Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

– Johann niebawem wróci z pola – Leela żegnała się z nimi pospiesznie. – Muszę sprawdzić resztę ogrodzenia wokół pastwiska, bo inaczej zacznie się zastanawiać, co robiłam przez cały dzień. Uzdrowicielko, życzę wam dobrych wiatrów i spokojnych fal. Twilla podeszła do rybaczki, wspięła się na palce i cmoknęła ją w policzek. – Niech Szczęście Trójcy zawsze będzie z tobą, Leelo – odpowiedziała drżącym głosem. Ylon stanął u jej boku, wpatrując się niewidzącymi oczami w punkt ponad lewym ramieniem Leeli. – Pani... – uniósł dłoń, a Leela nieśmiało wysunęła rękę w jego stronę, tak że zetknęli się palcami. Ylon podniósł jej dłoń do ust w pozdrowieniu, który szlachetnie urodzeni rezerwowali dla równych sobie kobiet. – Pani, przyjmij błogosławieństwo tego, który nie ma wiele do ofiarowania. Zapewniam cię jednak, że będę o tobie pamiętał do końca mych dni, a jeśli kiedyś los się odwróci, dołożę starań, by wynagrodzić ci twoje dobre serce. Leela zarumieniła się w odpowiedzi. – Panie, nie pochodzę z tak szlachetnego rodu jak ty – zachichotała. – Ale jestem uczciwą kobietą, wierną naukom odebranym w domu. A te mówią: dziel się tym, co masz z potrzebującymi – zwróciła się ku Twilli. – Pamiętasz drogę? Ziemia należąca do Johanna to ostatnie zagospodarowane grunty w okolicy. Ludzie za bardzo boją się Lasu. Dziś w nocy powinien wam przyświecać księżyc, burza chyba odeszła na dobre. – Żegnaj i niech ci los sprzyja – Twilla podniosła rękę w pozdrowieniu, którym Hulda często żegnała swoich uleczonych pacjentów. Musieli jeszcze trochę poczekać, by zaszło słońce. Twilla niepokoiła się – nawet przebrani za chłopów będą budzić zdziwienie w tej rzadko zamieszkanej okolicy. Ylon znów wyciągnął się na sianie, próbując przespać czas oczekiwania. Uzdrowicielka nie mogła nawet o tym marzyć. Chciała wyjąć zwierciadło, ale jakiś wewnętrzny głos przestrzegł ją przed tym. Zjedli po kawałku ciemnego chleba, tym razem posmarowanego dżemem z jagód, który znacznie poprawił jego nijaki smak. Napili się ze skórzanej butli przyniesionej przez Leelę. O zmierzchu Twilla przerzuciła rzemień torby przez ramię i wstała. – Idziemy... Ylon natychmiast zerwał się na nogi. Dziewczyna złapała go za rękę i ruszyli we wskazanym przez rybaczką kierunku. Pokonali płot i poszli na przełaj przez sąsiedni kawałek nierównego gruntu. Okryta mrokiem kraina tętniła życiem. Wszędzie wokół przemykały drobne, popiskujące stworzonka, w powietrzu nurkowały i wzbijały się w niebo nieduże ptaszki, kwiląc przy tym donośnie; zapewne polowały na owady, które z kolei gorliwie wgryzały się w odkrytą skórę wędrowców. Twilla po raz kolejny zatęskniła za swoją torbą z ziołami, w której z pewnością znalazłoby się coś na ukąszenia. Niewiele rosło tu drzew – tylko dwa razy musieli okrążać małe, gęste zagajniki – za to ziemię porastała coraz wyższa roślinność. Najprawdopodobniej zeszli już z pastwisk, których trawę regularnie przygryzały owce. Grube łodygi zielska utrudniały marsz, zupełnie jakby specjalnie chciały powstrzymać ich pochód. Według rachuby Twilli tej nocy powinien im przyświecać spory fragment księżyca. Widziała już na niebie iskierki gwiazd i bez trudu rozpoznała tę, która wskazywała północ, jak zwykle dziękując w duchu Huldzie za całą wiedzę, którą wbiła jej do głowy. Ale dopiero po dłuższej chwili dostrzegła na horyzoncie ciemną linię: skraj Lasu. Wyglądał o wiele bardziej złowieszczo niż mury miasta lorda Harmonda. Nawet zamki, które znała ze swej ojczyzny, nie sprawiały tak przygnębiającego, groźnego wrażenia. Z tej odległości nie widziała jeszcze poszczególnych drzew, tylko jednolity, gęsty cień, odcinający się czernią od mroku wieczoru. – Las... – Ylon przerwał wreszcie ciszę, która wisiała między nimi, od kiedy ruszyli w drogę. Twilla obrzuciła go bacznym spojrzeniem, zastanawiając się, skąd mógł to wiedzieć. – Słyszę zew... – odpowiedział na jej nie wypowiedziane pytanie, po czym zatrzymał się. Twilla również musiała przystanąć, gdyż nadal trzymali się za ręce