tylko tańczy, i że nosi dekolty najgłębsze, na jakie może sobie pozwolić, krzyczałam też i dlatego, że mnie nikt na tańce nie zaprasza, że mój dekolt nikogo olśnić nie może. A od czasu, gdy mi powiedziała o tobie, zrównałyśmy się, a nawet, czekaj: uznałam, że stoję daleko dalej i daleko wyżej: tuż obok mnie wznosiło się pojęcie Józefa-męża, uwieńczenie porządku i ładu mego życia, moich koncepcji, a ona prezentowała mi klęskę swego nieładu, szczyt niedopatrzenia, nierozsądku, krzywą, po której toczył się jej los, swoje nie zagojone, brzydkie draśnięcie, ukrytą bliznę na tym wszystkim, co było w niej godne zazdrości. Poczułam satysfakcję i wdzięczność dla niej za to odarcie się w moich oczach z całego blasku i urody, myślałam, że stoi przede mną po prostu zagubiony i nieszczęśliwy człowiek. I nawet gdy mi powiedziała, że jest szczęśliwa, i uwierzyłam, 48 że taka jest jej własna prawda, moje oczy, oczy wewnętrzne, i mój mózg rozeznawały dobrze jej dramat: nieładny, niedobry, pełen goryczy dramat, z którego nawet dumnym być niełatwo; bo dumnym ze swego nieszczęścia łatwo być wobec widzów, tak jak grzechem można się pysznić przed innymi - którzy nas - opromienionych, naznaczonych tym grzechem - obserwują -podziwiają, podpatrują. Ale samemu znosić swój dramat i samemu żyć ze swoim grzechem bardzo jest trudno, a ona to właśnie miała: swój utajony dramat i swój niepyszny grzech, myślałam; nikt nie może go w niej podziwiać ani jej nawet współczuć, nic z tego, co ona przeżywa, nie lśni wokół niej, jak dotąd wszystko złe i dobre, myślałam. Byłam jej za to niemal wdzięczna, mówiłam ci; mogłam podać jej rękę, jak zwykliśmy to nazywać, mogłam wejść w nią jak w otwarte drzwi; gdy powiedziała mi to, co powiedziała, cała się otworzyła od wewnątrz - ostryga przepołowiona i bezbronna, ukazująca całe miękkie intymne wnętrze. Nic już nie było w niej utajonego; wydało mi się, że należy do mnie i ode mnie zależy. Byłam jej za to wdzięczna i łatwo przyszło mi okazać jej prawdziwą, niekłamaną serdeczność, a ona to przyjęła z całą naturalnością, wprost, bez podejrzenia, że istnieją we mnie takie ciemne, niedobre uczucia i rozeznania, jakie właśnie we mnie istniały. Zresztą, ja ją kochałam wtedy, Borys, naprawdę bardziej niż przedtem - trochę kompleksu wyższości przydaje się często nam, ludziom, w dobrych i życzliwych stosunkach z bliźnimi - o włos, o troszeczkę, o cień cienia choć gorszymi od nas, z bardziej krzywymi nogami czy ze skłonnościami do tycia. Nigdy nie czułam dla niej więcej tkliwości niż wtedy właśnie; modliłam się o nią i za nią, modliłam się, żeby się ocknęła, i żeby weszła znów na „prostą drogę" - i modliłam się, żeby jej było dobrze (dziś bliska jestem całkiem szalonej myśli, że wszystkie te modlitwy zostały wysłuchane; masz jeszcze papierosy?), a kiedy spotykałyśmy się, potrafiłam do niej mówić nawet „Agatko", co mi się nie udawało nigdy przedtem. I rozmawiałyśmy naprawdę dużo i naprawdę szczerze, daleko od marginesu życia którejkolwiek z nas, to znaczy jej, bo ona nie mogła nic nowego dowiedzieć się o mnie, i zdarzyło się po raz pierwszy, że to ona opowiadała mi o swoich sprawach, Sam widzisz: nie z najszlachetniejszych źródeł płynęło ze mnie do niej to szczere uczucie przyjaźni i czułości, a jednak jestem pewna, że wtedy dawałam jej z siebie najwięcej, że wreszcie wtedy ja jej coś z siebie dawałam, i to było dobre, to jej było potrzebne - od lat nikomu nie mogła nic prawdziwego o sobie powiedzieć; jak długo człowiek może z tym żyć? I myślę sobie: stąd też płynie dowód na to, że bywamy kanałami dobroci wbrew sobie czy pomimo siebie, i że nie z każdego braku dobra musi rodzić się zło