Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Dobrze. A więc wie siedem osób — zgodził się DeVore po chwili namysłu. — Dokładnie mówiąc osiem. DeVore uniósł pytająco brwi, lecz Berdyczow powiedział tylko: — Później ci wytłumaczę. — Kiedy przybędą? — Już tu są. Na zewnątrz. Przyjdą tu, kiedy będziesz gotów. — Już jestem gotów — zaśmiał się DeVore. — W takim razie powiem Douglasowi. DeVore patrzył, jak Berdyczow porusza się pośród ludzi zgromadzonych w ogrodzie, swobodniejszy niż w gabinecie; dostrzegł, że obecni uważają go teraz za przywódcę, za człowieka, który kształtuje przebieg wydarzeń, i z ironią zauważył różnicę w porównaniu z ich wcześniejszym zachowaniem. A co zmieniło Berdyczowa? Władza. Tylko władza czyni człowieka atrakcyj- nym. Nawet władza potencjalna. Gdy wchodzili, odstąpił od drzwi. Potem, kiedy bezpiecznie zamknięto je na klucz, podszedł do przybyszy i wymienił z każdym ukłony. Widząc, jak uważnie przypatruje mu się Weis, starał się powitać go cieplej i wylewniej niż pozostałych, choć przez cały czas zastanawiał się, na ile można mu zaufać. Bez dalszych ceremonii podeszli do stołu. Mapa przedstawiała główną część Miasta Europa,.bez Skandynawii, Bałkanów, południowych Włoch i Półwyspu Iberyjskiego. Dominowała na niej biel, w bladym odcieniu kości słoniowej, który dawała jej delikatna, żółta siateczka pszczelego plastra regularnych kształtów Miasta — każdy maleńki sześciokąt przedstawiał jeden hsien, czyli okręg administracyjny. Wszystkie garnizony Służby Bezpieczeństwa oznaczone były ciemniej- szym odcieniem żółci: na północnym zachodzie, na brzegu morza Brema, na wschodzie, na samym skraju mapy — Kijów, na dalekim południu — Bukareszt; te trzy były najważniejsze z przedstawionych na mapie dwu- dziestu. Weimar, na południowy wschód od Bremy, oznaczony był zło- tym kręgiem i wraz z garnizonem Berlin na północnym wschodzie tworzył trójkąt. Dwa duże obszary w dolnej części mapy oznaczono czerwienią. Jeden z nich, po lewej stronie, pokrywał dawne terytoria Szwajcarii i Austrii, drugi zaś, mniejszy, po prawej, od granic dawnej Rosji wbijał się w Rumunię. W owych prymitywnych górskich regionach — w Alpach i w Karpatach — Miasto zatrzymywało się nagle, omijając Dzicz. Tu w jego doskonałej bieli Pojawiały się wielkie, nieregularne dziury. Także w prawym górnym sektorze mapy dominująca biel kończyła się nagle na linii ciągnącej się od hsien Gdańsk do Poznania, a stamtąd poprzez Kraków i Lwów do Odessy na brzegu Morza Czarnego. Był to wielki obszar rolniczy, oznaczony miękką wiosenną zielenią, na którym znajdowało się Sto Plantacji — w rzeczywistości osiemdziesiąt siedem; obszar zajmujący około dwudziestu ośmiu procent całej lądowej powierzchni Miasta Europa. Plantacja DeVore'a znajdowała się w jego północnozachodniej części i sąsiadowała z garnizonem Łódź. DeVore pozwolił im przestudiować mapę, by mogli przypomnieć sobie szczegóły, po czym wskazał na wielki, zamalowany na czerwono obszar w jej dolnej części. Dla niego kontur Dziczy Szwajcarskiej zawsze wyglądał tak samo. Ów ciemnoczerwony kształt to gigantyczny karp obracający się w wodzie, z głową zwróconą na wschód, z ogonem machającym ku hsien Marsylia, z rozwartym okrutnym pyskiem szykującym się do połknięcia jeziora Balaton, które niczym maleńka płotka pływa o trzysta li na wschód. Dzicz tę otacza siedem wielkich garnizonów Służby Bezpieczeństwa — od północy Genewa, Zurych, Monachium i Wiedeń, a od południa Marsylia, Mediolan i Zagrzeb. Z punktu widzenia strategii nie ma to wielkiego sensu, gdyż Dzicz jest niemal pusta, lecz widocznie architekt Miasta wyczuł, że ta wielka, nieregularna dziura — pierwotna dzicz w sercu uporządkowanego ula — pewnego dnia stanie się jego najsłabszym punktem. Ten dzień właśnie nadszedł. A przemyślność architektów nie ocali Miasta przed upadkiem. DeVore pochylił się i dźgnął palcem czerwień w miejscu, gdzie wykręcał się grzbiet karpia. — Tutaj! — powiedział, rozglądając się i czując, jak koncentruje się na nim uwaga zgromadzonych. — Tu będzie nasza baza. Sięgnął do szuflady pod stołem i wyciągnął przezroczysty szablon, który położył na zacieniowanym obszarze. Mapa natychmiast ożyła; pokryła ją delikatna jaskrawozłota siateczka, o węzłach mieniących się w blasku podsufitowej lampy. Mężczyźni pochylili się uważnie, słuchając przedstawianych przez DeVo- re'a szczegółów planu. Trzy ośrodki nerwowe, wbudowane głęboko w zbo- cza gór, łączą się w sumie z osiemnastoma innymi fortecami; każdy z nich komunikuje się dyskretnie z co najmniej dwiema innymi bazami, każdy może też funkcjonować niezależnie. Całość skryta jest pod pokładami lodu i skały, nie do wykrycia z powietrza: elastyczny i ogromny system obronny, z którego rozpocznie się atak na Siedmiu. A koszty? Koszty już znają. Była to suma oszałamiająca. Znacznie większa, niż zasoby któregokolwiek z nich. Ale razem... DeVore przesuwał wzrokiem z jednej twarzy na drugą, szacując ich reakcje i w końcu dotarł do Weisa. — A więc, Shih Weis? Czy myśli pan, że pańscy klienci to zaapro- bują? Ujrzał błysk niepewności na dnie źrenic Weisa i uśmiechnął się w duchu