Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. ach, było jeszcze coś, co grało pierwsze skrzypce w tej wielkiej symfonii smutku. Ale co? Nie mogłem znaleźć określenia urzeczony jej graniem, przytłoczony atmosferą tego pokoju, przygnębiony, niezdolny do skupienia myśli... A przecież musiałem się zdobyć na wysiłek. Ten zasadniczy motyw powtarzający się ustawicznie w najrozmaitszych wariantach nie dawał mi spokoju. Nie dawał mi spokoju dlatego, że przeczuwałem ścisły związek przyczynowy pomiędzy nim, a moją osobą... Aż nagle jeden potężny akord, któremu zawtórował głośny wybuch płaczu Haliny powiedział mi wszystko. I wraz z żywiołowym atakiem złych przeczuć, co błyskawicznie oplotły me serce niby macki strasznej ośmiornicy, przyszedł na mnie moment objawienia. Zrozumiałem. Znalazłem nazwę głównego motywu pieśni... - Zawód! - myślałem głośno, och, bardzo głośno. Melodia skonała w pół taktu, płacz zamarł. Halina odwróciła głowę szybkim ruchem, a ujrzawszy mnie, powstała. Było coś takiego w jej zapłakanych oczach, w jej postawie, że biegnąc ku niej stanąłem nagle, ręka do powitalnego uścisku wyciągnięta opadła bezwładnie i nogi pode mną zadrżały. Ona wiedziała wszystko! Byłem tego pewny, choć jeszcze słowa nie rzekła, ani najlżejszym gestem nie okazała mi chłodu. Przeciwnie, postąpiła krok naprzeciw i podała mi rękę, której jednak ucałować nie śmiałem. A potem przyszła kolej na stanowczą rozmowę, jakże inną od tej, do której się w samolocie tak starannie sposobiłem... Najpierw mówiłem ja. Przedstawiłem dzieje ciężkiej walki jaką stoczyłem w sercu, kiedy umierająca staruszka zwróciła się do mnie z sakramentalnie uroczystym pytaniem: "Ralph, czy chcesz poślubić Halinę"? Zakląłem się na cienie rodziców, że miałem szczery zamiar wyjaśnić fatalne nieporozumienie i czekałem z tym na śmierć Mafaldy Martini, nie chcąc jej zatruwać ostatnich godzin, wyjaśniłem powody zwlekania i w końcu poniechania tego zamiaru, opowiedziałem o strasznych chwilach rozterek duchowych, o męczących, wyczerpujących zmaganiach się z samym sobą. Mówiłem szczerą prawdę, nie dodałem nic, niczego nie wyolbrzymiałem, jak nie zaparłem się również swych błędów, z których największym był brak szybkiej decyzji. Natomiast nie mogę zaprzeczyć, że pewne szczegóły pominąłem milczeniem; przemilczałem przede wszystkim to, że chora dzięki swej cudownej iście intuicji odgadła istotny stan rzeczy i chciała naprawić zło, wyrządzone tak mimowolnie, w czym jej przeszkodziłem, nie dopuszczając Haliny do jej łoża przed samym końcem. Nie wspomniałem również o momentach mych słabości, wahania się w tak krótkich, ale częstych okresach, kiedy byłem pod urokiem mej żony... A wyspowiadawszy się tak przed Haliną, wyjawiłem jej wreszcie zamiar, który zrodził się we mnie już dawno, którego jednak dotychczas nie zdążyłem wprowadzić w czyn, niestety. - I skoro uzyskam formalny rozwód z Dolly, poproszę cię o wyznaczenie daty naszego ślubu. Nie mówiłem o tym nigdy dotychczas, co mogło ci się wydać dziwnym, ale nie mówiłem dlatego właśnie, że chciałem mieć wpierw wolne ręce. Niech i to także świadczy o mej lojalności wobec ciebie, Halino. Dorzuć również i ten szczegół na szalę wagi, zanim wydasz wyrok, na który czekam teraz z niepokojem, ale z czystym sumieniem i z głębokim przeświadczeniem, że wszelkie błędy popełnione są niczym wobec ogromnej mej miłości ku tobie. Tymi słowy, w których mimowolny patos nie mógł zabić szczerości intencji, zakończyłem moje przemówienie. Z kolei zabrała głos Halina. Zastrzegła się na wstępie, abym jej nie przerywał, póki nie skończy i bym słuchał cierpliwie, cokolwiek bądź usłyszę, tak jak ona to uczyniła. Z właściwą moją spowiedzią załatwiła się krótko. - Postąpiłeś źle, bo chęć oszczędzania Mafaldy Martini nie powinna ci była przeszkodzić w odkryciu prawdy przede mną. Twarda szkoła życia, jaką przeszłam, o czym dobrze wiedziałeś, mogła być chyba dostateczną rękojmią dla ciebie, że nie dam po sobie nic poznać. Przyszło by mi to wówczas tym łatwiej, że wtedy nie kochałam cię jeszcze tak jak... Urwała, umilkła na chwilę, poprawiła abażur na lampie i ciągnęła dalej: - Mniejsza z tym, nie mówmy już o tym, co się stało. Słowa tego nie naprawią dzisiaj... Przechodzę do omówienia twej propozycji. Otóż ja na rozwód nie zgadzam się... Przyrzekłeś mi nie przerywać, póki nie skończę - przypomniała mi, widząc, że usta otwieram. - Nie próbuj mnie przekonywać! twoje wysiłki będą daremne... Ja nie chcę zakładać swego ogniska na gruzach zburzonego gmachu szczęścia innej osoby. Podobne słowa wypowiedziała w formie przestrogi Mafalda Martini w rozmowie z synem tam, w Paryżu. Proszę cię, pozwól mi skończyć... Gdybym wiedziała, że twoja żona cię nie kocha, że rozstanie się z tobą, czy dalsze pożycie jest jej zupełnie obojętne, tak, może wtedy pozwoliłabym ci rozpocząć kroki rozwodowe, za jej zgodą oczywiście. Ostatecznie każdy ma prawo do szczęścia. - O tak, Halino! - zawołałem, łamiąc nakaz milczenia i nie przerywania jej. - Każdy ma prawo do szczęścia, więc... - Byle nie kosztem krzywdy bliźniego - przerwała ona k kolei. - Ponieważ zaś wiem dobrze, jak bardzo cię twoja małżonka kocha, jak bardzo na twą wzajemną miłość i szczęście rodzinne zasługuje, więc ja muszę ustąpić. - Ciekawym niezmiernie, kto ci dostarczył tych informacji - wtrąciłem ponownie i dodałem z wzrastającym wzburzeniem - przepraszam cię za dygresję, lecz ja muszę wiedzieć, kto jest owym niepowołanym opiekunem mego ogniska rodzinnego... Tak, Halino..