Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wynikało to z umacniającej się z dnia na dzień popularności Dąbrowskiego w szerokich kręgach społeczeństwa i z rosnącego powszechnego przekonania o jego przewagach moralnych i fachowych nad księciem spod "Blachy". Wódz legionistów przeżywał swe najświetniejsze dni. Pomimo starań francuskich protektorów "Blachy", nie książę Józef, lecz on, Dąbrowski, był drugą po Napoleonie najważniejszą osobą historycznego karnawału warszawskiego. Ilekroć pojawiał się w teatrze czy innym miejscu publicznym, "porywany był na ręce i podnoszony do góry przy powszechnych oklaskach". W gazetach drukowano wiersze opiewające jego patriotyzm i bohaterstwo. Spotkanie Dąbrowskiego na błoniach łowickich z wielotysięcznym pospolitym ruszeniem szlacheckim obróciło się w burzliwą demonstrację na jego cześć. Okrzyknięto go ojcem Ojczyzny i do otrzymanej już przez niego wcześniej szabli króla Jana Sobieskiego dodano mu drugą najświętszą relikwię wojska polskiego: buławę hetmana Czarnieckiego. Unieśmiertelniający jego imię i wiążący go trwale z Bonapartem, przywieziony z Włoch, mazurek legiionowy śpiewany był przez wszystkich - od najmłodszych do najstarszych - i stawał się niemal oficjalnym hymnem odradzającego się państwa. Cały kraj zdawał się powtarzać to, co mówili niegdyś szeregowi legioniści, napotkani przez Zajączka we włoskiej miejscowości Palmanova: "Dąbrowski naszym wodzem umiłowanym, innego wodza mieć nie chcemy!" Wtedy te słowa wymierzone były przeciwko Zajączkowi, teraz - godziły w Poniatowskiego. Jednocześnie ze sfer miarodajnych komunikowano "Generałeczkowi" (tak tytułował Dąbrowskiego Wybicki), że jego nazwisko zajmuje poczesne miejsce na liście personalnej przyszłych władz wyzwolonej Polski i że jemu, niewątpliwie, oddane będzie naczelne zwierzchnictwo nad nowym wojskiem polskim. W tej sytuacji wódz Legionów mógł poczuć się na tyle mocnym, by zlekceważyć całkowicie zagrożenie ze strony Poniatowskiego i cały spór z "Blachą" - wobec odpadnięcia jego konkretnych przyczyn - uznać za bezprzedmiotowy. Inaczej rzecz się miała z Zajączkiem. On z konfliktu z Poniatowskim wycofać się nie mógł. Jego spór wyróżniał się tym, że u jego podstaw nie było takich konkretnych przyczyn, których usunięcie mogłoby go całkowicie rozbroić. Wrogość Zajączka do Poniatowskiego narastała latami i w ciągu tych lat wchłaniała w siebie jak gąbka wszystkie pretensje do ludzi i do świata, lęgnące się w dzikiej, namiętnej duszy generała Arbuza. Spór rozpoczęty jako polityczny, stopniowo coraz bardziej stawał się obsesją osobistą. Zajączek przyzwyczaił się widzieć w Poniatowskim generalną przyczynę wszystkich krzywd, niesprawiedliwości i poniżeń, jakich - w swoim mniemaniu - doznał od niewdzięcznej ojczyzny. Ten symboliczny życiowy konflikt mógł się zakończyć tylko wraz z życiem jednej ze skłóconych stron. Akcja Zajączka przeciwko POniatowskiemu i jego arystokratycznym poplecznikom prowadzona na przełomie lat 1806_#1807 była początkowo bardzo skuteczna. Cesarz odnosił się poważnie do wszystkich rad i postulatów swego wiernego "Egipcajanina". Jeszcze w grudniu otrzymał Zajączek zgodę na sprowadzenie do Warszawy księdza Hugona Kołłątaja. W Berville pod Paryżem cesarski minister policji Fouch~e pertraktował z Kościuszką na temat jego powrotu do Polski. Także opinie o Poniatowskim, przekazywane w listach Zajączka, przyjmował cesarz z dobrą wiarą. Znajdowało to odbicie w jego korespondencji z warszawskim namiestnikiem. "Poniatowskiego znam lepiej od ciebie - pisał do życzliwego księciu Murata - jest to człowiek lekkomyślny, niekonsekwentny w większym jeszcze stopniu niż inni Polacy (...) cieszy się on w Warszawie małym zaufaniem"