Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Jeśli sądzisz, że zamierzam cię zabić, patere, albo dać w łapy Kocurowi... Jedwab energicznie potrząsnął głową - Wytłumaczę ci wszystko w jakimś ustronnym miejscu. - Paterę Płetwa raz udzielił mi rozgrzeszenia. Maytere nieustannie napierała na mnie w tej sprawie, więc ostatecznie wyraziłem zgodę. Powiedziałem mu o wielu rzeczach, o których nie powinienem był mówić. - A teraz zastanawiasz się, czy coś z tego, co mu wyznałeś, przekazał mnie - domyślił się Jedwab. -1 według ciebie boję się, iż mnie zabijesz, gdy przyznam się, że przekazałem to jeszcze komuś. Nie, Alko. Paterę Płetwa nie zająknął się na twój temat, nie wspomniał mi nawet, że z tobą mówił. Dowiedziałem się o tym od maytere Marmur, która z kolei dowiedziała się od maytere Mięty, a ona dowiedziała się od ciebie. Jedwab ponownie upił łyczek brandy. Rozmowa przychodziła mu z najwyższym trudem. - Dzisiejszej nocy zamierzam popełnić zbrodnię; a raczej spróbuję jej dokonać, podejrzewam bowiem, że zginę. Mogłaby wprawdzie rozgrzeszyć mnie maytere Marmur lub maytere Mięta, ale nie chcę ich wtajemniczać w moje zamiary. Maytere Marmur wspomniała mi o tobie i doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli ty to zrobisz. Czy udzielisz mi rozgrzeszenia, Alko? Błagam. Alka wyraźnie się uspokoił i po chwili położył na stole dłoń. - Nie jesteś kablarzem, patere? Jedwab potrząsnął głową. - Jeśli masz na myśli, czy zakładam instalacje, to nie. - Nie mam na myśli instalacji, lecz dokładnie to, co powiedziałem. - Alka wstał. - A zatem chodźmy stąd. Szkoda, bo miałem nadzieję zrobić dziś w nocy pewien drobny interes. Zaprowadził Jedwabia na tyły mrocznej, piwnicznej sali, skąd wspięli się po drabinie do ogromnego, pogrążonego w ciemnościach pomieszczenia ze stosami beczek i skrzyń. Stamtąd wyszli na boczną alejkę. Po przejściu kilku przecznic dostali się tylnymi drzwiami do budynku, w którym zapewne kiedyś mieścił się sklep. Dźwięk ich kroków na podłodze sprawił, że w jednym z kątów bardzo długiego pokoju pojawiło się słabe zielone światło. W jego blasku Jedwab dostrzegł pryczę ze wzburzoną brudną pościelą, umywalkę, stół pochodzący zapewne z tawerny, którą niedawno opuścili, dwa proste drewniane krzesła, a na przeciwległej ścianie samoprzywołalne szkło. Okna znajdujące się po obu stronach wychodzących na ulicę drzwi zabito deskami. Na jednym z nich przylepiono tani, kolorowy rysunek uśmiechającej się ośmioramiennej Scylli. - Mieszkasz tutaj? - zapytał Jedwab. - Ja nigdzie nie mieszkam na stałe, patere. Dysponuję wieloma lokalami, a ten był najbliższy. Siadaj. Wciąż chcesz, bym udzielił ci rozgrzeszenia? A więc, bym zrobił to prawidłowo, najpierw ty mnie rozgrzesz. - Oczywiście. - Jedwab skinął głową. Ze zdumiewającą jak na swoją posturę lekkością i gracją Alka uklęknął przed nim. - Oczyść mnie, patere, ponieważ srogo obraziłem Paha i innych bogów. Jedwab odwrócił wzrok od twarzy Alki, powędrował spojrzeniem w stronę wizerunku uśmiechającej się Scylli i zaczął mamrotać pod nosem rytualne słowa. - Wyznaj mi wszystko, synu, a ja przyniosę ci wybaczenie z bezdennej studni jego miłosierdzia. - Paterę, dziś zabiłem człowieka. Widziałeś to. Nazywał się Kalan. Kurek chciał dźgnąć Kocura, ale on go uprzedził... - Za pomocą kręgla - wtrącił pośpiesznie Jedwab. - Tak, patere. Kiedy więc Kalan wyszarpnął igłowca, ja użyłem swego. - Zamierzał zabić Kocura? - Tak sądzę, patere. Czasami pracował z Kurkiem. Tak czy owak wyciągnął igłowca. - A zatem w niczym nie zawiniłeś, Alko. - Dziękuję, patere. Alka popadł w długie, głębokie zamyślenie. Jedwab modlił się w duchu i czekał, nasłuchując jednocześnie dobiegających z ulicy pełnych wściekłości głosów ludzkich oraz ogłuszającego grzmotu kół przejeżdżającego wozu. Przeniósł się myślami do spokojnych, wesołych i cokolwiek melancholijnych głosów, jakie słyszał na boisku, gdy sięgał po piłkę (którą wciąż jeszcze miał w kieszeni), oraz do niezliczonych spraw, jakie właściciel owych głosów chciał mu przekazać. - Obrabowałem kilka domów na Palatynie. Próbuję przypomnieć sobie ile. Dwadzieścia na pewno; może więcej. I pobiłem kobietę, dziewczynę o imieniu... - Alko, nie musisz wymieniać jej imienia. - To wielki grzech. Próbowała naciągnąć mnie na więcej, mimo że podarowałem jej śliczną broszkę. Wpadłem wówczas w fazę, więc jej załadowałem. Rozkwasiłem jej usta. Kiedy zaczęła krzyczeć, pacnąłem ją ponownie. Upadła na ziemię. Twierdzi, że nie mogła pracować przez tydzień. Nie powinienem był tego robić. - Nie powinieneś - zgodził się Jedwab. - Jest lepsza od innych. Wysoka, szeroka w biodrach, ładna. Wiesz, o czym mówię, patere? Dlatego właśnie dałem jej tę broszkę. Kiedy chciała więcej... - Rozumiem. - Chciałem też dołożyć jej z kopa. Na szczęście się powstrzymałem, bo zapewne bym ją zabił. Kiedyś tak mocno skopałem jednego gościa, że skonał. Ale to już wyznałem patere Płetwie. Jedwab siłą woli zmusił się, by nie spojrzeć na masywne buciory Alki. - Jeśli patere rozgrzeszył cię, nie musisz o tym mówić. Ale skoro powstrzymałeś się przed kopnięciem tej nieszczęsnej kobiety, za powściągliwość zaskarbiłeś sobie względy bogów, zwłaszcza Scylli i jej sióstr. Alka westchnął. - To już wszystkie złe uczynki, jakie popełniłem, patere, od ostatniego razu. Włamy i skatowanie Acalyphy. Ale pobiłem ją, gdyż wiedziałem, że potrzebuje pieniędzy na rdzę