Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Za- stała ojca wpatrzonego bezmyślnie przed siebie; czuł się teraz bardzo zmęczony - jak po powrocie z dłu- giej podróży. Miał wrażenie, że uszedł tego ranka wie- le kilometrów, i spragniony był wypoczynku. Wziął szklankę trzęsącą się ręką i zaczął pić dzwoniąc zębami o szkło; wysączywszy dżyn do ostatniej kropli stuknął ciężko szklanką o stół. Podniósł z wolna oczy na Ninę stojącą obok niego i rzekł spokojnym głosem: - Wszystko przepadło, Nino. On nie żyje, a ja mógę popalić moje łodzie. Czuł się dumny, że jest w stanie mówić tak spokoj- nie. Najwidoczniej obłąkanie już mu nie grozi; ta pewność jest bardzo kojąca. Opowiedział o znalezieniu zwłok przysłuchując się z upodobaniem własnemu gło- sowi. Nina stała spokojnie z ręką opartą lekko o ramię ojca. Twarz jej była nieporizszona, lecz i rysy, i cała postawa wyrażały natężoną, trwożną uwagę. - Więc Dain nie żyje - odezwała się chłodno, gdy zamilkł głos ojca. 110 Sztuczny spokój Almayera ustąpił w mgnieniu oka gwałtownemu wybuchowi oburzenia. - Stoisz przede mną jak słup - krzyknął gniew- nie - i mówisz tak, jakby to była fraszka. Tak, Dain nie żyje! czy rozumiesz? nie żyje! Cóż to cię obchodzi! nigdy o mnie nie dbałaś; patrzyłaś obojętnie, jak wysi- lam się, haruję i walczę; nigdy nie widziałaś moich cierpień, nigdy! Nie masz serca i nie masz duszy, bo inaczej byłabyś zrozumiała, że pracowałem tylko dla ciebie, dla twojego szczęścia! Chciałem być bogaty, chciałem się stąd wydostać, ehciałem widzieć, jak biali ludzie będą się gięli nisko przed potęgą twojej piękności i twojcgo bogactwa. Choć jestem stary, pragnąłem zna- leźć się w obcym kraju, wśród obcej cywilizacji i roz- począć nowe życie, aby napatrzyć się twojemu powo- dzeaiu, twoim tryumfom, twojemu szczęściu. Tylko dlatego dźwigałem cierpliwie brzemię pracy, zawodów i upokorzeń wśród tych dzikich. I już miałem szczęście prawie że w ręku! Spojrzał na uważną twarz córki i zerwał się przewra- cając fotel. -- Słyszysz? miałem szczęście pod ręką - o, tak tylko sięgnąć! - Zamilkł usiłując poskromić rosnący gniew, ale nie potrafił się opanować. - Czy ty nic nie czujesz? - ciągnął - czy nie wiesz, co to nadzieja? - Milczenie Niny rozjątrzało go; podnosił głos coraz bardziej, choć starał się wciąż zapanować nad sobą. - Czy miło ci żye wśród nędzy i oczekiwać na śmierć w tej nikczemnej dziurze? Nino, odezwijże się! Czy nie ma w tobie litości? Czy nie znajdziesz ani słowa po ciechy? A ja cię tak kochałem! Czekał przez chwilę i nie słysząc odpowiedzi potrzą- snął pięścią przed oczami córki. - Widzę, że jesteś idiotką! - wrzasnął. Poszukał wzrokiem fotela, podniósł go i siadł sztywno. Gniew jego wygasł; zawstydzony był swoim wybu- chem, ale przyniosła mu ulgę świadomość, że odsłonił przed córką istotną treść swego życia. Myślał tak w naj- lepszej wierze i łudził się co do pobudek swojego po stępowania nie zdając sobie sprawy, jak dalece drogi jego są zawiłe, cel nierealny, a żale jałowe. Wielka, tkliwa miłość do córki przepełniała mu serce. Chciał widzieć ją nieszczęśliwą, aby cierpieć z nią razem, ale pragnął tego w sposób właściwy naturom słabym, któ- re tęsknią za współczuciem i narzucają swoje cierpie- nia ludziom najzupełniej wobec nich niewinnym. Gdy- by Nina cierpiała, zrozumiałaby go i współczułaby mu, a tymczasem ona nie chce czy nie może znaleźć ani słowa pociechy i miłości wobec jego strasznej niedoli. Poczucie zupełnego osamotnienia owładnęło Almaye- rem z taką siłą, że dreszcz nim wstrząsnął. Zachwiał się i padł twarzą na stół z wyciągniętymi sztywno rę- kami. Nina przysunęła się szybko do ojca i patrzyła na siwą głowę, na szerokie barki drgające konwulsyj- nie pod wpływem uczuć, które znalazły wreszcie ujście we łzach i łkaniu. Odeszła od stołu z głębokim westchnieniem. Rysy jej straciły pozór kamiennej obojętności, który dopro- wadził Almayera do wybuchu gniewu i żalu; wyraz jej twarzy uległ teraz, gdy ojciec na nią nie patrzył, nagłej zmianie. Gdy błagał ją o współczucie, o słowo pociechy, słuchała z pozorną obojętnością, choć w sercu jej zmagały się sprzeczne porywy; wstrząsnęły nią wypadki, których nie przewidziała, a w każdym razie nie spodziewała się, że nastąpią tak prędko. Poruszona była do głębi rozpaczą Almayera; wiedząc, że może zapobiec jego męce jednym jedynym słorz%em, gorąco pragnęła je wypowiedzieć, a jednocześnie słyszała ze zgrozą głos przemożnej miłości nakazujący jej milcze- 112 113 8 - Szaleństwo... nie. Poddała się po krótkiej i dzikiej walce, stoczonej przez dawne "ja" z nowymi prawami jej życia. Uz- broiła się w zupełne milczenie, jedyną tarczę przeciw jakiejś zgubnej słabości. Nie ufała sobie tak dalece, że bała się wyszeptać słowo lub uczynić najlżejszy ruch, aby nie powiedzieć za wiele; i właśnie ta gwałtowność uczuć szalejących w najtajniejszych głębiach duszy po zornie obróciła ją w kamień. Tylko rozdęte nozdrza i pałające oczy świadczyły o miotającej nią burzy, lecz Almayer nie dostrzegł wzruszenia córki, bo wzrok je- go był żmącony przez rozpamiętywanie swej niedoli, gniew i rozpacz. Gdyby był spojrzał na Ninę wspartą teraz o poręcz werandy, zobaczyłby, że obojętność ustępuje z jej twa- rzy; głęboki ból odmalował się w jej oczach, a cudownie piękne rysy ściągnął wyraz czujnego niepokoju. Wy- soka trawa porastająca zapuszczone podwórze stała przed Niną, wyprężona w żarze południa. Od strony rzeki zbliżały się głosy i szelest bosych nóg; słychać było, jak Babalaczi daje wskazówki ludziom Almaye- ra. Wreszcie zza węgła ukazał się szczupły korowód ze zwłokami topielca; pani Almayer otwierała pochód głośno zawodząc, a Babalaczi szedł obok zwłok i niósł w ręku kółko zdjęte z nogi trupa. Mahmat trzymał się nieśmiało w tyle, w nadziei, że nie minie go obiecana nagroda. - Złóżcie go tutaj - rzekł Babalaczi do ludzi A1- mayera wskazując na stos desek suszących się przed werandą. - Złóżcie go tutaj. Był kafżre#n, i synem psa, i przyjacielem białego człowieka. On pił mocną wodę białego człowieka - dodał z udanym wstrętem.- Sam to widziałem