Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Od czasu do czasu traciłem jaz oczu w gęstych krzakach nad miastem, ale trop było łatwo odczytać. Zwierzę z początku nie wysilało się, żeby zatrzeć ślady. Potem stało się o wiele ostrożniejsze. Lamparcica biegła szybko, wiedziona strachem i desperacją. Mnie prowadził wewnętrzny nakaz, który nie pozwalał mi robić niczego innego. Minęło lato, skończyły się żniwa, liście opadły z drzew, a my biegliśmy, Keldar, lamparcica i ja. Żadne z nas nie miało wiele odpoczynku ani jedzenia aż do Przełomu Lat. Minął miesiąc Harpii. Na początku Roku Orka zauważyłem, że Keldar oszczędza przednią nogę. Nie osiodłałem go jeszcze na całodzienny pościg, więc podszedłem sprawdzić, co mu jest. Ścięgno było naciągnięte, noga puchła na moich oczach. Wyciągnąłem parę ziół i korzonków, żeby zrobić okład. Przez najbliższe dni nie mieliśmy szansy na wyruszenie. Pastwisko wydawało się nie najgorsze, zbudowałem więc szałas. Nie chciałem oszpecić krajobrazu. Odwróciłem się do Keldara i zdjąłem zimny już kompres. Noga była chłodniejsza i mniej spuchnięta. Natychmiast położyłem nowy okład. Nigdy nie pętałem mojego przyjaciela na noc. Dziwiło to niektórych. Większość koni bojowych z Krainy Dolin pęta się albo przywiązuje od razu po spuszczeniu lejców. Ale Keldar był o wiele inteligentniejszy od tamtych koni. Nigdy nie odchodził daleko nocą, skubiąc trawę, co rano był gotów do drogi. Biada tym, którzy próbowali go ukraść lub skrzywdzić! Potrafił sobie z nimi doskonale poradzić. W okolicy kicało pełno zajęcy. Upolowałem kilka, jednego upiekłem, a pozostałe pociąłem na paski do suszenia. Noc była ciemna, nie świeciły gwiazdy. Mrowienie w karku mówiło mi, że pogorszy się pogoda. Później zaczął padać śnieg. Najpierw delikatnie, potem pierzaste płatki wirowały w chmurze tak gęstej, że prawie nie widziałem drogi do szałasu, który sam zbudowałem. Siodło i rynsztunek znajdowały się w środku, rzuciłem na nie całe naręcze suchych liści. Miały mi zapewnić lepszą ochronę niż jedyny koc, jaki posiadałem. Okryłem Keldara derką, starając się pomóc mu najlepiej, jak mogłem. Śnieg wciąż padał. Podejrzewałem, że zostaniemy tu uwięzieni na jakiś czas. Nadszedł ranek, szary i chłodny, nadal padało. Po omacku dotarłem do resztek wczorajszego ogniska, żeby uratować paski zamrożonego teraz mięsa. Padało cały dzień. Śnieg zniekształcił pejzaż, całkowicie pokrył mój prowizoryczny domek. Po południu odsunąłem połę i wyczołgałem się na zewnątrz, żeby sprawdzić, jak się czuje mój towarzysz. Keldar znalazł schronienie pod opadającymi gałęziami wielkiego świerku. Obciążone śniegiem gałęzie niemal dotykały ziemi. Koń ucieszył się na mój widok, lekko prychając, kiedy do niego podszedłem. - Hej, przyjacielu! Chętnie znaleźlibyśmy się w porcie Jurby, co? Mój kopytny towarzysz prychnął w odpowiedzi. Prawie nie było go widać w półmroku, pod gałęziami -jego szaroczarna sierść wyglądała jak leśna ściółka, na którą coś rzuca cienie. Razem wyszliśmy spod drzewa, on na pastwisko, żeby poszukać jakiejś strawy, ja starałem się znaleźć drewno na ognisko. Spostrzegłem ślady zająca na terenie, gdzie tak powiodło mi się polowanie, zrobiłem więc nowe wnyki i zastawiłem niedaleko nory. Zebrałem łup, sprawdziłem nogę Keldara. Wyglądała znacznie lepiej. Dnie i noce mijały tak samo przez bez mała dwa tygodnie. Śladu lamparcicy na pewno nie da się znaleźć, żałowałem, że rozpocząłem polowanie. Co się dzieje z tym, który nie wypełni nakazu? Nie chciałem o tym myśleć. Moje zapasy żywności zmalały, chociaż czasami uzupełniałem je zającami schwytanymi we wnyki. Po sucharach, które dał mi pan Melgwyn, zostało tylko wspomnienie. Zastanawiałem się, czyja i koń dożyjemy chwili, kiedy poprawi się pogoda. Wreszcie przyszedł oczekiwany dzień: przez chmury zaczęło przeświecać słońce. Potem rozpoczął się powolny proces zamarzania i odwilży, niebezpieczny okres dla podróżnych. Co noc głośny trzask drzew rozprostowujących gałęzie przecinał ciszę jak bat pastucha. Znalezienie śladu było niemożliwe. Denerwowałem się, gdyż z każdym dniem zmniejszało się prawdopodobieństwo, że znajdę trop. Keldar również rwał się do drogi. Jego noga całkiem wyzdrowiała, jeszcze raz z radością pomyślałem, że to dobrze, iż mam jego, a nie któregoś z o wiele mniej wytrzymałych koni z Krainy Dolin. Późnym wieczorem, tuż przed wschodem księżyca, usiadłem zamyślony przy ognisku, obserwowałem, jak poskręcane płomienie rysują wzory w ciemności. Przywiodło mi to na myśl twarz mojej matki, nakłaniającej swą wolę do widzenia wydarzeń w miseczce. Myśl ta uderzyła mnie jak miecz. Przecież mogłem widzieć mój łup za pomocą ognia! Dlaczego zapomniałem o najwcześniejszych naukach? Zbyt wiele lat ukrywania różnic między mieszkańcami Krainy Dolin sprawiło, że nie pomyślałem o tym prostym rozwiązaniu. Potrafiłbym również złagodzić wiele niewygód ostatniego miesiąca, gdybym odwołał się do wiedzy nabytej w młodości. Usiadłem wygodnie i zacząłem po kolei rozluźniać wszystkie mięśnie