Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Na stojaku obok szafek leżał zapas szpitalnych narzutek, szlafroków i papierowych pantofli. Krzątała się przy nim drobna pielęgniarka o sympatycznej twarzy. Przy dwuskrzydłowych, wahadłowych drzwiach wejściowych stało kilka kozetek na kółkach. Środek pokoju zajmowało parę krzeseł, sofa i zasłany czasopismami stolik. Doktor Donaldson przedstawiła dziewczyny pielęgniarce, która nazywała się Cynthia Carson. Ona z kolei dała im po komplecie odzieży szpitalnej oraz kluczyki do szafek, radząc przy tym, by przypięły je sobie do narzutek, po czym otworzyła drzwi dwóch sąsiednich kabinek. W tym momencie doktor Donaldson na razie się pożegnała. Zaraz potem Cynthia również wyszła, po kroplówkę. Powiedziała, że za chwilę wraca. - Ostro cię przekonywał do tej narkozy - zawołała Joanna ze swojej kabinki. - Trafnie to ujęłaś - przyznała Deborah. Chwilę później dziewczyny wynurzyły się z przebieralni, każda jedną ręką przytrzymując na sobie cienki szlafrok, drugą zaś ściskając w garści własne ubrania. Na swój widok wybuchnęły śmiechem. - Mam nadzieję, że nie wyglądam tak żałośnie jak ty - wykrztusiła Joanna. - Nie chcę cię martwić - odparła Deborah - ale wyglądasz. Podeszły do szafek, by schować swoje rzeczy. - Dlaczego nie dałaś się namówić na znieczulenie ogólne? - zapytała Joanna. - O rany, teraz ty zaczynasz? - jęknęła Deborah. - To, co mówił anestezjolog, wydało mi się bardzo rozsądne - stwierdziła Joanna. - Zwłaszcza kiedy wspomniał o bólu przy manipulacjach w jamie brzusznej. Samo to wystarczyło, żeby przyprawić mnie o mdłości. Może powinnaś się jeszcze zastanowić? - Słuchaj! - Deborah gwałtownie zatrzasnęła drzwi szafki i wyszarpnęła klucz. Odwróciła się do przyjaciółki. Jej policzki oblał nagły rumieniec. - Rozmawiałyśmy już na ten temat. Mam coś na punkcie usypiania. Możesz to sobie nazwać fobią. Ty nie lubisz igieł, a ja nie lubię narkozy. Jasne? - Jasne - odparła Joanna. - Jezu, uspokój się! Zdawało mi się, że tylko ja tak panikuję. Deborah odetchnęła głęboko. Zamknęła na chwilę oczy i pokręciła głową. - Przepraszam. Nie miałam zamiaru na ciebie krzyczeć. Chyba też jestem podminowana. - Nie musisz przepraszać - powiedziała Joanna. W tym momencie wróciła Cynthia, niosąc naręcze przyborów, które rzuciła bezładnie na jedną z kozetek. W drugiej ręce miała butelkę kroplówki, którą powiesiła na wysięgniku przy kozetce. - Która z was to panna Meissner? - zawołała. Joanna uniosła dłoń. Cynthia poklepała wyściełaną, przykrytą świeżym prześcieradłem powierzchnię kozetki. - Proszę w takim razie wskoczyć na ten wynalazek, żebym mogła założyć kroplówkę. Zaraz dam ci koktajl, po którym poczujesz się jak na imprezie sylwestrowej. Deborah ścisnęła przyjaciółkę za ramię. Spojrzały po sobie ze współczuciem, po czym Joanna zrobiła to, o co ją proszono. Deborah podeszła, by stanąć po drugiej stronie kozetki. Cynthia sprawnie i szybko dopełniła przygotowań, podtrzymując jednocześnie, dla odwrócenia uwagi, rozmowę o pogodzie, i nim Joanna zdążyła się zorientować, co się dzieje, pielęgniarka zakładała jej już na lewej ręce, tuż poniżej łokcia, opaskę uciskową. Joanna odwróciła głowę i skrzywiła się, kiedy igła przebijała skórę. Chwilę później opaska zniknęła, a Cynthia przyklejała plaster. - No, najgorsze mamy już za sobą - powiedziała. Joanna spojrzała na swoją rękę. Na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie. - Już mam kroplówkę? - Tak jest - oświadczyła wesoło Cynthia, wciągając lekarstwa do dwóch strzykawek. - Teraz będzie zabawa. Ale, tak dla pewności, nie jesteś uczulona na żadne leki, prawda? - Nie, nie jestem - odparła Joanna. Cynthia pochyliła się nad igłą kroplówki i zdjęła nasadkę z pierwszej strzykawki. - Co to jest? - zapytała Joanna. - Naprawdę chcesz wiedzieć? - Cynthia wprowadziła zawartość pierwszej strzykawki i założyła drugą. - Tak! - Diazepam i fentanyl. - A po naszemu? - Valium i opioid. - O valium słyszałam. A co to jest to drugie? - Coś w rodzaju morfiny - wyjaśniła Cynthia. Szybko uprzątnęła opakowania i inne odpadki, wrzucając wszystko do specjalnego pojemnika. Gdy robiła adnotację na karcie, którą wyciągnęła spod materaca kozetki, drzwi prowadzące na korytarz otworzyły się i do poczekalni weszła kolejna pacjentka. Uśmiechnęła się do dziewczyn, wzięła ze stojaka komplet szpitalnych ubrań, po czym zniknęła w jednej z kabinek. - Myślisz, że to następna dawczyni? - szepnęła Joanna. - Nie mam pojęcia - odparła Deborah. - To Dorothy Stevens - powiedziała Cynthia ściszonym głosem, odblokowując koła z przodu kozetki. - Jest naszą klientką. Przyszła na kolejny transfer zarodka. Biedactwo, przeżyła już tyle rozczarowań. - Już jadę? - zdziwiła się Joanna, gdy kozetka ruszyła z miejsca. - Tak jest - odparła Cynthia. - Kiedy poszłam po kroplówkę, powiedziano mi, że oczekują cię z niecierpliwością. - Mogę iść z nią? - zapytała Deborah. Ujęła dłoń Joanny. - Przykro mi, ale nie - stwierdziła pielęgniarka. - Zostań tu i odpręż się. I tak pójdziesz na górę prędzej, niż się spodziewasz. - Wszystko będzie dobrze - uspokoiła z uśmiechem przyjaciółkę Joanna. - Już czuję ten opioid. To nawet nie takie złe. Deborah ostatni raz ścisnęła ją za rękę. Zanim wahadłowe drzwi się zamknęły, ujrzała jeszcze, jak Joanna wesoło macha do niej przez ramię. Deborah odwróciła się z powrotem w stronę poczekalni. Podeszła do sofy i opadła na nią ciężko. Była głodna, od poprzedniego wieczoru nie miała nic w ustach. Podniosła ze stolika kilka czasopism, jednak grające marsza kiszki nie pozwalały skupić się na lekturze. Jej myśli krążyły uparcie przy Joannie, wiezionej nie wiadomo dokąd w tym potężnym, starym gmaszysku. Odłożyła czasopisma i rozejrzała się po pomieszczeniu. Podobnie jak w głównej poczekalni, dało się tu zauważyć ten sam rażący dysonans między bogactwem sztukaterii a surowością mebli. Joanna miała rację. Klinika Wingate’a była miejscem pełnym kontrastów, które, nie wiedzieć czemu, wprawiały w dziwny niepokój. Tak samo jak jej przyjaciółka, Deborah nie mogła się doczekać, kiedy będzie miała zabieg za sobą