Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Znaleźli ją prawie natychmiast, razem ze sprzętem do budowy awaryjnego schronienia. Była solidna, choć mała, przeznaczona wyraźnie do lżejszych prac. Ale Jin i tak nie miała zamiaru kopać bardzo głęboko, więc dodatkowa silą, którą dawało jej wspomaganie, w zupełności rekompensowała niewygodę krótkiego trzonka. W pół godziny później pięć grobów na krańcu miejsca katastrofy było gotowych. Daulo czekał na nią obok wahadłowca i okazało się, że w czasie kiedy kopała, zmontował z kawałków rur i poduszek z siedzeń improwizowane nosze. Odciął też pięć zużytych poduszek powietrznych i zrobił z nich pokrowce na ciała. Przynajmniej się na coś przydadzą - pomyślała, razem z Daulem układając w nich zwłoki. - Z pewnością poduszki nie pomogły nam, kiedy jeszcze wszyscy byliśmy żywi. Kilka minut później stanęła obok Daula przed grobami. - Ja... nie znam właściwego obrządku pogrzebowego - przyznała, częściowo wobec Daula, częściowo wobec ciał leżących przed nią w grobach. - Ale jeśli jego celem jest pamięć i żałoba... tyle potrafię zrobić. Nie pamiętała potem, co mówiła i jak długo, wiedziała tylko, że kiedy skończyła, jej policzki były mokre. W milczeniu żegnała każdego po kolei, a kiedy uniosła łopatę, Daulo dotknął jej ramienia. - Byli twoimi przyjaciółmi, nie moimi - powiedział cicho. - Ale jeśli pozwolisz...? Kiwnęła głową, a on postąpił o krok do przodu. - W imię Boga współczującego, litościwego... Mówił tylko przez chwilę, mimo to Jin poczuła się głęboko wzruszona. Chociaż dobór słów wskazywał na to, iż była to zwyczajowa formuła, w sposobie mówienia Daula brzmiało jednocześnie coś bardzo osobistego. Jakiekolwiek było jego ogólne nastawienie do Jin czy Światów Kobr, wyraźnie nie czuł wrogości wobec jej martwych kolegów. - ...do Boga należymy, i do Niego powracamy. Niech wasze dusze zaznają pokoju. Litania dobiegła końca i przez chwilę stali razem w milczeniu. - Dziękuję - powiedziała miękko Jin. - Zmarli nie są niczyimi wrogami - odpowiedział. - Tylko Bóg może teraz pochwalić lub potępić ich czyny. Wziął głęboki oddech i zerknął na Jin z wahaniem. - Jednego z nich nazywałaś Mander? - Tak, Mander Sun - przytaknęła. - Był jednym z moich kolegów... diabelskich wojowników. - Czy naprawdę był twoim bratem, tak jak opowiedziałaś to mojej rodzinie? Jin oblizała wargi. - We wszystkim poza krwią był naprawdę moim bratem. Być może jedynym, jakiego kiedykolwiek będę miała. - Rozumiem. Daulo spojrzał ponownie na groby, a potem zerknął na słońce. - Powinniśmy już iść. W końcu zaczną mnie szukać, a jeśli znajdą mój samochód, to prawdopodobnie znajdą też twoje plecaki. Jin kiwnęła głową i ponownie podniosła łopatę. Zasypanie grobów zajęło tylko kilka minut, a kiedy skończyła, odniosła łopatę z powrotem do wahadłowca. - Nie ma sensu, żeby leżała tu i rdzewiała - powiedziała. - Rzeczywiście nie ma. Coś w jego głosie zmusiło ją do obrócenia się i spojrzenia na niego. - Coś się stało? Przyglądał się ze zmarszczonymi brwiami śladom wybuchu na boku wahadłowca. - Jesteś pewna, że nie mogła tego spowodować zwykła awaria? - Raczej tak - kiwnęła głową. - Czemu pytasz? - Kiedy wcześniej zdziwiłaś się, że wahadłowiec nie został odnaleziony, zakładałem, że upadek ukrył go w jakiś sposób. Ale tego... - wskazał ręką na potrzaskane drzewa - w żaden sposób nie przeoczyłby jakikolwiek samolot wysłany na poszukiwania. - Zgadzam się. To twój świat. Nie wiesz, czemu nikt się jeszcze nie pokazał? Zaprzeczył powolnym ruchem głowy. - Ten teren leży z daleka od normalnych tras przelotu, to tłumaczyłoby, czemu nie został odnaleziony przez przypadek. Ale nie rozumiem, dlaczego nasze siły obronne miałyby nie wykryć trafionego obiektu. Jin wzięła głęboki oddech. Sama długo zastanawiała się nad tym pytaniem... i doszła do jednego tylko sensownego wniosku. - Chyba że to nie były wasze siły obronne. Daulo zmarszczył brwi. - A któż inny mógłby to zrobić? - Nie wiem. Ale działy się tu dziwne rzeczy, Daulo. Dlatego przylecieliśmy szukać odpowiedzi. - I zmienić to, co mogłoby się wam nie podobać? - dodał złośliwie Daulo. Poczuła gorąco na twarzy. - Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Patrzył na nią jeszcze przez kilka sekund. - Myślę - powiedział w końcu - że reszta tej rozmowy powinna się odbyć przy udziale mojego ojca. Jin poczuła suchość w ustach. - Zaraz, Daulo... - Masz teraz przed sobą trzy drogi do wyboru, Jasmine Moreau. Twarz Daula stała się ponownie kamienną maską, a głos zabrzmiał twardo. - Możesz pójść ze mną i zaakceptować decyzję mojej rodziny w sprawie tego, co należy z tobą zrobić. Możesz też odmówić ujawnienia swojej prawdziwej tożsamości przed moim ojcem i odejść w tej chwili, przy czym do zmroku alarm obejmie całą Qasamę. - Zakładając, że samemu uda ci się przejść przez puszczę - zauważyła Jin. - Tak, zakładając to. Na policzku Daula drgnął mięsień, ale poza tym wyraz jego twarzy się nie zmienił. - To jest oczywiście trzecia możliwość. Pozwolić, bym zginął w puszczy. Lub nawet mnie zabić. Jin westchnęła z rezygnacją. - Jeśli twój ojciec zdecyduje się oddać mnie w ręce władz, nie poddam się biernie - powiedziała. - A jeśli będę zmuszona walczyć, wielu ludzi może zostać rannych lub zabitych. Czy przy takim założeniu nadal chcesz, żebym wróciła do twej rodziny? - Tak - odpowiedział bez wahania. W tej sytuacji Jin zdała sobie sprawę, że wybór był faktycznie prosty. Trzeba zdecydować tak albo inaczej. - W porządku - westchnęła. - Ruszajmy. Rozdział 23 - Mój syn od początku czuł, że jesteś inna - powiedział Kruin Sammon, wpatrując się w Jin bez zmrużenia oka