Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Masz na to tydzień. Poradzisz sobie? Dobrze. Najważniejsze, abyśmy podważyli argumentację Cycerona, a najlepszym sposobem będzie wykazanie, że jego bohater był bufonem nierozumiejącym sensu zachodzących w świecie zjawisk. Rozpowszechni się to pod moim nazwiskiem. Uważam, że to konieczne. W ten sposób pismo przyciągnie więcej uwagi. A zatem załatwione. Tak oto zacząłem układać coś, co - mimo że wypowiadam się tu osobiście - było najskuteczniejszym traktatem politycznym ogłoszonym za mojego życia w Rzymie. Zniszczyłem rozdętą reputację Katona. Dałem wyraźnie do zrozumienia, że jeśli Cyceron uczynił takiego człowieka swoim bohaterem i wzorem, jego własne argumenty są niewiele warte. Pisanie sprawiało mi przyjemność. Tekst wyszedł brutalny, sarkastyczny i dowcipny. Rzym zaśmiewał się przez długie tygodnie. Cyceron pospiesznie wyjechał do swojej willi w Kampanii, gdyż nie mógł znieść wesołości, jaką wywołałem jego kosztem. Mówiono, że jego „Katon” przypominał radość starej kobiety, stroniącej od uciech miłosnych, podczas gdy moja odpowiedź była równie czarująca jak dojrzała dziewczyna. I oczywiście Cyceron nie miał odwagi, aby odpowiedzieć lub skrytykować moje dzieło, sądząc, że Cezar był jego autorem. Jedynie dwie okoliczności zakłócały mi przyjemność płynącą z tego osiągnięcia. Pierwszą była reakcja Cezara. Naturalnie nie szczędził mi pochwał, albowiem wedle jego zasad zawsze należało chwalić dobrą robotę wykonaną przez tych, których uważał za swoich podwładnych, a w tym przypadku uznał, że moja satyra osiągnęła właściwy efekt. Przecięła to, co mogło, jak się obawiał, okazać się ropiejącym wrzodem. Ponadto nie potrafił ukryć, że bawiła go i cieszyła oczywista porażka Cycerona. A jednak wkrótce przerwał pochwały. - Wcale cię nie krytykuję, Myszo, mówiąc, że żałuję, iż nie miałem czasu, aby sam rzecz napisać. Nie kwestionuję tego, czego dokonałeś i co jest naprawdę godne podziwu, gdy zauważam, że nie wyczerpałeś wszystkich argumentów. Masz rzadki talent do sarkazmu, jak dostrzegłem już wcześniej, brak ci jednak sceptycyzmu, cechującego prawdziwą wielkość. W twojej argumentacji nie ma siły i swobody. Nie ma także bogactwa. Ale jakże mogłoby być inaczej? Porządny z ciebie człowiek i zdolny pisarz, lubię cię i jestem ci wdzięczny. Nie jesteś wszakże Cezarem. Nie zrzuciłeś z siebie okowów stworzonych w niewoli przekonań. Zważywszy na to, że „Anty-Katon” - powtarzam, jestem jego jedynym autorem, albowiem Cezar nie dodał ani wiersza, nawet nie przejrzał traktatu, wbrew temu, co niektórzy ludzie twierdzą - tchnie świeżością i życiem, którego całkowicie brakowało jego własnemu, często napuszonemu opisowi wojny galijskiej, pomyślałem, że nie jest to tylko małoduszna krytyka, ale i przejaw czegoś, co gdyby wyszło od kogoś innego niż Cezar, nazwałbym bezczelnością. Oczywiście nie powiedziałem tego i przyjąłem jego spostrzeżenia bez komentarza. Zaszło zresztą coś jeszcze bardziej niepokojącego. Nie mogłem uwolnić się od myśli o aluzjach Cycerona. Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma jednak racji. ROZDZIAŁ 8 Na szczęście nie dane mi było długo roztrząsać tych kwestii. Sprawy w Hiszpanii wymagały osobistej obecności Cezara, który tym razem, ku mojej ogromnej radości, chciał mieć mnie u swego boku. - Będzie to najpoważniejsza kampania od czasów Farsalos - rzekł - i potrzebuję dowódców, którym bezwzględnie ufam. Nie mam zresztą, Myszo, żadnych pilnych zadań w Rzymie, a w dodatku nie nadszedł jeszcze czas na objęcie przez ciebie namiestnictwa Galii Cisalpińskiej. Poza tym chciałbym, aby młody Oktawiusz także mi towarzyszył, nie znam zaś nikogo, kto lepiej niż ty wprowadzi go w wojenne rzemiosło. Oczywiście poza mną, lecz ja będę zbył zajęty, aby poświęcić młodzieńcowi wiele uwagi. Między nami mówiąc, musimy zadbać o jego kształcenie. Skądinąd boję się, że gdyby ciebie zabrakło, uległby wpływom Antoniusza. Nie mam wprawdzie nic przeciwko Antoniuszowi. Znam jego lojalność i zdolności. Doceniam jego urok i atrakcyjność, jak też chwalę je go odwagę. Mimo to nie mogę udawać, że uważam go za najlepszy wzorzec dla młodego człowieka, a już na pewno nie dla mojego siostrzeńca i zarazem dziedzica. I w ten sposób doszło do tego, że podróżowałem wraz z Cezarem i Oktawiuszem. Ze względu na późną porę roku - dopiero w drugiej połowie listopada mogliśmy opuścić miasto - wybraliśmy drogę lądową i ruszyliśmy przez Galię Cisalpińską i wzdłuż północnego wybrzeża Morza Śródziemnego, docierając do Hiszpanii wąskim przejściem między górami a morzem. Rozmowy, które prowadził Cezar w czasie tej długiej podróży, odznaczały się jak zwykle wdziękiem i żywością. Sprawiało mu przyjemność udzielanie Oktawiuszowi nauk o historii, polityce i sprawach wojskowych. Uwielbiał, zwłaszcza wieczorami, rozprawiać po wieczerzy na najróżniejsze tematy od filozofii po literaturę. Wyznaję, że sam dowiedziałem się od Cezara więcej niż od jakiegokolwiek innego człowieka, i nie ulegało wątpliwości, że Oktawiusz czerpał ogromne korzyści z tego przedłużonego kontaktu ze swym wujem. Był jednak zbył bystry na to, aby przyjmować bez słowa wszystko, co mówił mu Cezar, i niejednokrotnie irytował wodza swą uporczywą dociekliwością. Gdyby nie dwie sprawy, uznałbym podróż za czarującą. Po pierwsze, zanim jeszcze wyruszyliśmy, Oktawiusz dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nasze stosunki uległy zmianie. - Zawsze będę cię lubił, Myszo - powiedział - i wspominał naszą krótką zażyłość z czułością. Ale nie jestem już chłopcem, którego można głaskać i pieścić. Uznaję tę kampanię za początek mojej kariery w życiu publicznym i nie zamierzam ryzykować skandalu i wzgardy, dając powody do myślenia, że jestem katamitą. Z pewnością pojmiesz moje pobudki i odniesiesz się ze zrozumieniem do podjętej przeze mnie decyzji. Wiem, że tak będzie, wierzę bowiem, że twoja miłość do mnie opiera się na szacunku, nie zaś jedynie na pożądaniu