Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Szklanka brzęk, tata łup! Odskakuję w ostatniej chwili i łapię za pasek ręką. Szarpnęłam go i wyrwałam. Tata wysuwa dolną szczękę. Idzie do mnie, wściekły. A mnie nagle całe gorąco z nóg przenosi się do głowy. Zaczynam krzyczeć. - Zamknij mordę, cholero! - mówi tatuś. Podskakuje i mnie łup ręką po głowie. Odpycham go z całej siły. Potyka się, przewraca do tyłu, na podłogę upada. Wstaje zaraz i do mnie. - Jeśli mnie dotkniesz - wrzeszczę - puszczę w nocy gaz i wszystkich otruję! Przysięgam na rany Chrystusa, puszczę gaz a potem podpalę! Cały dom wysadzę w powietrze! Tata przestraszony, spogląda na mamusię. Patrzą teraz obydwoje na mnie. - Zdurniała - mówi tata. Czuję, jak cała moja twarz wykrzywia się w grymasie. - Spróbujcie tylko - mówię przez zęby. - Puszczę gaz, przysięgam. Tata kręci głową. - No nie - mówi do mamusi. - Nie wytrzymam, zabiję kurwę. - Weź siekierę i zabij - mówię. - Będziecie mieli jutro mięso na obiad! Lepsze, niż królicze! Tata do mnie. Mamusia łapie go za gumkę od kalesonów. - Zostaw ją - mówi - ona zdurniała. - Już ja jej wbiję rozum z powrotem do głowy. Puszczaj! Tata próbuje wyszarpnąć mamusi swoje kalesony, ale mamusia mocno trzyma, nie puszcza. - Zostaw Jasiu - mówi. - Nie tykaj gówna, bo się uwalasz. Ty lepiej na nią popatrz. To przecież nie jest nasza córka. Tata patrzy na mnie uważnie. A mamusia: - Patrz, to jakaś obca dziewucha, jakaś artystka z Wariatkowa. Nasza Marysia nie miała takich długich włosów. I nos miała inny, bardziej przyklapany. I niższa była. - Racja - mówi tata. - To co ona robi w naszej kuchni? - Skąd mam wiedzieć? - mówi mamusia. - Przyszła... Chodź lepiej spać. Tylko weź i gaz dobrze zakręć w rurze. Wstaje, ciągnie tatę za kalesony. - Zostaw - denerwuje się tata. - Sam pójdę. Wychodzą. Słyszę, jak tata pyta, gdzie klucz uniwersalny. Potem słyszę szuranie stołka w przedpokoju i stuk klucza w rurę. Odwracam się twarzą do okna, do mojego nocnego lustra. Nie ma w nim mojego odbicia. Ktoś tam stoi za oknem. Zbliżam twarz do szyby, tamta dziewczyna też to robi, też chce mi się przyjrzeć. Kto to jest? Kasiu, to ty? Nic nie mówi, wpatruje się we mnie wielkimi oczami. Nie, to przecież nie Kasia. Trochę do Kasi podobna, ale całkiem inna. O, chyba mówi coś do mnie, bo rusza ustami. Tak, przysuwa twarz do szyby i mówi, patrząc mi prosto w oczy. Nic nie słyszę, bo oddziela nas szyba... Otwieram okno. Zniknęła, nie ma jej. Wychylam się. Jest tam, na dole, dziewięć pięter niżej. Stoi przed blokiem, macha do mnie ręką. To Ewa...? Nie, to nie Ewa. Jakaś inna. Ewunię bym przecież poznała. Muszę się mocno wychylić, żeby ją zobaczyć, bo weszła na trawnik. Przykuca przy ścianie domu, coś zbiera. Wstaje, spogląda na mnie, w górę. Patrzę... ma w rękach pełno kwiatów. Pokazuje mi je i podrzuca. Lecą ku mnie przez dziewięć pięter. Jak ich dużo, jakie kolorowe, jakie piękne. Przechylam się przez parapet, ręce wyciągam... a tu ktoś mnie łaps z tyłu za frak i odciąga od okna. - Ja ci skoczę - mówi tata. Prowadzi mnie za kołnierz do mojego pokoju. Wstawia mnie tam, drzwi zamyka. - Spać - mówi. - Noc jest po to, żeby spać! Słyszę, jak okno w kuchni zamyka. Coś teraz z mamusią gadają... Co mnie to obchodzi. Siadam na krześle, łokcie opieram na stole. Coś tu mlaska. A to Tadziu przez sen mlaska. Pewno mu się śni, że je słonia z czekolady. Dopiero co usiadłam, a tu już godzinka zleciała. Świeci w ciemności podświetlone okieneczko w moim zegarku. W całym domu cicho. Nagle patrzę, już jasno, już siódma dochodzi. Całą noc przespałam przy stole. Lekcji nie odrobiłam i już nie zdążę. Pakuję książki i zeszyty, gdy słyszę dzwonek budzika, ale daleko, w dużym pokoju. Trzeba obudzić Tadzia. Akurat nogę wystawił spod pierzyny. Łaskoczę go palcem. Schował. - Tadziu, wstawaj. Coś zagadał, na drugi bok się przekręcił. - Tadziu... - Tak tak, zaraz wstaję - mówi i znów zasypia. Idę do łazienki. Myję się szybko, tylko buzia i ręce. Wchodzę do kuchni. Mamusia gotuje mleczko dla Zenusia. - Dzień dobry, mamusiu - mówię. Mamusia nic, jakby mnie tu nie było. I dopiero sobie wszystko przypominam, co wczoraj narobiłam. Tatusia na podłogę pchnęłam, krzyczałam na niego. Powinien mnie zabić. Gdyby nie mamusia, toby mnie zabił i by dobrze zrobił. - Mamusiu - mówię cicho. - Bardzo przepraszam. Mamusia nic. Trudno, trzeba iść do szkoły. Biorę teczkę, szturcham Tadzia i wychodzę. Jest godzina siódma dziesięć. A teraz jest już piętnaście po ósmej. Spocona, zdyszana, biegnę szkolnym korytarzem. Już dawno po dzwonku. Jak to się stało, gdzie zgubiłam tyle czasu? Jechałam autobusem, wysiadłam za wcześnie, potem na coś się zagapiłam... Wpadam do klasy. Chcę coś powiedzieć, ale nic powiedzieć nie mogę, bo mam strasznie sucho w ustach. Pani Trauman się uśmiecha. - Siadaj, wszystko widać bez mówienia. Lecę do mojej ławki, patrzę... siedzi tu Ewunia. Cudna i uśmiechnięta. - Nie wygonisz mnie ze swojej ławki? - pyta. Ja dyszę i nic nie mogę odpowiedzieć. - Coś ty - mówię wreszcie - bardzo się cieszę. W ogóle nie odrobiłam lekcji. - Nie przejmuj się - mówi Ewa. - Na przerwie damy twoje zeszyty Magdzie, to ci szybko przepisze ze swoich. - Sama przepiszę. - Co się będziesz męczyć. - Panienki Bogdaj i Kawczak, co się u was dzieje? - pyta pani. Ewa otwiera swój zeszyt i podsuwa w moją stronę. Wstaje. - Kłócimy się o Mickiewicza - mówi. - Bo Majka twierdzi, że był wysoki, a ja jestem wprost pewna, że był bardzo niski. - Wiecie co, dziewczynki - mówi pani Trauman - ja nie mam pojęcia. Może po prostu był średniego wzrostu. - Wybucha śmiechem. - Słyszeliście, jak mi się rymnęło? Gdy tylko mowa o poecie, to zaraz rymy się cisną. - On był wysoki - mówi Zbyszek Karpiel. - Skąd wiesz? - pyta pani. - Bo jest bardzo podobny na zdjęciu do mojego wujka. A mój wujek jest wysoki, o, taki. Zbyszek wstaje i wyciąga rękę nad głowę. - Ja obstaję przy swoim - mówi Ewa. - Bo choć Mickiewicz jest mi bliski, to myślę, że był niski. Wszyscy śmieją się z nowego rymu. Pani Trauman też. Ewa zwraca się do Zbyszka. - A jeśli nawet był wysoki, to nie wyższy od foki. Nowy śmiech. Ewa gestem ucisza klasę. - Ale mówiąc poważnie, to uważam tak dlatego, bo wiadomo, że ludzie niskiego wzrostu wszędzie szukają okazji do wybicia się. W historii pełno takich przykładów. - Napoleon! - woła Edzio Skała. - Balzak też był mały - mówi Rita Salomon. - I gruby - dodaje. Wstaje Szkapa i pokazuje na Zenka. - Nasz Zenek też malutki - mówi. Klasa w śmiech. Tylko Zenek się nie śmieje. Spogląda na Szkapę ze złością i przykłada pięść do brody. - Powinno się napisać książkę o wpływie wzrostu na osiągnięcia życiowe - mówi Ewa. - Mogłaby być bardzo ciekawa. - Hitler też był malutki! - woła ktoś. - Wcale nie taki malutki - prostuje Florek Gamburowicz. - Hitler był średniego wzrostu. - To tak, jak Mickiewicz - mówi cienko Marlena Bryćko