Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ciało zażądało znów ognia, który je spala, ogień znów schwycił swoją zdobycz. Ale fuzja nie dokonuje się bez kotłowań, wybuchów i udręk, których widome przykłady ukazują nam chemie, kiedy rozdzielają się dwa wrogie pierwiastki uprzednio przez nią złączone. Od kilku dni, ilekroć Wilfryd zjawiał się u Serafity, ciało jego wpadało w otchłań. Jednym spojrzeniem osobliwa istota wciągała go duchowo w sferę, dokąd Medytacja wciąga uczonego, dokąd Modlitwa przenosi duszę nabożną, dokąd Wizja wiedzie artystę, dokąd Sen porywa niektórych ludzi; każdy bowiem ma swoją drogę, by dotrzeć do przepaści wyższych, każdy ma swojego przewodnika kierując się tam, każdy cierpi wracając stamtąd. Tam tylko rozdzierają się zasłony i w nagości swojej ukazuje się Objawienie, żarliwe i groźne zwierzenie świata nieznanego, wizja, z której umysł przynosi na ziemię tylko strzępy. Dla Wilfryda godzina spędzona z Serafitą była czymś na kształt marzeń, w jakich gustują theriaki - kiedy każdy czułek nerwu staje się ośrodkiem promieniującej radości. * Theriaki - nazwa nadawana na Wschodzie palaczom opium. Odchodził śmiertelnie znużony, jak dziewczyna, którą wyczerpała pogoń za olbrzymem. Ziąb zaczynał osłabiać ostrym swoim biczem chorobliwy dygot, jaki wywoływał w nim każdy ponowny mariaż dwóch natur gwałtownie rozłączonych; po czym wracał zawsze na plebanię; pociągał go do Minny obraz życia codziennego, życia, którego zawsze łaknął, jak awanturnik rodem z Europy łaknie swojej ojczyzny, kiedy wśród mamiących feerii Wschodu schwyci go nostalgia. W tym momencie ów cudzoziemiec, bardziej niż kiedykolwiek znużony, padł na fotel i czas pewien rozglądał się wokół, budząc się jakby ze snu. Pan Becker, nawykły zapewne, jak i jego córka, do jawnych dziwactw gościa, czytał dalej, a Minna nie odrywała oczu od robótki. Bawialnię zdobiły kolekcje norweskich muszel i owadów. Osobliwości te, pomysłowo rozmieszczone na ścianach z żółtych sosnowych desek, tworzyły barwny gobelin, pociemniały od dymu tytoniowego. W głębi, naprzeciwko drzwi głównych, stał ogromny piec z kutego żelaza, tak pieczołowicie pucowany ręką służącej, że lśnił jak polerowana stal. Siedząc przy piecu, w głębokim fotelu obitym tapiserią, z nogami okutanymi futrzanym workiem, pan Becker czytał infolio ułożone na stercie innych ksiąg, niby na pulpicie; po lewej miał dzban piwa i szklankę - po prawej paliła się, kopcąc, lampa napełniona rybim tranem. Pastor wyglądał na lat mniej więcej sześćdziesiąt. W typie jego twarzy znalazłby szczególne upodobanie pędzel Rembrandta: malarz ów lubił takie właśnie małe bystre oczy okolone zmarszczkami, szpakowate krzaczaste brwi, siwe włosy wymykające się w dwóch puszystych pasmach spod czarnej aksamitnej mycki, potężne odsłonięte czoło, twarz niemal czworokątną dzięki dolnej szczęce szerokiej i wydatnej; dodajmy do tego głęboki spokój, świadczący dla obserwatora o jednym z rodzajów potęgi - królewskim majestacie, jakim darzy pieniądz, trybuńskiej władzy burmistrza, wiedzy o sztukach pięknych lub o niezłomnej sile szczęśliwego nieuctwa. Urodziwy ów starzec, którego dobra tusza wskazywała na żelazne zdrowie, był spowity w robdeszan z prymitywnego sukna, zdobny zwykłą lamówką. Trzymając z powagą w ustach długą piankową fajkę, wypuszczał miarowo dym i śledził z roztargnieniem jego fantastyczne kłęby, zajęty pewnie medytacjami mającymi za cel przetrawianie i przyswajanie myśli autora, którego dziełami się interesował. Z drugiej strony pieca, przy drzwiach od kuchni, majaczyła postać Minny, zasnuta szarawym dymem, do którego dziewczyna wydawała się przyzwyczajona. Przed nią, na stoliczku, leżały przybory niezbędne dla szwaczki: stos serwetek, pończochy do cerowania - oświetlone lampą podobną do tej, która rzucała światło na białe karty księgi tak absorbującej pastora. Świeżość cery wydobywał jeszcze owal nader delikatny, przydając wielkiej czystości, która harmonizowała z naiwnością malującą się na bladym czole i w jasnych oczach Minny. Siedziała w krześle prosto, z lekka tylko nachylona ku lampie, żeby widzieć lepiej - i odsłaniając bezwiednie powaby biustu. Włożyła już na noc biały bawełniany peniuar. Włosy jej okalał zwykły perkalowy czepek, ozdobiony jedynie muszką z tejże materii. Zatopiona w sekretnej zadumie, liczyła, nie myląc się jednak, nici serwetki lub oczka pończochy. Stanowiła wyobrażenie tak najkompletniejsze, typ jak najprawdziwszy kobiety przeznaczonej przez los dziełom ziemskim, kobiety, której spojrzenie byłoby zdolne przeniknąć mgły sanktuarium, ale którą myśl pokorna i miłosierna zarazem utrzymywała na wyżynach człowieczych. Wilfryd padł na fotel między dwoma stolikami i z rodzajem upojenia kontemplował ów obraz pełen harmonii, którego nie mąciły bynajmniej kłęby dymu. Jedyne okno, oświetlające latem bawialnię, było teraz szczelnie zamknięte. Miast firanek stary kobierzec umocowany na kiju zwisał w grubych fałdach