Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Wszyscy czekali, aż pani Dyer będzie mówić dalej. Wydawało się, że szuka właściwych słów. - Grace - powiedziała. - Pielgrzym nie jest taki jak kiedyś. To, co się stało, bardzo nim wstrząsnęło. - Grace nagle wydała się ogromnie zmartwiona i pani Dyer popatrzyła na Annie i Roberta, szukając pomocy u nich. - Mówiąc szczerze, nie jestem pewna, czy to dobry pomysł, żeby ona go oglądała. - Dlaczego? Co...? - zaczął Robert, lecz Grace mu przerwała. - Chcę go zobaczyć. Niech pani otworzy bramkę. Właścicielka stajni spojrzała wyczekująco na Annie. Annie wydawało się, że zaszli już za daleko, by zawracać. Skinęła głową. Pani Dyer niechętnie odciągnęła skobel górnej połowy bramki. Wewnątrz boksu rozległa się natychmiastowa eksplozja łomotu, która przeraziła ich wszystkich. Potem nastała cisza. Pani Dyer powoli otworzyła bramkę i Grace zajrzała do środka. Annie i Robert stali za nią. Chwilę trwało, zanim oczy dziewczynki przywykły do ciemności. Wtedy go zobaczyła. Kiedy się odezwała, jej głos był tak cichy i łamliwy, że pozostali ledwo go usłyszeli. - Pielgrzym? Pielgrzym? Potem krzyknęła i odwróciła się, a Robert musiał szybko wyciągnąć ręce, by powstrzymać ją od upadku. - Nie! Tatusiu, nie! Objął ją i poprowadził z powrotem na podwórze. Odgłos jej płaczu osłabł i zanikł na wietrze. - Annie - odezwała się pani Dyer. - Przykro mi. Nie powinnam jej pozwolić. Annie spojrzała na nią z twarzą bez wyrazu, po czym przysunęła się bliżej do bramki boksu. Zapach moczu uderzył ją nagłą, gryzącą falą, a na ziemi dostrzegła sterty łajna. Pielgrzym obserwował ją z cienia w odległym narożniku. Nogi miał zwichnięte, a szyję wyciągniętą tak nisko, że łeb znajdował się niewiele więcej niż stopę nad ziemią. Unosił pokryte groteskowymi bliznami nozdrza w jej stronę, jak gdyby prowokując ją do ruchu, i sapał krótkimi, nerwowymi parsknięciami. Annie poczuła dreszcze na karku, a koń jakby także to wyczuł, gdyż teraz położył uszy i łypnął na nią z groteskowo tragiczną groźbą. Annie spojrzała w jego oczy z przekrwionymi szaleństwem białkami i po raz pierwszy w życiu zrozumiała, że można uwierzyć w diabła. 5 Spotkanie ciągnęło się już od prawie godziny i Annie czuła się znudzona. Ludzie poprzysiadali wszędzie dookoła jej biurka, pogrążeni w szaleńczej, niesamowicie fachowej dyskusji na temat tego, który konkretnie odcień różu wyglądałby najlepiej na najbliższej okładce. Konkurujące ze sobą projekty leżały przed nimi. Annie pomyślała, że wszystkie wyglądają ohydnie. - Po prostu nie uważam naszych czytelników za amatorów żarówiastych kolorów - mówił ktoś. Dyrektor artystyczny, który najwyraźniej tak sądził, przyjmował postawę coraz bardziej obronną. - To nie jest żarówiaste - rzekł. - To elektryczna cukierkowatość. - Cóż, za amatorów elektrycznej cukierkowatości też ich nie uważam. To wygląda za bardzo na lata osiemdziesiąte. - Osiemdziesiąte? To absurd! W normalnych okolicznościach Annie ucięłaby tę dyskusję na długo przed tym, zanim doszłoby do takich stwierdzeń. Powiedziałaby im po prostu, co sądzi, i byłoby po wszystkim. Problem polegał na tym, że prawie w ogóle nie mogła się skoncentrować, a co gorsza przejąć. Cały ranek było tak samo. Najpierw odbyło się śniadanie w celu pojednania z hollywoodzkim agentem, którego klient „czarna dziura” dostał szału, gdyż odrzucono artykuł przedstawiający jego sylwetkę. Potem przez dwie godziny miała w biurze ludzi z produkcji, roztaczających przed nią zgubne wizje, związane z rosnącymi kosztami papieru. Jeden z nich opryskany był tak oszałamiająco okropną wodą kolońską, że Annie musiała później pootwierać wszystkie okna. Ciągle jeszcze to czuła. W ostatnich tygodniach zaczęła bardziej niż kiedykolwiek opierać się na swojej przyjaciółce i zastępczyni, Lucy Friedman, guru mody w redakcji. Okładka, nad którą teraz dyskutowali, związana była z zamówionym przez Lucy artykułem o naciągaczach barowych i przedstawiała zdjęcie roześmianej, wiecznej gwiazdy rocka, której zmarszczki zostały już - zgodnie z kontraktem - komputerowo usunięte. Wyczuwając bezbłędnie, iż Annie znajduje się myślami gdzie indziej, Lucy skutecznie prowadziła zebranie. Była dobrze zbudowaną, wojowniczą kobietą o złośliwym poczuciu humoru i głosie jak zardzewiały tłumik samochodowy. Lubiła odwracać wszystko do góry nogami i czyniła to także teraz, zmieniając zdanie i oświadczając, że tło wcale nie powinno być różowe tylko fluoryzujące zielonkawe. Kłótnia trwała, a Annie znów odpłynęła w nicość. W tłumie, po drugiej stronie ulicy, jakiś mężczyzna w eleganckim garniturze i okularach stał przy oknie, wykonując coś w rodzaju ćwiczeń tai-chi
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- — Co mam uczynić — zapytał — by zdobyć Złote Runo ? Przez chwilę panowała grobowa cisza, nie tylko w cieniu Gadającego Dębu, lecz w całym samotnym lesie...
- Ale jakie to niezwykłe; po wejściu do parku cisza, opary, daleki szmer, rozradowane kaczki płynące powoli, kroczące niezdarnie brzuchate ptaki...
- Tam u srebrnych podwoi Każdy ból się ukoi; Tam jest cisza i szczęście jest tam...
- w Tokio zapadła ostateczna decyzja co do indonezyjskiej niepodległości...
- Albo zostawimy ksemedrynę, albo poczekamy, aż załoga schudnie...
- Język dawnego seminarzysty wskazywał, kto był prawdziwym autorem wskazówek...
- Zderzenie dwóch potęg, Ciała i Ducha, z których jedna w działaniu pokrewna jest niewidzialnemu piorunowi, druga zaś dzieli z naturą widzialną ów miękki opór...
- Przez tłum ludzi i koni nie można było jak należy zajechać i ojciec mój był na to markotny, mówiąc: – Już nam, widzę, trza dojść pieszo do ganku, jakbyśmy przyjechali za służbą...
- Mam trzy siostry w domu wyjaśniłem z kwaśną miną...
- ” Owo pozwólmy im czynić: dobrać to iest dla tęgich pachołków; bowiem, bywszy w tak częstym rozparzeniu, za namnieyszą zaczypką miłosną, iaką się im wyda, iuż wżdy są poima- ne, a...