Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Powiedz, Laurie, jak ci się wiodło w życiu od ukończenia szkoły średniej? — Cóż, wydział antynarkotykowy przekopał mi dom w 1986, dwa lata później odebrano mi wszystkie karty kredytowe, a rok temu mój chłopak rzucił mnie, bo wpadł z jakąś smarkatą rudą hipiską. Tak właśnie wyglądało moje życie. — Dobra, Jeff — powiedziałam — dzisiaj ja stawiam. — No, popatrz, a tu się właśnie zwolniło miejsce. Przemaszerowaliśmy przez parking, tuż obok tych wszystkich wypasionych modeli toyoty. Musiałam uważać, bo podeszwę kowbojskiego buta poctkleiłam czarną taśmą. W końcu dotarliśmy do transparentu i stolika, gdzie rozdawano plakietki z imionami. Długą kolejkę blokowali podstarzali, piskliwi członkowie rady uczniowskiej, więc szybko schowałam się za Jeffa, kiedy oni wymieniali wizytówki. Chwyciłam plakietkę ze stolika, odkleiłam papierek zabezpieczający i przymocowałam do mojej lewej piersi. Teraz nazywałam się Jens Hansen i włamywałam się na własny zjazd absolwentów. 1 Charles Manson — wielokrotny morderca, twórca grupy przestępczej noszącej nazwę The Family (Rodzina), która zamordowała m.in. Sharon Tatę (żonę Romana Polańskiego) (przyp. tłum.). %38 — Jesteś pewna, że to tu? — wyszeptał Jeff. — Wygląda mi to na zjazd związku fryzjerów. — Tak, to tu — syknęłam. — A to chyba Susan Woods próbuje dźwignąć swój dwustukilowy tyłek z Bogu ducha winnego plastikowego krzesełka. Uznaliśmy, że potrzebujemy drinka, zanim zaczniemy z kimkolwiek rozmawiać, więc wysłałam Jeffa do baru, żeby sobie przyniósł piwo, a mnie — coś do rozcieńczenia whisky, lód i mieszadełko. Nie zdążyłam nawet zmieszać swojego drinka w zaciszu krzaków, a już usłyszałam: „Cha, cha, cha! Laurie Notaro? To ona jeszcze żyje?", i zobaczyłam jedną ze swoich najlepszych koleżanek pogrążoną w rozmowie z naszym ulubionym nauczycielem, który w rok po mojej maturze rzucił żonę i trójkę dzieci dla osiemnastoletniej przewodniczącej ekipy cheerleaderek. Chciałam wyciągnąć te stare brudy, ale wpadłam na inną przyjaciółkę, Joannę, gawędzącą z dziewczyną, która w szkole średniej była moim największym wrogiem. — Wiesz, jaki numer? — krzyknęła Joanna na mój widok. — Urodziłam dziecko! Czułam się jakbym wydalała dynię i wcale tego nie polecam! Joanna wyszła za mąż, urodziła syna, mieszka dwie mile ode mnie, a życie gospodyni domowej jej się spodobało, bo może całymi dniami palić papierosy i oglądać telewizję. Moja rywalka również wyszła za mąż, przeprowadziła się do Ventury, wzięła rozwód, znienawidziła swoją pracę nauczycielki dla opóźnionych w rozwoju i z okazji zjazdu musiała wypożyczyć bawełnianą sukienkę w kwiatki, żeby mieć co na siebie włożyć. Twierdziła jednak, że jej życie „i tak było całkiem fajne". Żywiła ja- X& kies dziwaczne, nastoletnie przekonanie, że ja i ona byłyśmy w liceum pokrewnymi duszami. Jedyne, co mi się w niej podobało, to jej grubszy od mojego tyłek i fakt, że stojąc przy niej, wyglądałam na laskę. — Jakie fantastyczne włoskie spodnie! — krzyknęła, patrząc na moje ubranie. — Uwielbiam te nowe trendy! — Wcale nie są włoskie — odparłam, zapalając papierosa. — To poliestrowe spodnie dzwony przetykane srebrną nitką, rocznik 1972. Dziewięćdziesiąt dziewięć centów w sklepie z używaną odzieżą. Spróbowała zmienić temat. — Ale masz wielką torbę! Pewnie też jesteś mamą. — Za żadne skarby! — odpowiedziałam, odsłaniając na moment butelkę Jacka Danielsa. — Mam tylko problem z piciem. Z Jeffem u boku, wmieszałam się w tłum, śmiałam się na całe gardło, wypaliłam paczkę papierosów. Zauważyłam, że im bardziej ktoś zapewniał, jakie cudowne ma życie, tym bardziej tego życia nienawidził. Zorientowałam się, że byłam jedyną osobą z naszego rocznika, która wciąż musi pokazywać dowód osobisty, kupując papierosy. Byłam też jedną z trzech wolnych kobiet, które nigdy nie zaznały ślubu, rozwodu, unieważnienia małżeństwa, zapłodnienia, lekcji w szkole rodzenia, rozwarcia szyjki macicy i posady nauczycielki. Kiedy tak stałyśmy razem — ja, Kathy i Laura — doszłam do wniosku, że gdybyśmy miały nadwagę, jakikolwiek przyzwoity zawód albo przynajmniej inne pochodzenie etniczne, to mogłybyśmy występować w sitcomie pod tytułem Prędzej wpadnę w łapy terrorystów niż złapię męża albo Sześć piersi do wynajęcia. \4P Pod koniec imprezy obiecałam Joannie, że do niej zadzwonię i zaczęłam przekopywać torebkę w poszukiwaniu długopisu. W akcie desperacji wyrzuciłam na okrągły stolik całą zawartość: paczki papierosów, papierki po gumie do żucia, niezapłacone rachunki, maszynkę do golenia, butelkę i na koniec długopis. Zapisywałam właśnie numer Joanny, kiedy przewodnicząca naszego rocznika — kobieta wiodąca cudowne życie jako rozwiedziona nauczycielka — odwróciła się od swojej widowni i spytała z ironicznym uśmieszkiem, wskazując na moją golarkę. — Nosisz z sobą maszynkę do golenia? — jej ton był pełen tej samej wyższości, którą okazywała mi w czasach, kiedy obie miałyśmy na głowach trwałą a la mokra Włoszka. — No wiesz — odparłam — nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie szybko się ogolić. — A to? Co to jest? — spytała, wskazując na butelkę i wytrzeszczając oczy. — Wiesz, pomyślałam sobie, że da mi ona więcej satysfakcji i będzie znacznie tańsza niż nieudane małżeństwo i spędzanie dziewięćdziesięciu procent czasu na kłótniach o to, kto zatrzyma komplet wypoczynkowy przy podziale majątku — podniosłam butelkę i umieściłam ją z powrotem we właściwym miejscu. Potem przez całe piętnaście minut stałam obok królowej balu maturalnego, której kompletnie nie poznałam, bowiem kupiła sobie nową twarz. Myślałam, że ktoś przebrał się za LaToyę Jackson i dopiero Joanna wyprowadziła mnie z błędu. Mimo to nawiedziło mnie wspomnienie jej występu w szkolnej stołówce, kiedy to wskoczyła na stół i odśpiewała tytułową piosenkę z mu- \Ą\ sicalu Famę, podczas gdy pozostali uczniowie usiłowali zjeść lunch. Poczułam taką litość, że nie mogłam nawet na nią zwymiotować