Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Na twarzy Dziewicy pojawił się cień wątpliwości. ~ Nie miałam wyboru - oznajmiła. 233 - Znajdę ci lepszą kryjówkę — zapewnił ją Yoltaire. — Sprawię, że będziesz niewrażliwa na nieproszonych gości. Dam ci moc... - Nic nie rozumiesz. Ta... Rzecz... mogła mnie zdmuchnąć tak ła- two, jak gasi się płomień świecy. Ona wróci, wiem to. Póki co mam tylko jedno życzenie. - Zrobię wszystko - obiecał Yoltaire. - Wszystko, co tylko w mojej mocy... - Spraw, żebyśmy raz jeszcze spotkali się z naszymi przyjaciółmi w tej kawiarni. - U Dwóch Magów? Cały czas szukam, ale nie wiem nawet, czy ona jeszcze istnieje. - Odtwórz ją więc za pomocą czarów, których się nauczyłeś. Jeśli mam runąć w tę pustkę, nie pozwól, aby stało się to, zanim spędzę wieczór z tobą i z naszymi drogimi przyjaciółmi. Chcę łamać się chle- bem i sączyć wino z tymi, których kocham... Nie proszę o nic więcej, zanim zostanę usunięta. - Nie zostaniesz usunięta — zapewnił ją Yoltaire z dużo większym przekonaniem, niż naprawdę odczuwał. - Przeniosę cię w miejsce, w któ- re nikomu nie przyjdzie do głowy zajrzeć. Nie będziesz mogła odpo- wiadać na żadne wezwania... nawet gdy będziesz myślała, że pochodzą ode mnie. Ale będziesz mogła do mnie często nadawać. Rozumiesz? - Będę również przesyłać cząstki mej duszy. - Jestem przekonany, że one już mnie świerzbią. -Yoltaire rzeczy- wiście odczuwał jakieś dokuczliwe nerwowe drapanie na krawędzi per- cepcji, jakby w jego umyśle pełzały owady. Otrząsnął się. Dlaczego ja- kaś perfidna logika matematyczna pozbawiła go sfery zmysłów, a teraz torturuje tym paskudnym rozdrażnieniem? Ale jej opór zaczął dopiero narastać. - Zabrałeś moje dziewictwo, panie, a o małżeństwie prawie nie mówisz. I o miłości. - Bien sur, miłość między małżonkami jest prawdopodobnie możli- wa, choć osobiście nigdy czegoś takiego nie widziałem, ale nienatural- na. Tak samo jak człowiek z dwoma zrośniętymi palcami. To się zda- rza, ale tylko przez pomyłkę. Można żyć, naturellement, z każdą kobietą i być szczęśliwym, pod warunkiem że się jej nie kocha. Posłała mu władcze spojrzenie. - Stałam się odporna na twoje łobuzerskie metody. Yoltaire smutno pokiwał głową. - Pierwszy lepszy pies ma się lepiej niż ja w obecnym stanie. Przeciągnął palcem po jej szyi. Joanna odchyliła głowę, przymknę- ła powieki i rozchyliła wargi. Ale on, niestety, nic nie poczuł. - Znajdź jakiś sposób - szepnął. - Znajdź jakiś sposób. 234 Zaniedbywał swoją pracę. Brak interaktywnych zmysłów był więc tylko jego winą. To, no i swędzenie. Musi jakoś nauczyć się... drapać tam, w środku siebie. W tym przeklętym cyfrowym mieszkaniu. - Chyba nie można winić bóstwa za nieobecność w takim miejscu jak to- powiedział Yoltaire w nieskończenie cofającym się układzie współrzędnych, który go otaczał. Płynął przez czarne przestrzenie krzy- żujące się w sieci prostokątnych odcinków i korytarze prowadzące w nie- skończoność. - Jakież to odmienne! - krzyknął w głęboką obojętność. - Wpły- wam w symy innych, zamieszkuję królestwa dalekie... Miał już powiedzieć „memu pochodzeniu", a to znaczyło: A Francja B Rozum T Sark Był z wszystkich trzech. Na Sarku dumni z siebie programiści, któ- rzy... wskrzesili go z martwych... mówili o Nowym Odrodzeniu. Miał zo- stać ozdobą ich rozkwitu. Gdzieś tam na planecie działała wersja Yolt 1.0. Jego bracia? Tak, młodszy Dittos. Musiał zbadać konsekwencje po- wstania takich istnień w jakiejś sensownej rozprawie. A na razie... Zdał sobie sprawę, że sztuczka polega na bliższym zbadaniu. Jeśli spowolniłby wydarzenia - to trik, którego nauczył się już wcześ- niej - mógłby powierzyć „pożeraczom danych" zadanie zrozumienia... samego siebie. Najpierw atramentowa krypta, przez którą płynął. Bezwietrzna, pozbawiona ciepła i tchnienia rzeczywistości. Zanurzył się w matematyce siebie. Było to prawdziwie bizantyjskie kłębowisko szczegółów, ale w zarysie zadziwiająco znajome: świat kar- tezjański. Zdarzenia były odwzorowane na osiach współrzędnych x, y, z, tak więc ruch był tylko zbiorem liczb na każdej z osi. Cała dynamika ograniczała się do arytmetyki. Kartezjusz byłby rozbawiony, gdyby widział oszałamiające wyżyny, na które wspięła się jego prosta metoda. Odrzucił zewnętrze i zanurzył się w swojej spowolnionej przestrzeni. Teraz wreszcie c z u ł i świadomie odczytywał przychodzące obrazy, dźwięki i przepływające w danej chwili myśli. W jego wewnętrznym spojrzeniu wszystkie nosiły jasnoczerwone etykiety — czasem były to proste karykatury, często skomplikowane pakiety. Skądś nadszedł pakiet ideowy i czegoś go nauczył: były to trans- formaty Fouriera. To jakoś pomogło mu zrozumieć. A znajomo brzmiące nazwisko tego Francuza sprawiło, że poczuł się lepiej. Nad tym polem danych, szarpiąc etykiety, unosił się Asocjator- 235 wielki, niebieski, bulwiasty. Żółtymi serpentynami sięgał ponad dale- kim, obramowanym purpurą horyzontem aż do Pola Pamięci. Stam- tąd przynosił wszystkie zapisane dane - pakiety cętkowanej szarości zawierające widoki, dźwięki, zapachy, idee - które pasowały do napły- wających etykiet. Wszystko zrobione. Asocjator przekazał skojarzenia wyniosłemu monolitowi: Dyskryminatorowi. Wieczny wiatr zassał czerwone ety- kiety prosto do ziejących otchłani czarnej jak węgiel góry Dyskrymi- natora. Tam bezlitosne filtry dopasowywały etykiety do zapisanych w pamięci wspomnień. Jeśli były odpowiednie - pasujące do siebie kształty, imitacja płci, rowki przylegające ściśle do wystających podpórek- zostawały. Ale pasowało niewiele. Większość etykiet nie znajdowała takiego wspo- mnienia, które miałoby sens. Te, które nie pasowały, zjadał Dyskrymi- nator. Etykiety i połączenia zniknęły, odpłynęły do nieskażonej prze- strzeni w oczekiwaniu na następny przypływ doznań. Wynurzył się z tego wewnętrznego krajobrazu i poczuł jego moc, potężną niczym burza gradowa. Całe jego twórcze życie pochodziło właśnie stąd. Strzępy myśli, fragmenty rozmów, melodie - wszystko to wdzierało się do jego umysłu niczym tornado chaotycznych obra- zów, przepychając się i kłębiąc, by przyciągnąć jego uwagę. Przetrwały te pakiety pamięci, które były mocno związane z jakąkolwiek etykietą. Ale kto decydowało tym, co nie pasuje? Obserwował, jak prę- ty wślizgują się w szczeliny, widział zawiłe szczegóły związków wspo- mnień z etykietami. Tak więc, aby uzyskać odpowiedź, należało cofnąć się przynajmniej o krok - do geometrii pamięci. A to oznaczało, że musi rozstrzygnąć tę kwestię, porządkując wspo- mnienia. Wysepki wspomnień skojarzone ze strumieniami etykiet, wyrwane z rzeki możliwości, tworzące fragment jego jaźni. A dokonał tego już dawno temu, gdy wszystkie wspomnienia były zapisane..