Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

W kilku wypadkach musiałem dość ostro reagować, przywołując różne osoby do porządku. Zdarzało się bowiem, że ludzie zupełnie do tego nie upoważnieni i zdradzający całkowity analfabetyzm polityczny czy ekonomiczny, wypowiadali się o znanych politykach per "złodziej" czy "łapówkarz". 27 października odbyły się wybory. Zgodnie z mymi przewidywaniami prze grałem je i wcale nsi to nie sprawiło ani zawodu, ani przykrości. Uznałem rzecz całą za dobrą naukę życiową. Przegrałem jednak godnie, bo wtedy z Józefem Śliszem (31,8 procent) nie był w stanie wygrać na Rzeszowszczyźnie nikt. Na drugim miejscu uplasował się prof. Jan Draus (25,5 procent), najbardziej bodaj znany człowiek tej ziemi, dyrektor regio nalnego ośrodka Rzeszowskiej TV Trzeci był T. Łyczko (24,4 procent), miejscowy krezus, którego zresztą te wybory zrujnowały. Tuż przede mną (o 0,1 procenta) ulo kował się T. Kucharski, a za nim ja jako jedyny "ptok", a nie "krzok" rzeszowski z wynikiem 20,3 procent. Nie zawiódł mnie Łańcut, gdzie bezapelacyjnie wygrałem (36,4 procent) z 6,5-procentową przewagą nad prof. Drausem. Wygrałem również 801 . w Leżajsku (30,6 procent ex aeguo z T. Kucharskim). Byłem drugi w stolicy woje wództwa Rzeszowie, ustępując jedynie o 1,5 procent profesorowi Drausowi i w Mielcu (25,9 procent), trzeci zaś w Zolyni. Niestety przegrałem na wsi. A Rzeszowszczyzna to wieś w wielkiej przewadze. Wcześniej, bo ponad miesiąc przed wyborami musiałem na parę dni przerwać agitację, bo zbliżał się finalny moment moich działań w sprawie Surkont. Dyrektor Stanisław Karolkiewicz z Fundacji Ochrony Zabytków sygnalizował, że cmentarzyk na miejscu kaźni sprzed pół wieku, którego wybudowanie zleciła FOZowi rok wcze śniej nasza Rada, jest skończony. W niedzielę 8 września na zadeszczonej polanie surkonckiej zgromadziło się prawie dwa tysiące ludzi. Połowa przyjechała z kraju, reszta przybyła stąd, z całej ziemi lidzkiej i z Wilna, mimo iż nikt żadnych zawiadomień nie dawał. Były poczty sztandarowe Armii Krajowej z okręgów białostockiego, wileńskiego i nowogródz kiego, parę autobusów kombatantów, wojskowi werbliści i fanfarzyści oraz pro boszcz katedry polowej Wojska Polskiego z Warszawy, ksiądz major Tadeusz Dłubacz, celebrans uroczystości religijnych. Przyjechały rodziny poległych z żoną i córkami ppłka dypl. Macieja Kalenkiewicza. Cmentarzyk okolony niskim murkiem kamiennym gromadził czterdzieści dwie wyciągnięte w szeregi mogiły z krzyżami. Po raz pierwszy od pół wieku był uporządkowany, uznany i uczczony. Szkoda, że Jan Erdman tego nie doczekał. W obszernym sprawozdaniu opublikowanym w "Polsce Zbrojnej" Andrzej Wernic napisał: opiero obecnie, dzięki staraniom i inicjatywie Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i jej wiceprzewodniczącego dr Cezarego Chlebowskiego, można było przystąpić do uporządkowania tego miejsca. Na polu walki, wśród ugorów i łąk, nie opodal wielkiej obory kołchozu, stanął wojenny cmentarzyk: groby i symboliczny kamienny pomnik z krzyżem i napisem "Żołnierzom Armii Krajowej Okręgów ,Nów i ,Wiano poległym za Polskę pod Surkontami 21 VIII 1944 i w Poddubiczach 19 VIII 1944. Wygraliśmy walkę o wszystko, łącznie z treścią tablicy. Po mszy polowej prze mawiałem w imieniu Rady Pamięci przy Premierze RP Mówić z tej pozycji, w takim miejscu i z takiej okazji było niezmiernie trudno. Zbyt mało tu jeszcze wtedy można było powiedzieć, za to zbyt wiele się chciało ale rozsądek nakazywał powściągliwość. Powiedziałem więc tylko: zas i miejsce naszego modlitewnego spotkania mają wymiar historyczny. Trafi ono bowiem nie tylko do historii rodzin przybyłych tutaj żołnierzy AK, do historii ziemi lidzkiej. Stanie się początkiem zapisu nowego historycznego rozdziału niepodległej Rzeczypospolitej Polskiej i stojących na progu niepodległości Białorusi i Litwy. 47 lat temu na tej polanie rozegrał się jeden z największych dramatów wojennych. Siły bezpieczeństwa ZSRR uderzyły na tkwiący w obronie poczet ppłk. "Kotwiczą". Bój był nierówny, oddział polski został pokonany. Do 13 poległych w walce akowców doszło ponad 20 dobitych bagnetami i kolbami. Rzucono ich w to miejsce. Trzykrotnie przyjeżdżały różne komisje. Wydobywano trupy, aby się przyj rzeć, czy jest wśród nich "bezruki major". Niestety był. 47 lat w tej ziemi czekali na katolicki pochówek. Mówię to dlatego, iż przed nami nowy rozdział historii, nowe zapisywanie naszych przyjaźni z narodami Litwy i Białorusi. Przyjechaliśmy z ziemi 802 . polskiej, na której znajduje się 475 cmentarzy wojennych żołnierzy radzieckich. Pochowaliśmy ich godnie i pięknie. Postąpiliśmy tak, gdyż śmierć łagodzi urazy i nakazuje tak nasza wiara. Ten cmentarz pozostanie pod opieką ludności zawsze wiernej Polsce i, miejmy nadzieję, także obecnych gospodarzy tej ziemi. Proszę was, gospodarze, bądźcie ludzcy dla tych, których powierzamy waszej opiece. Niech odpoczywają w spokoju." Kiedy odchodziłem od ołtarza złapała mnie za rękę starowinka-babuleńka, nie spodziewanie pocałowała w dłoń i zapytała: Panie, kiedy tu wrócicie? Jeszcze dziś, po ładnych paru latach, wspomnienie to wywołuje u mnie dławie nie w gardle. Od czasu do czasu mam z Surkont sygnały, że cmentarzyk stoi niena ruszony. Przez czas walki o niego i kilka już lat istnienia powstała tam kadra społe cznych jego opiekunów, że choćby wspomnę, symbolicznie niejako, polsko-rosyjskie małżeństwo Teresy i Aleksandra Siemionowych z Lidy