Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Żeś chyba oszalał, u Teppera pieniądze umieścić! A toż bankructwo lada dzień albo raczej lada godzina. To marnotrawcy! Ja tu siedzę dla pięciu kiepskich tysięcy dukatów i burzę tę Jeruzalem, a oni mi się jak piskorze wykręcają. Człowiecze! Panu Bogu dziękuj, żeś mnie tu zastał, nogi za pas i uciekaj. Tyszko osłupiał. — Co? Tepper i Szulc? — Ja ci mówię, że bankruty! Grosza w kasie nie mają! Skończyły się bachanalie! Teraz przyjdzie rachunek sumienia. Tyszko, czyjeż to pieniądze? — Sieroce, panie wojewodo. — Wracając wstąpcie wszyscy do kościoła i pomódlcie się. Znajdziecie gdzie może ołtarz Aniołów Stróżów... Tyszko, Honory i Eliasz zbledli, słuchali przez chwilę, a tuż stary pierwszy ruszył do drzwi, dawszy znak Honoremu. — Pan Bóg sierotę uratował — rzekł — jak tylko wątpliwość jest... idźmy stąd... idźmy! Idźmy! Honory wyszedł z nim razem, Tyszko pozostał. — Widzę, że mnie masz za wariata, mój Tyszko, a ja ciebie też za takiego — mówił wojewoda — żeś mógł, patrząc na postępowanie tych ludzi, mieć w nich wiarę. A toć marnotrawcy! A toć szubrawce! Tytuliki sobie za nasze pieniądze kupowali, krzyżyki do pętelek. Marmuzele trzymali, konie z Anglii sprowadzali, ostrygi im poczta woziła dla delikatniejszych żołądków, gdy my za to kapustą żyć musimy. Poczekaj tylko trochę, zobaczysz, jak mi tu moje pięć tysięcy płacić będą... Strapiony wielce, Tyszko usiadł. — Istotnie, jakaś Opatrzność Boża czuwała nad sierotą — rzekł cicho. — Wiesz pan wojewoda, ile ja tu przywiozłem? Wojewoda popatrzał z boku. — Cóż? Parą tysięcy... Tyszko się uśmiechnął, trzęsąc głową. — Pięć? — Gdzie zaś! Wojewoda podskoczył od razu z niecierpliwości do trzydziestu, i patrzał. Tyszko ramionami ruszył. — Cóż u kata! Czyś Wielkiego Mongoła zrabował?... Sto tysięcy? — Trzykroć. — Dukatów? Dukatów?! — zawołał, rękę jego chwytając, wojewoda. — Nie żartujesz? — Nigdy w świecie. — Na ileż to głów idzie? Mosterdzieju! — począł wojewoda wzdychając. — Na jedną. — Z respektem! Piękna głowa! — rzekł stary pedogryk, trąc kolano. — Z respektem. — W istocie, głowa piękna i od pieniędzy piękniejsza — odezwał się Tyszko — bo to własność panny rozumnej i ślicznej. — Hę? Lubomirska? Sanguszkówna? Czy co za jedna? — Prosta szlachcianka. — A skądże owe kapitały? Tyszko ramionami ruszył. — Gdzieś to tam w zapadłym kącie kraju snadź pokolenia długie zbierały, a tragiczna historia na świat wydobyła. — No, jakeś poczciw! Powiedzie mi historię! Właśnie Tyszko miał już zacząć swą opowieść, gdy wpadł elegant pośpiesznie, zobaczył go, zawołał: — W tej chwili pan baron będzie służyć — i dając znaki niecierpliwe, chciał Tyszkę do dalszych pokojów z sobą zaprosić. Tyszko udawał, że nie rozumie. Wojewoda szpiegował ruchy. — Mój mosanie — odezwał się — nie koś sobie oczu nadaremnie. Pan Tyszko, zacny człek, dawno mi jest znany. Opowiedziałem mu dla przestrogi o moich pięciu tysiącach i odpadła go ochota lokowania u was kapitału pupili. Na to nic nie odpowiadając, elegant poszedł do pulpitu, stanął, założył nogę na nogę i bardzo szparko pisać coś zaczął, jakby go to wszystko wcale nie obchodziło. Wojewoda trącił łokciem Tyszkę, pokazał mu tę lalkę i brwiami tak rzucił, że wyjechały mu na łysinę, a potem powróciły spokojnie na dawną siedzibę. Milczenie uroczyste panowało w pokoju, przerywane tylko skrzypieniem pióra po papierze. Szczęściem, że nikt nie patrzał, co monsieur Louis pisał, gdyż luźny półarkusz papieru wziąwszy z desperacji, mazał jedne wyrazy, powtarzając je bez końca: milion kaduków! Już był tyle milionów kaduków napisał, ile Tepper stracił cudzych pieniędzy, gdy powóz bankiera zatoczył się żywo przed ganek. Baron w najlepszym humorze, rozpromieniony, uśmiechnięty, wpadł do pokoju z otwartymi rękami, lecąc w objęcia de ce cher palatin! Nadrabiał fantazją, ale ten, z kim miał do czynienia, bardzo był trudny do wzięcia. Na oznaki czułości ani głową nie kiwnął i siedział. — Czymże panu wojewodzie służyć mogę? — rzekł w końcu nieco tą oziębłością pomieszany Tepper. — Krótką bo asindziej masz pamięć — odparł wojewoda — ale to nie dziw przy tylu interesach i tak czynnym życiu. Należy mi się pięć tysięcy dukatów z procentami. — O tych dobrze pamiętam! Na święty Jerzy! Czemuż pan wojewoda nie kazał ich sobie zapłacić? — Bo sam po nie miałem przyjechać i oto jestem. — Ale termin minął. — Więc tym bardziej... — No, nic łatwiejszego, jak zapłacić! — zawołał Tepper. — Jednakże jest w tym pewna nieregularność. Myśmy to zapisali na rok następny... — A to sobie odpiszcie! — rzekł wojewoda. — Ja moje pieniądze muszę mieć, i to natychmiast. — Bardzo dobrze, bardzo dobrze — odparł Tepper, obracając się do pana Louis