Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Przez jakiś czas monotonny szum morza przerywał tylko odgłos zanurzanych i wysuwanych z wody wioseł. - - Jest pewne miejsce - odezwał się wreszcie Cadrach. - Gospoda, może hotel, w Kwanitupul. - - W mieście na skraju bagien? - spytała Miriamele podejrzliwie. - Dlaczego mielibyśmy tam płynąć? A nawet gdybyśmy się tam dostali, co za różnica, w jakiej gospodzie się zatrzymamy? Czy tam dają tak dobre wino? Mina mnicha świadczyła o urażonej godności. - - Pani, źle mnie oceniasz. - Po chwili spoważniał. - Nie, wspominam o tym miejscu, gdyż może ono okazać się bezpieczną kryjówką w tych niebezpiecznych czasach, a ponadto tam właśnie zamierzał wysłać nas Dinivan. - - Dinivan! - Na dźwięk imienia kapłana Miriamele zdała sobie nagle sprawę, że nie myślała o nim od wielu dni, choć był taki dobry, choć poniósł tak straszną śmierć z rąk Pryratesa. - A skąd ty miałbyś wiedzieć, co zamierzał zrobić Dinivan? I jakie miałoby to teraz znaczenie? - - Łatwo mogę wyjaśnić, skąd wiem, czego chciał Dinivan. Podsłuchiwałem pod drzwiami i w innych miejscach. Słyszałem, jak rozmawiał z Lektorem o tobie i o swoich planach wobec ciebie... chociaż nie podał Lektorowi wszystkich powodów. - - Podsłuchiwałeś? - Miriamele natychmiast jednak poskromiła swoją złość, przypominając sobie, że sama także to robiła. - Ach, nieważne. Nic już mnie nie zdziwi. Ale uważam, Cadrachu, że powinieneś zmienić swoje postępowanie. Podsłuchiwanie, a poza tym jeszcze wino i kłamstwa. - - Pani, w sprawach wina nie masz chyba zbyt wiele do powiedzenia - rzekł, uśmiechając się kwaśno. - Tak więc twoje lekcje w tym względzie nie będą mi specjalnie przydatne. Co do pozostałych wad, no cóż, jak to mówią w Abaingeat? „Konieczność wzywa, a za nią przychodzi korzyść własna”. Okazuje się, że dzięki tym wadom żyjemy jeszcze. - - Dlaczego zatem Dinivan chciał mnie wysłać do tamtej gospody? - spytała. - Dlaczego nie mogłabym zostać w Sancellan Aedonitis, gdzie byłabym bezpieczna? - - Tak bezpieczna jak Dinivan i Lektor? - Pomimo stanowczości w jego głosie zabrzmiał szczery ból. - Wiesz, co tam się wydarzyło, choć bogom należy dziękować, żeś nie widziała tego na własne oczy. Wprawdzie poróżniliśmy się z Dinivanem, ale on był dobrym i mądrym człowiekiem. Zbyt wielu ludzi przewijało się przez Sanceilan, a każdy przybywał z innymi potrzebami i problemami... Lecz przede wszystkim było tam zbyt wiele pytlujących ozorów. Przysięgam, że choć ten wielki pomnik ku czci Eadona nazywają Matką Kościołem, to z tego, co słychać w Sanceilan, można by sądzić, że jest ona największą plotkarą w historii świata. - - A zatem chciał posłać mnie do jakiejś gospody na bagnach? - - Tak sądzę, tak. Nawet z Lektorem mówił dosyć ogólnie, nie wymieniając żadnych nazw ani imion. Aleja zrozumiałem, o jakie miejsce chodzi, gdyż wszyscy dobrze je znamy. Doktor Morgenes pomógł kupić je właścicielce. Jest ono związane ze sprawami, w które Morgenes, Dinivan i ja byliśmy zaangażowani. Miriamele zatrzymała wiosła w pół ruchu i oparta o nie wpatrywała się zdumiona w Cadracha. Mnich patrzył na nią spokojnie. - - Pani? - spytał po chwili milczenia. - - Doktor Morgenes... z Hayholt? - - Naturalnie. - Opuścił głowę na pierś. - To był wielki człowiek. Niezwykle miły. Uwielbiałem go, księżniczko. Dla wielu z nas był jak ojciec. Nad powierzchnią wody unosiła się teraz mgła. Miriamele wzięła głęboki oddech i zadrżała. - Nie rozumiem. Skąd go znałeś? I kto to są „my”? Mnich przeniósł spojrzenie z jej twarzy na spowitą mgłą wodę. - - To długa opowieść, księżniczko, bardzo długa. Czy kiedykolwiek słyszałaś o Lidze Pergaminu? - - Tak! W Naglimund. Należał do niej stary Jarnauga. - - Jarnauga - Cadrach westchnął. - Jeszcze jeden dobry człowiek, choć kłóciliśmy się ze sobą. Ukryłem się przed nim, kiedy przebywałem w twierdzy Josui. Jak on się miał? - - Lubiłam go - odpowiedziała wolno. - Był jednym z tych, którzy naprawdę potrafią słuchać, ale rozmawiałam z nim tylko kilka razy. Ciekawe, co się z nim stało po upadku Naglimund. - A co to wszystko ma wspólnego z tobą? - - Jak już wspomniałem, długo by mówić. Miriamele roześmiała się, a zaraz potem znowu zadrżała. - - Nie mamy chyba nic innego do roboty, prawda? - Ale najpierw znajdę coś, żeby cię okryć. - Cadrach wsunął się pod prowizoryczny namiot i wyciągnął mnisi płaszcz Miriamele. Narzucił go jej na ramiona, a kaptur nasunął na krótko ostrzyżoną głowę. - Teraz wyglądasz jak udająca się do klasztoru szlachcianka, którą kiedyś miałaś być. - - Zapomnę o zimnie, jeśli będziesz do mnie mówił. - - Jesteś jeszcze słaba. Chciałbym, żebyś i mnie pozwoliła trochę powiosłować, albo przynajmniej położyła się na chwilę pod osłoną. - - Cadrach, nie traktuj mnie, jakbym była małą dziewczynką. - Surowy wyraz jej twarzy zaprzeczał dziwnemu wzruszeniu, jakie poczuła. Czy rozmawiała z tym samym człowiekiem, którego kiedyś chciała utopić, który chciał ją sprzedać w niewolę? - Dzisiaj nie wolno ci dotykać wioseł. Opuścimy kotwicę, kiedy się zmęczę. Ale na razie mogę wolno wiosłować. A teraz opowiadaj. Mnich machnął ręką zrezygnowany. - - Dobrze. - Otulił się szczelnie swoim płaszczem i oparł plecami o ławkę podciągając kolana, tak że prawie nie było go widać w ciemności na dnie łodzi. Niebo ściemniało już prawie zupełnie, lecz księżyc świecił na tyle jasno, by ukazać twarz Cadracha. - Nie wiem tylko, od czego mam zacząć. - - Od początku. - Miriamele zaczęła powoli wiosłować. Kilka kropel wody prysnęło jej na twarz. - - Tak