Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Stary Aleks w przekrzywionej czapeczce na głowie biegł za Dominikiem, który opędzając się od dziadka czynił straszliwe spustoszeiawśród jego grządek zkwiatami. Aha! pomyślała. Jowa wyprawa do Gdyni. Aleks krzyczał i nie przestawał się złościć, a naręczkwiatów w ramionach Dominikawciąż rosła. Uznał ją w końcu za wystarczającą i ruszył 72 ścieżką do wyjścia, dziadek biegł zanim. Zerknęła nazegarektak, za dwadzieścia minut miał podąg. Młody człowiek znalazłszy się na ulicynie skręciłjednakw lewo,jak powinien, ale szedł prosto przed siebie, minąłjezdnięi przekroczył próg wędzarni. Dziadek zatrzymałsię na ścieżcejak wryty. Jego zdumienie zaalarmowałoDorotę. Zerwała się z krzesła, ale droga na górę do jejpokoju była już odcięta. Usiadławięcz powrotem i przysunęła sobiemikroskop. W budynku panowała' cisza, mechanik przy ekstraktorzeprzestał gwizdać, dziewczęta niechlustały wodą przy myciu kadzi. Wyobraziła sobie, żewszyscy stoją iprzyglądają się w milczeniu Dominikowi,który kroczy przez korytarz zesnopemkwiatów wramionach. Na pewno nie przewidział tego, zabrakłoby mu odwagi. Kiedy usłyszała kroki przy drzwiach i pukanie, nie odwróciła głowy. Proszę! krzyknęła. Wszedł i położył kwiaty nastole. Co toznaczy? zawołała. Chciałem panią przeprosić miał minęzbitego psa i Dorota musiała się opanować, żeby nie wybuchnąć śmiechem: Za co? zapytała. Za dzisiejszą noc. Zadzisiejszą noc? zdumiała się. Co się stało? Nie słyszała pani? Nie. Nic,Uśmiechnął się z ulgą. Chwała Bogu! Ale cosię stało? Zdaje się, że trochęnarozrabiałem. Gdzie? Tutaj. Na dole. Naprawdę nic pani nie słyszała? Nic a nic. Mammocny sen. Kamień spadł mi zserca rozejrzał się za jakimśsprzętem na którym mógłby usiąść. Dorota rozłożyłaręce. Nie proszę siadać, bo nie ma na czym. Mogę usiąść na piecu? Proszę, jeśli nie boi siępanpobrudzić. Przysiadł ostrożnie nabrzegu pieca. 73. Kamień spadł mi z serca powtórzył. Smardzewskanicpani niemówiła? Nie. To chyba jej należąsię te kwiaty? Zaraz doniejpójdę. Zamilkł, zanurzył palce wewłosy, krótkie, wijące się trochę na skroniach, zatargałnimi raz i drugi. Dlaczego pani nie chciała wczorajjechać zemną? Miałam nie jechać. Ale potem okazało się, żemojaobecność wZakładzie jestkonieczna. Montujemyekstraktor, jak pan widział. Przepraszam. Za co? Za to, czego pani niesłyszała. Aja myślałem. nie,nie przerwał sam sobie, znowu targnąwszy się za włosy, aż musiało go to chyba zaboleć nie będziemy jużo tym mówić. Pochyliłasię nad mikroskopem,choć nie miała nic naszkiełku. Dominik zrozumiał, że wizyta jest skończona. Ogarnęłago wściekłość tak samo niespodziewana, jak łagodnośćsprzed chwili. Wypity poprzedniego dniaalkoholnie sprzyjał zachowaniu równowagi. Czy pani wie, jak mało mam czasu? krzyknął. Nie poruszyła się,nie odwróciła głowy. Wstał z piecai stanąłza nią, coraz mniej panując nadsobą. Dwa tygodnie! Dwatygodnie między trzymiesięcznymi rejsami. Może to pani sobiewyobrazić? Dwa tygodniena wszystko; na dentystę i krawca, na teatr i kino, na chodzeniepo ziemi. Na życie. Pochyliła się niżej nad mikroskopem. Jej milczenie byłoczymś, co chciało się rozbićpięścią. Zobaczył z bliskajej kark, między liniąciemnych włosów a wykrochmalonym kołnierzykiem białego fartucha. Dlaczegonie chciałaodwrócić do niego głowy? Teraz ogarnął go żal, równiegwałtowny jak wszystkie uczucia, których doświadczał. Powiedział cicho: Człowiek przychodzi zmorza i wszystkojestjużczyjeś. Nie drgnęła. Kamień by drgnął, aona niedrgnęła nie mógł tego dłużej znieść. Niechże pani nie udaje, że pani tam coś widzi. Że 74 pani pracuje. I tak głowę daję, że pani tu długo nie wytrzyma. Wtej starejbudzie. Terazodwróciła się. Co pan wciąż z tym wyjeżdża,że długo tu nie wytrzymam? Coto pana obchodzi? Cofnął się, twarz mu pociemniała. A więcsłyszała wszystko, co mówił w nocy. Słyszałasłowow słowo i odtrąciłagopo raz drugi, nie pozwalając się nawet przeprosić. Ma pani taki mocny sen? Tak, sen mamznakomity. niech mi pan da wreszcie święty spokój, bardzo pana proszę. Zakręciłsięna pięcie, ale nim zdążył wyjść, drzwiotworzyły się gwałtownie, na progu stanął wzburzony Nałęcz, a zanim Cejko. Dobrze, że jest Dominiktzawołał. Niech on powie, jak ma być. Nie będę nikogo pytał ozdanie wrzasnął Nałęcz. Co się stało? zapytała Dorota. Co się stało? krzyczał Nałęcz, w drzwiach tłoczyły się już dziewczęta i mechanik od ekstraktora, uszczęśliwiony,że nareszcie zaczyna się coś dziać w sennej budzie starej wędzarni. Co się stało? powtórzył Nałęcz. Przydzielili nam w końcu jakiś możliwy kuter. Nie taki antyk jak poprzedni motor na chodzie i kadłub wporządku. Ale pa. i protegowanyjestinnego zdania. Mój protegowany? Powiedziała, mu pani, że wybór kutra należy do szypra. Przez usta Dominika przewinął się uśmiech. Miałzamiar wyjść mimo słów Cejki, ale terazzatrzymał sięi z lekka ubawiony przysłuchiwał się scenie. I takie tego skutki; nie przyjął kutra! Dlaczego? Dorota zwróciła na Cejkę przerażone,oczy. Bo za wąski! wybuchnął rybak. Za wąskii w ogóle za mały! Musi być conajmniej trzynastka. Co to znaczy trzynastka? wyjąkała. Kuter o długości trzynastu metrów wyjaśnił Dooiinik, a Nałęcz rzucił mu wściekłe spojrzenie. ł5. Trzynaście na cztery dodał Cejko. Tylko natakikuter mogę przyjść, na żaden inny. Dlaczego akurat nataki? Dlaczego? Bo trawa to nieryba powiedział powoli z rodzącym się błyskiem w wyblakłych oczach, nareszcie ta trawa mu się na coś przydała. Trawy do lukunie załaduję. Musi leżeć na wierzchu i dlatego nie możnajej łowić na jakimś wypierdku. Teraz panirozumie? Rozumiem szepnęła Dorota. Cejko wciąż walczył,to było jasne. I miało wartość, choć przyczyniał imkłopotu. Zwróciła oczy naNalęcza. Może marację? powiedziała nieśmiało. Nałęcz gryzłwyjętą z pudełka zapałkę. Odzwyczajałsię w ten sposóbod palenia i opanowywał rozdrażnienie, Nie wiem, czy marację powiedział. Nie wiem. Ma odezwał się Dominik. Oczywiście, żema. Co się pan wtrąca? Zna się pan na tym? Trochę powiedział Dominik z uśmiechem, Jeślirobotama być dobrze zrobiona, musi być dobry sprzęt,Klemens ma rację, A kto nie chce dobrego sprzętu? podniósłgłosNałęcz