Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. - Zawarli spółkę - ożywiła się Krystyna. - Dobrze zgadłaś, on już miał ten diament, kiedy wychodził od jubilera, a ona na niego czekała. Oddała zdobycz uczciwie, bo nic by jej z niej nie przyszło, gdyby próbowała zachachmęcić, oskarżyłby ją o kradzież i cześć. Ale pilnowała, żeby jej jaśnie pan nie wykantował, a może i gorzej. - Co gorzej? - A popatrz tutaj... Podetknęła mi pod nos dwa następne wycinki prasowe. Z jednego dowiedziałam się, że w domu numer dwa przy rue de l'Oratoire zmarła nagle gospodyni, właścicielka nieruchomości, i niezwykły jest fakt, iż dwa dni wcześniej jej lokatorka straciła życie w katastrofie ulicznej. Jakieś nieszczęście zawisło nad tym domem... Następna informacja była dłuższa i miała już ton sensacyjny. Nazajutrz po śmierci gospodyni zmarła sługa, objawy nagłej choroby wyglądały identycznie, pojawiło się podejrzenie otrucia. Podobno obie kolejno, porządkując pokój po nieboszczce pannie Gour-ville, napiły się wzmacniającego wina, które tam stało w karafce. Policja zabrała resztę wina do zbadania, prowadzone jest śledztwo, sprawą zajął się komisarz Michon. Klątwa ciąży nad domem, w którym dzień po dniu umierają kobiety... - Może mam zły charakter - powiedziała Krystyna z bezrozumnym triumfem, kiedy uniosłam głowę znad tekstu - ale coś mi się widzi, że ona tak się bała wykantowania, że wolała nie ryzykować. Przygotowała wspólnikowi napój, rozwiązujący kwestię radykalnie. Już to widzę, od jubilera mieli przyjść do niej, kielicha wicehrabiemu i po krzyku. Nie przyszli, bo wtrąciła się ta kareta, a napojem pokrzepiły się sprzątające baby. - Wizje mamy coraz bardziej krew w żyłach mrożące - pochwaliłam. - Niewykluczone, że tak było, po pani Davis wicehrabia, jedna sztuka czy dwie, to już mała różnica. Najpierw pani, potem sługa, sługa głupia i z dolegliwości pani żadnych wniosków nie wyciągnęła. - A może wcześniej spróbowała, zanim się dolegliwości zaczęły. Dzień upłynął, mogła być odporniejsza. Poszukamy komisarza Michon? - Nie wiem, czy nam do czegoś potrzebny. Poza tym, jeśli wykrył truciznę, możliwe, że będzie więcej wzmianek w prasie. Znaczy, było. Możemy przejrzeć gazety z następnych paru tygodni, to już nie tak dużo. - Między nami mówiąc, dziwiłabym się, gdyby wszystko leciało ulgowo i nikt nie padł trupem - wyznała Kryśka. - Diamenty są żądne krwi. - Tylko mi tu nie rób za Balladynę. Co masz dalej? - Jeszcze angielski wycinek z plotkami o diamencie, ale to już czytałyśmy w Londynie. Poza tym, proszę, pokwitowanie, jakiś markiz de Rousillon przyznaje się, że pożycza księgę o polowaniu z sokołami i obiecuje zwrócić ją na każde żądanie. Ty rozumiesz, co to znaczy? - Aktu zgonu markiza de Rousillon tam przypadkiem nie ma? - spytałam podejrzliwie. - Na razie nie widzę, ale może byś się tak trochę zastanowiła. Pożyczył tę kobyłę, jak, przepraszam...? Razem z diamentem? Dotarło do mnie i rąbnęło jak obuchem. - O, cholera... Może to jest właśnie ta chwila, kiedy diament zginął...? Wszystko o markizie! - Gówno mamy o markizie. Ale zwracam ci uwagę, że sokoły wróciły na miejsce, leżą tu, na stole. To jak to sobie wyobrażasz, pożyczył z diamentem i oddał bez? I prababcia nic na to nie powiedziała? Sprawdź w ogóle, która to była, na pokwitowaniu jest data. Sprawdziłam. Rzecz miała miejsce za życia pra-pra-pra-prababki Klementyny, małżonki owego Ludwika, który kombinował z Mariettą. Niemożliwe, żeby własnej żonie nie przekazał wiedzy o diamencie! Zajrzałam do dziury. - Ty, tam jest coś jeszcze! Następny wycinek z prasy! - Wszystkiego przeczytać nie zdążyłam - usprawiedliwiała się Krystyna. - Leciałaś jak z pieprzem. Widzę więcej świstków, duża ta dziura. Jeśli diament miał takie rozmiary... - O ile pamiętam, pan Meadows twierdził, że był prawie jak pięść - przypomniałam. - Mógł skusić każdego, także markiza, ale na razie nie rzucajmy kalumnii. Pokaż..