Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie mieli na tym zakichanym lotnisku. Pomyślałam sobie, co za dziura z tego Hamburga, jeśli nie mają nawet florida-boy. W ogóle nie wzięłam sobie nic do picia, chociaż suszyło mnie jak diabli. Potem mama z ciotką zaczęły mi okropnie truć. Przez pół godziny zrobiły plan całego mojego przyszłego życia. Teraz pójdę grzecznie do szkoły, znajdę sobie nowych przyjaciół, potem nauczę się jakiegoś zawodu, a jak już go będę miała, wrócę do Berlina. Takie to było dla nich proste i jasne. Przy pożegnaniu mama znowu zaczęła płakać. Zdusiłam w sobie wszelkie uczucia. To było 13 listopada 1977. MATKA CHRISTIANE Przez cały dzień z trudem udawało mi się panować nad sobą. W drodze powrotnej do Berlina wypłakałam z siebie całe napięcie ostatnich tygodni. Byłam smutna, ale jednocześnie czułam ulgę. Smutna, bo musiałam oddać Christiane. Ulżyło mi dlatego, że w końcu oderwałam ją od heroiny. Nareszcie przynajmniej raz w życiu miałam pewność, że zrobiłam dobrze. Co najmniej od czasu niepowodzenia z leczeniem w Narkononie zrozumiałam, że Christiane ma jakieś szansę przeżycia tylko wtedy, jeśli znajdzie się gdzieś, gdzie nie ma heroiny. Kiedy mieszkała z ojcem, a ja przez ten czas uspokoiłam się trochę i nabrałam dystansu do sprawy, coraz jaśniej zaczęło do mnie docierać, że w Berlinie Christiane całkiem zejdzie na psy. Wprawdzie mój były mąż zapewniał mnie, że Christiane przestała już cokolwiek brać, ale nie byłam już taka łatwowierna. Nigdy bym nie przypuszczała, że mogę się jeszcze bardziej bać o życie Christiane niż dotychczas. Ale po śmierci Babsi, jej koleżanki, nie miałam już ani jednej spokojnej chwili. Z miejsca chciałam wysłać Christiane do krewnych w Niemczech zachodnich. Ale jej ojciec mi przeszkodził. Ponieważ Christiane teraz z nim mieszkała, załatwił sobie tymczasowe uprawnienia opiekuńcze z prawem decydowania o miejscu pobytu córki. Moje prośby na nic się zdały. Nie chciał zrozumieć. Może dlatego, że nie miał za sobą moich doświadczeń. A może nie chciał się przyznać do porażki. W tym też czasie przesłano mi akt oskarżenia przeciwko Christiane. Miała mieć proces o naruszenie ustawy o środkach odurzających. Pani Schipke z działu narkotyków uprzedziła mnie o tym telefonicznie. Na pocieszenie powiedziała, że nie mam co sobie robić wyrzutów z powodu Christiane. Każdy narkoman sam przecież decyduje o tym, co robi. Dodała, że zna wielu narkomanów z dobrych rodzin. Oni też mają stanąć przed sądem. Nie powinnam się zadręczać. Byłam nieprzyjemnie zaskoczona, że w akcie oskarżenia jednym z dowodów przeciwko Christiane jest paczuszka heroiny, którą znalazłam kiedyś u niej w pokoju. Ze zdenerwowania zadzwoniłam wtedy do pani Schipke. Kiedy pani Schipke obłudnie poprosiła, żebym przesłała jej tę paczuszkę do analizy, to oczywiście nawet przez myśl mi nie przeszło, że zostanie to kiedyś wykorzystane przeciw Christiane. Schipke powiedziała nawet: - Proszę nie pisać nadawcy, wtedy nic nie będzie można udowodnić. Nie wydaje mi się słuszne, żeby młodzi ludzie, tacy jak Christiane, dostawali wyroki z powodu swojego nałogu. Christiane nic nikomu nie zrobiła. Niszczyła tylko samą siebie. Kto może za to sądzić? Nie mówiąc o tym, że jak wiadomo, jeszcze żaden narkoman się w więzieniu nie wyleczył. Akt oskarżenia był dla mnie jeszcze jednym powodem, żeby wysłać Christiane do Niemiec zachodnich. Nagle zrobiłam się zdecydowana jak nigdy. Poszłam do sądu opiekuńczego i szczegółowo wyjaśniłam im całą sytuację. Po raz pierwszy ktoś w urzędzie uważnie mnie wysłuchał. Kompetentny w tych sprawach pracownik socjalny, pan Tillmann, również uznał, że Niemcy zachodnie będą najlepszym miejscem dla Christiane. Obiecał też zająć się sprawą miejsca w ośrodku terapeutycznym, ponieważ trudno przewidzieć, ile potrwa ponowne uzyskanie przeze mnie prawa decydowania o miejscu pobytu Christiane. Na razie łatwiej mu będzie wymóc na moim byłym mężu zezwolenie na pobyt Christiane w ośrodku. Zgodziłam się z tym. To nie były puste przyrzeczenia. Widziałam, jak bardzo pan Tillmann zaangażował się w całą sprawę. Niedługo po mojej rozmowie z panem Tillmannem ni stąd, ni zowąd, w któreś popołudnie zjawiła się u mnie Christiane. Właśnie znowu wróciła z poradni. Była kompletnie wykończona, naszprycowana heroiną, mówiła coś o samobójstwie i „złotym strzale”. Najpierw postarałam sieją uspokoić i zapakowałam ją do łóżka. Potem od razu zadzwoniłam do pana Tillmanna. Przyjechał natychmiast. Wspólnie z Christiane ułożyliśmy konkretny plan: najpierw miała pójść na odtrucie do szpitala dla nerwowo chorych. Następnie miała otrzymać miejsce w terapeutycznej komunie mieszkalnej. Taką perspektywę przedstawiła jej poradnia. Poza tym pan Tillmann był w tej sprawie w stałym kontakcie z ośrodkiem terapeutycznym. Christiane na wszystko się zgodziła. Pan Tillmann błyskawicznie załatwił co trzeba. Poszłyśmy na wizytę do psychiatry i do lekarza, który wydał skierowanie. Potem pan Tillmann pojechał z tym skierowaniem do ojca Christiane I tak długo go naciskał, aż ten wyraził zgodę i mogłam zawieźć Christiane do kliniki. W dwa tygodnie później Christiane przeniesiona została do Szpitala im. Rudolfa Virchowa, gdzie mieli jej zoperować polipa. Wychodziłam z założenia, że zagrożone narkomanią dziecko wyślą z Bonnies Ranch pod nadzorem do szpitala na operację i na miejscu dalej o wszystko zadbają. A oni ją tam tylko dostawili i koniec. Reszta ich nie obchodziła. Christiane bez przeszkód mogła się stamtąd ulotnić. Byłam bardzo rozżalona z powodu tego niedbalstwa, które mogło wszystko popsuć. Po tej sprawie straciłam resztę wiary w instytucje. Tylko ty sama możesz pomóc swojemu dziecku, powiedziałam sobie. Pan Tillmann starał się mnie jakoś podtrzymać na duchu. Do niego miałam zresztą nadal zaufanie. Na szczęście Christiane niedługo wróciła. Już następnego dnia wieczorem przyszła się do mnie wypłakać. Mówiła, że tak jej przykro z powodu tego wszystkiego. I, że znowu wstrzyknęła sobie heroinę. Nie skrzyczałam jej nawet. Nie było już we mnie agresji. Jakże często dotąd z rozpaczy, że nie mogę jej pomóc, wyładowywałam na Christiane całą moją wściekłość. Teraz, kiedy do mnie przyszła, objęłam ją ramieniem i w spokoju ze sobą rozmawiałyśmy. Christiane koniecznie chciała w dalszym ciągu realizować ten plan, który ułożyliśmy z panem Tillmannem. Powiedziałam, że dobrze, będziemy, ale dałam jej jasno i otwarcie do zrozumienia, że jeśli jeszcze raz narozrabia, to nieodwołalnie wysyłam ją do Niemiec zachodnich. Bardzo to sobie wzięła do serca i dała mi słowo honoru. Przez następne dni regularnie chodziła do poradni